[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głowy mieliśmy tuż powyżej misek z jedzeniem.
- Teraz pochłepczecie trochę wody. I macie to robić z zapałem - powiedział Gareth. - Nie
chcę tu widzieć jakiejś próżności ani opieszałości. Jesteście teraz konikami.
%7ładnych delikatnych jedwabistych w dotyku dłoni, żadnych wonnych maści, żadnych czułych
głosów mówiących w tym niezrozumiałym arabskim języku, jakby stworzonym do
zmysłowych uciech.
Na pośladkach poczułem nagle szorstką szczotkę, która szorowała mnie z wigorem.
Nieoczekiwanie ogarnął mnie wstyd, kiedy tak chłeptałem z miski, woda zalewała mi twarz,
ale pragnienie nie pozwoliło mi skończyć tej upokarzającej czynności. Robiłem to, co mi
kazał Gareth, i uświadomiłem sobie ze zdumieniem, że chętnie spełniam jego polecenia; co
więcej - podoba mi się zapach jego spodni i opalonej skóry.
Szorował mnie energicznie, zwinnie przemykając pod belkami i stając przede mną, kiedy
było to potrzebne. Jego ruchy były szybkie i zdecydowane. Potem zajął się Tristanem, w tym
samym momencie, gdy przyniesiono nam posiłek: gęstą zupę z mięsem, którą Garem kazał
nam wyjeść do ostatniej łyżki.
Zaledwie jednak przełknąłem kilka kropli, kiedy powstrzymał mnie.
- Nie. Jak widzę, potrzebna ci niezwłocznie tresura. Powiedziałem, że masz zjeść tę zupę, a to
znaczy: wchłonąć jak najszybciej. Nie będę tu tolerował tych twoich wykwintnych
manier. Pokaż, co potrafisz.
Zarumieniłem się na samą myśl o tym, że będę musiał wy-chłeptać zupę, zanurzając w niej
całą twarz, ale nie mogłem przecież okazać nieposłuszeństwa, zwłaszcza że czułem do tego
człowieka niezwykły afekt.
- Tak, teraz już lepiej - powiedział. Poklepał Tristana poramieniu. - Teraz wam powiem, co to
jest być konikiem. Oznacza to dumę z tego, czym jesteście, a także pozbycie się fałszywej
dumy z tego, czym już nie jesteście. Macie chodzić dziarskim krokiem, z wysoko uniesioną
głową i sterczącym członkiem, i okazywać wdzięczność za najdrobniejszą uprzejmość. Każde
polecenie, nawet najprostsze, macie wykonywać z zapałem.
Skończyliśmy już jeść, ale nadal pochylaliśmy się nad belką, podczas gdy wkładano nam buty
i zawiązywano sznurowadła na łydce. Podkowy w butach były ciężkie i znowu łzy napłynęły
mi do oczu. Poznałem już takie buty na Zcieżce Konnej, kiedy lady Elvera chłostała mnie i
swego konia, ale tym razem było nieporównanie gorzej. Znalazłem się w świecie surowych
kar - i przytłoczony zamętem w mej duszy zaszlochałem, nie starając się nawet powstrzymać
płaczu. Wiedziałem, co mnie czeka. Stałem bez ruchu i wreszcie wepchnięto we mnie fallus.
Poczułem miękki dotyk ogona z końskiego włosia i nagle zapragnąłem, aby założono mi
wędzidło, tak aby mój szloch stał się mniej słyszalny i nie rozgniewał Garetha.
Tristan także przeżywał ciężkie chwile i to oszołomiło mnie tym bardziej. Kiedy odwróciłem
głowę i spojrzałem za siebie, widok ogona sterczącego między jego pośladkami wydał mi się
wręcz fascynujący.
Tymczasem nałożono nam uprząż. Cienkie rzemienie przechodziły nad ramionami, pod
nogami, przez okrągły pierścień fallusa i w górę, do pasa na biodrach, gdzie zostały dobrze
umocowane i zawiązane. Była to solidna robota i nie dręczył mnie większy niepokój, ale gdy
skrępowano mi mocno ramiona i przywiązano do reszty uprzęży, poczułem własną
bezsilność.
Z ulgą uświadomiłem sobie, że moja wola nie ma już teraz znaczenia. Z mego gardła wydobył
się jęk, gdy między zęby wetknięto mi sztywne skórzane wędzidło, a policzki ścisnęły lejce.
- Wstawaj, Laurent - rozkazał Gareth i szarpnął za lejce.
Kiedy wstałem i ruszyłem do tyłu w tych ciężkich butach podbitych podkowami, wziął
klamerki z ciężarkami i przyczepił je do sutków. Ich ciężar sprawił, że znowu z oczu
popłynęły mi łzy. A przecież nawet nie wyszliśmy jeszcze ze stajni.
Tristan, potraktowany w taki sam sposób, jęknął żałośnie, a ja znowu zerknąłem na niego i
poczułem ów dziwny zamęt w sercu. Gareth tymczasem szarpnął gwałtownie za lejce i
ostrzegł mnie, że jeśli nie chcę nosić sztywnej obroży, mam patrzeć tylko przed siebie.
- Widziałeś kiedyś konia, który rozglądałby się na boki,
chłopcze? - zapytał i pacnął mnie mocno otwartą dłonią, a jednocześnie uprząż pociągnęła za
tkwiący we mnie fallus.  Gdy by tylko spróbował, zostałby solidnie wybatożony, a potem za
łożono by mu klapki na oczy.
Sięgnął ręką, aby przywiązać mi jądra do ciasnego pierścienia fallusa, delikatnie dotykając
przy tym palcami członka, a mnie natychmiast przeszył żar.
- Tak, doskonale - powiedział Gareth. Przeszedł przed nami tam i z powrotem, z
podwiniętymi białymi rękawami, prezentując złocisty meszek na opalonych ramionach, a
biodra zakołysały się kusząco pod skórzanym fartuchem.
- A jeśli już mam znosić wasze łzy - mówił dalej Gareth - to przynajmniej trzymajcie głowy w
górze, aby wszyscy je widzieli. Jeśli zbiera się wam na płacz, róbcie to tak, aby wasze
panie i panowie mogli się rozkoszować tym widokiem. Ale nie próbujcie mnie nabierać.
Jesteście wspaniałymi konikami. Jedynym skutkiem waszych łez będzie tylko silniejsza
chłosta.
No, a teraz jazda przed stajnię!
Wyszliśmy na zewnątrz. Poczułem, jak Gareth chwyta za mną lejce, a fallus niczym masywna
pałka wtargnął do odbytu, twardy i nieustępliwy, bo z brązu, gruby i sztywno trzymany przez
uprząż. Ciężarki ciągnęły za sutki i miałem wrażenie, że żadna z części mego ciała nie ma
teraz spokoju. Pierścień na penisie stał się zbyt ciasny, moją haniebną nagość podkreślały
obcisłe buty. Uprząż zdawała się mieć nade mną pełną władzę, skupiać i jednoczyć tysiąc
rozmaitych wrażeń i udręk.
A gdy poczułem, że za bardzo oddaję się temu, na moim tyłku wylądował z głośnym
trzaskiem rzemień Garetha. Usłyszałem następny świst, ale tym razem odpowiedział mu jęk
Tristana. Minęliśmy ustawione tu pręgierze i wyszliśmy przez wrota na rozległe podwórze,
pełne powozów i furmanek. Furtka wychodziła wprost na wschodnią drogę w wiosce.
Znowu ogarnął mnie niepokój. Szlochałem wystraszony, że może zostaniemy stąd wygnani,
że będziemy oglądani w tej nowej haniebnej liberii, ale im silniej wstrząsały mną spazmy,
tym dotkliwiej odczuwałem ciężar uprzęży i wisiorków przyczepionych do sutków.
Obok mnie stanął Gareth i szybko przeczesał mi włosy grzebieniem.
- Uspokój się, Laurent - powiedział z naganą w głosie.
- Czego się tu bać? - Poklepał mnie po pośladkach, które jeszcze przed chwilą trzepnął
rzemieniem. - Nie, nie zamierzam cię dręczyć. Naprawdę. Coś ci powiem na temat strachu:
jest dobry tylko wtedy, gdy masz alternatywę.
Trącił fallus, aby się upewnić, czy tkwi należycie, a on wszedł głębiej, bardziej nieubłaganie.
Poczułem, jak mój odbyt pulsuje wokół tego pala i zaciska się na nim. Zaszlochałem
ponownie.
- Czyżby istniała dla ciebie alternatywa? - zapytał Gareth.
- Dobrze się zastanów. Masz inne wyjście?
Potrząsnąłem głową, aby przyznać, że nie.
- Nie, koniki nie odpowiadają w ten sposób  pouczył mnie łagodnie. - Głową należy
potrząsać mocno. O, tak. Jeszcze raz. Właśnie tak.
Posłuchałem go, a każdy gwałtowny ruch głową sprawiał, że napinały się rzemienie uprzęży, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl