[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostawali coraz dalej i dalej z tyłu, aż Błękitny Dowódca poczuł się samotny w
olbrzymim szarym wąwozie. Obrona milczała. Pilot rozglądał się nerwowo i raz po
raz sprawdzał wciąż te same instrumenty.
- To wygląda podejrzanie - mruczał do siebie. Błękitny Dziesięć także był
zaniepokojony.
- Powinieneś już mieć namiar celu, szefie.
- Wiem. Tu na dole są niesamowite zakłócenia. Boję się, że przyrządy są do
niczego. Czy lecimy do właściwego szybu?
Nagle błysnęły w pobliżu promienie laserów - odezwała się obrona kanionu.
Wybuchy pocisków wstrząsały atakującymi maszynami. W dali przed nimi wznosiła
się nad metalową granią wysoka wieża, rzucająca w stronę coraz bliższych
myśliwców potworne ilości energii.
- Z tą wieżą nie pójdzie nam łatwo - stwierdził ponuro Dowódca. - Przygotujcie
się. Kiedy powiem, podciągnijcie trochę bliżej.
Nagle obrona przerwała ogień i w kanionie znowu zapanowała cisu i ciemność.
- To jest to - oświadczył Dowódca, starając się dostrzec nad sobą atakujących,
którzy musieli już się zbliżać. - Uważajcie na te myśliwce.
- Skanery bliskiego i dalekiego zasięgu są czyste - odpowiedział spięty Błękitny
Dziesięć. - Za duże zakłócenia. Błękitny Pięć, może ty widzisz ich tam z góry?
Luke uważnie przypatrywał się powierzchni stacji. - Ani śladu... Zaraz! - W jego
polu widzenia pojawiły się trzy lecące szybko świetlne punkty. - Są! Nadlatują
od zero koma trzy pięć.
Błękitny Dziesięć spojrzał we wskazanym kierunku. Słońce błysnęło na
stabilizatorach spływającego w dół T-myśliwca.
- Widzę ich.
- Dobrze lecimy - wykrzyknął Dowódca, gdy jego układ naprowadzający zaczął
buczeć równomiernie. Ustawił przyrządy celownicze i nasunął na oczy zestaw
obiektywów. - Mam go prawie w zasięgu.
Torpedy gotowe... zbliżam się. Trzymajcie ich jeszcze przez parę sekund...
Starajcie się.
Ale Darth Vader nastawiał już swoje przyrządy celownicze, spadając jak kamień w
metalowy kanion. - Domknąć szyk. Sam ich załatwię.
Błękitny Dwanaście był pierwszy - oba silniki zniszczone. Niewielkie odchylenie
toru lotu i jego maszyna roztrzaskała się o ścianę. Błękitny Dziesięć zwalniał i
przyspieszał, zataczał się jak pijany, lecz niewiele mógł zdziałać przy tak
ograniczonym polu manewru.
- Nie utrzymam ich długo. Lepiej strzelać, póki jeszcze można.
Dowódca był pochłonięty naprowadzaniem na siebie dwóch kół w obiektywie
celownika.
- Jesteśmy prawie w domu. Spokojnie, spokojnie... Błękitny Dziesięć rozglądał
się gorączkowo.
- Oni są tuż za mną!
Dowódca był zdumiony własnym spokojem. Po części zawdzięczał go układowi
celowniczemu, pozwalającemu skoncentrować się na maleńkich abstrakcyjnych
obrazach i zapomnieć o wszystkim innym, pomagającemu wypchnąć z umysłu cały
wrogi wszechświat.
- Prawie... prawie... - szeptał. Wreszcie oba kręgi pokryły się i
poczerwieniały, a w słuchawkach hełmu rozległo się głośne buczenie. - Torpedy
poszły, torpedy poszły!
Natychmiast po nim wystrzelił swe pociski Błękitny Dziesięć. Oba myśliwce ostro
pociągnęły w górę i opuściły kanion w chwili, gdy torpedy eksplodowały.
- Trafiony! - zawołał histerycznie Błękitny Dziesięć. - Udało się nam!
- Nie udało się - stwierdził rozczarowany Dowódca. - Torpedy wybuchły na
powierzchni, poza szybem.
Uczucie zawodu było tak silne, że zaniedbali obserwacji przestrzeni za sobą.
Trzy ścigające ich myśliwce Imperium wznosiły się, widoczne na tle blednącego
wybuchu torped. Precyzyjny strzał Vadera zniszczył Błękitnego Dziesięć. Czarny
Lord delikatnie zmienił kurs, by znalezć się za plecami dowódcy eskadry.
- Załatwię tego ostatniego - oświadczył zimno. - Wy dwaj wracajcie.
Luke starał się wypatrzeć atakującą trójkę na tle błyszczącej w dole kuli gazów,
gdy w jego słuchawkach odezwał się głos dowódcy. - Błękitny Pięć, tu dowódca.
Wchodzisz na pozycję, Luke. Zaczynaj atak. Trzymaj się nisko i czekaj, aż
znajdziesz się bezpośrednio nad celem. To nie będzie łatwe.
- Czy wszystko w porządku? - Są za mną, ale zgubię ich.
- Błękitny Pięć do eskadry. Schodzimy - rozkazał Luke.
Trzy myśliwce wykonały zwrot i zanurkowały w stronę kanionu.
Tymczasem Vaderowi udało się trafić ofiarę. Przechodzący stycznie do pancerza
pocisk wzbudził szereg niewielkich wybuchów w jednym z silników. R-2 myśliwca
przesunął ramię w stronę uszkodzonego płata i próbował naprawić układ.
- R-2, odłącz zasilanie od pierwszego prawego silnika - polecił spokojnie
Błękitny Dowódca, z rezygnacją obserwując czujniki, wskazujące stany niemożliwe.
- Trzymaj się mocno, będzie rzucało.
Luke zauważył problemy trafionej maszyny.
- Jesteśmy nad panem, Dowódco - poinformował. - Proszę zrobić zwrot na koma zero
pięć, to pana, osłonimy.
- Straciłem górny prawy silnik.
- Zejdziemy do pana.
- Zakazuję. Zostańcie, gdzie jesteście, i przygotujcie się do nalotu bojowego.
- Na pewno da pan sobie radę?
- Chyba tak... Zaczekajcie minutkę.
Nie minęła jednak nawet minuta i wirujący X Błękitnego Dowódcy wrył się w
powierzchnię stacji.
Luke patrzył, jak nikną w dole ślady wybuchu. Wiedział, co było jego powodem. Po
raz pierwszy odczuł w całej pełni własną bezradność.
- Właśnie straciliśmy dowódcę - mruknął, nie dbając o to, czy jego mikrofon
przechwycił smutną wiadomość.
Na Yavinie Cztery Leia Organa wstała z krzesła i zaczęła spacerować nerwowo. Jej
paznokcie, zwykle bardzo zadbane, były teraz nierówne i poszarpane od ciągłego
przygryzania. Lecz wyraz twarzy mocniej jeszcze zdradzał uczucia niepokoju i
smutku, przepełniającego wszystkich w tej sali na wiadomość o śmierci Błękitnego
Dowódcy.
- Czy mogą nadal prowadzić akcję? - spytała wreszcie Dodanny.
- Muszą - odparł zdecydowanie generał.
- Ale straciliśmy już tak wielu... Jak zdołają się przegrupować bez Błękitnego i
Czerwonego Dowódcy?
Dodonna miał właśnie odpowiedzieć, lecz powstrzymał się. Z głośnika zabrzmiały
ważniejsze w tej chwili słowa.
- Dołącz, Wedge - mówił oddalony o tysiące kilometrów Luke. - Gdzie jesteś,
Biggs?
- Wchodzę w szyk zaraz za tobą.
- Dobra, szefie, jesteśmy na pozycji - odezwał się w chwilę pózniej Wedge.
Dodonna spojrzał na Leię z niepokojem.
Trzy X-y leciały w ścisłym szyku wysoko nad powierzchnią stacji. Luke obserwował
przyrządy, walcząc jednocześnie z uszkodzonym chyba układem sterowniczym.
Jakiś głos odezwał się nagle. Młody i stary jednocześnie, znajomy głos,
spokojny, pewny, uspokajający - głos, którego kiedyś słuchał z uwagą na
pustkowiach Tatooine i w trzewiach stacji bojowej.
- Zaufaj swym uczuciom, Luke - to było wszystko, co powiedział ten głos, tak
podobny do głosu Renobiego. Luke postukał w hełm, niepewny, czy naprawdę coś
słyszał. Nie było czasu na rozmyślanie. Stalowoszary horyzont stacji był coraz
bliżej.
- Wedge, Biggs, schodzimy - polecił swoim skrzydłowym. - Na peinej szybkości.
Nie ma sensu szukać korytarza i potem przyspieszać. Może uda się utrzymać te
myśliwce odpowiednia daleko z tyłu.
- Zostaniemy za tobą tak, żeby móc cię osłaniać - oświadczył Biggs. - Czy przy
tej prędkości dasz radę podciągnąć na czas?
- Chyba żartujesz - odpowiedział Luke, kierując maszynę ku powierzchni. - To
będzie zupełnie podobne do Kanionu %7łebraków na Tatooine. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl