[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być nie może. Postanowił, że jutro uda się do zródła problemu. Z tą myślą położył się spać.
Nazajutrz, po pracy, Kenny Dorchester złapał taksówkę i wrócił do podejrzanej dzielnicy,
gdzie poddano go małpiej kuracji.
Sklepu nie było.
Kenny siedział na tylnym siedzeniu tym razem był rozsądniejszy i nie wysiadł, a poza
tym dał taksówkarce z góry spory napiwek i mrugał powiekami ze zdziwienia. Z jego ust
wyrwał się cichy, bulgoczący jęk. Wiedział, że to właściwy adres, nadal jeszcze miał kartkę,
która go tu zaprowadziła. Gdzie jednak podziała się brudna witryna z wyblakłą reklamą cocacoli,
a także jeden z dwóch nieczynnych sklepów, między którymi się znajdowała? Teraz był
tu tylko jeden duży sklep. Jego wnętrze wypełniało zielsko, śmieci i potłuczone cegły.
O nie wybełkotał Kenny. O nie.
Nic panu nie jest? zaniepokoiła się kobieta.
Nic mruknął. Niech... niech pani chwilę zaczeka. Muszę się zastanowić.
Wsparł głowę na dłoniach. Bał się, że zaraz może go rozboleć. Nagle dopadła go słabość i
zawroty głowy. Był też bardzo głodny. Taksometr cały czas działał, taksówkarka gwizdała, a
Kenny się zastanawiał. Ulica wyglądała tak samo, jak ją zapamiętał, pomijając brakującą
witrynę. Była tak samo brudna, na ganku nadal siedzieli starzy menele i...
Kenny opuścił szybę.
Hej, proszę pana! zawołał do jednego z meneli. Mężczyzna spojrzał na niego. Niech
pan podejdzie! Staruszek powlókł się ku niemu ostrożnie. Kenny wyciągnął z portfela
banknot dolarowy i wepchnął go w dłoń menela. Masz, przyjacielu powiedział. Kup
sobie za to dobrego Thunderbirda, jeśli masz ochotę.
Czemu pan mi to daje? zapytał podejrzliwie staruszek.
Chcę, żeby mi pan odpowiedział na jedno pytanie. Co się stało z budynkiem, który stał
tu... Kenny wyciągnął rękę ...parę tygodni temu.
Mężczyzna szybko schował banknot do kieszeni.
Tu już dawno nie ma żadnego budynku odparł.
Tego się bałem stwierdził Kenny. Czy jest pan tego pewien? Byłem tu nie tak
dawno i wyraznie pamiętam...
Nie ma żadnego budynku potwierdził stanowczo menel. Odwrócił się i odszedł, ale po
paru krokach zatrzymał się i spojrzał za siebie. Pan jest jednym z tych grubasów
stwierdził oskarżycielskim tonem.
Co pan wie o tych... hm... ludziach z nadwagą?
Ciągle się tu wałęsają. To świry. Krzyczą do nikogo, bawią się z jakimiś zwierzętami.
Aha, pamiętam pana. Faktycznie jest pan jednym z tych grubasów. Aypnął na Kenny ego z
wyraznym zdziwieniem. Ale widzę, że stracił pan trochę sadła. To świetnie. Dziękuję za
dolara.
Kenny Dorchester śledził wzrokiem menela, który wrócił na ganek i wdał się w ożywioną
rozmowę z kolegami. Westchnął ciężko, zamknął okno, popatrzył jeszcze raz na miejsce po
witrynie i powiedział taksówkarce, żeby zawiozła go do domu. Jego i małpę.
Mijały kolejne tygodnie. Kenny Dorchester żył jak w transie. Chodził do pracy,
przerzucał papiery, mamrotał uprzejme frazesy do współpracowników, walczył i
kombinował, jak przełknąć choć odrobinę żywności, unikał luster. Waga wciąż pokazywała
166 kilogramów. Tłuszcz znikał błyskawicznie. Policzki zrobiły się obwisłe, również wokół
pasa zwisały mu fałdy skóry, wiotkiej i żałosnej jak zużyta prezerwatywa. Zdarzało mu się
zemdleć z głodu. Potykał się i chwiał na nogach, chodząc po ulicach, gdy jego coraz cieńsze i
słabsze nogi nie były już w stanie dzwigać rosnącej wciąż małpy. Widział coraz słabiej. W
pewnej chwili wydało mu się nawet, że zaczyna tracić włosy, ale przynajmniej to okazało się
fałszywym alarmem. To małpa je gubiła, dzięki Bogu. Na meblach pełno było jej sierści.
Nawet codzienne odkurzanie nic nie pomagało. Wkrótce Kenny dał sobie spokój ze
sprzątaniem. Brakowało mu do tego energii. Szczerze mówiąc, brakowało mu energii do
wszystkiego. Nawet wstanie z krzesła było teraz dla niego trudnym przedsięwzięciem.
Gotowanie obiadu stało się straszliwą udręką, ale i tak to robił, bo małpa biła go boleśnie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]