[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takiej okazji. To mi dobrze zrobi. Wszyscy mówią, mam na myśli wszystkich innych wijów, że jestem zbyt płochy,
że nie traktuję życia zbyt poważnie. Jak się coś takiego raz powie, to potem się powtarza tysiąc razy. Błotosmętku
mówią wciąż tylko podskakujesz, przechwalasz się i masz zwariowane pomysły. Musisz się wreszcie
nauczyć, że życie nie składa się z samych żabich udek w potrawce i pasztetu z wątróbki węgorza. Jeśli chcesz coś
osiągnąć, musisz się trochę ustatkować. Mówimy to tylko dla twojego dobra, Błotosmętku." Tak właśnie mówią.
No, a taka sprawa jak podróż na północ tuż przed początkiem zimy, w poszukiwaniu królewicza, którego
prawdopodobnie tam nie ma, przez ruiny miasta, których nikt nie widział, to jest chyba właściwy sposób. Jeśli to
nie ustatkuje kogoś takiego jak ja, to nie wiem, co mogłoby go ustatkować. Tu zatarł swoje wielkie żabie łapy,
jakby rozmowa dotyczyła pójścia na przyjęcie lub na pantomimę. A teraz dodał zobaczymy, co się dzieje
z tymi węgorzami.
Jedzenie było wspaniałe i każde z dzieci wzięło po dwie solidne dokładki. Z początku błotowij nie mógł uwierzyć,
że naprawdę im to smakuje, a kiedy zjadły już tak dużo, że musiał w to uwierzyć, zaczął ich ostrzegać przed
strasznymi skutkami.
To, co jest dobre dla wijów, może być trucizną dla ludzi, i wcale bym się nie dziwił.
Po jedzeniu napili się herbaty z cynowych kubków, a Błotosmętek pociągnął dobre kilka razy z płaskiej, czarnej
butelki. Poczęstował i dzieci, ale uznały to za straszne paskudztwo.
Reszta dnia upłynęła im na przygotowaniach do podróży. Błotosmętek orzekł, że jako najwyższy będzie niósł trzy
koce, a w nich ciasno zwinięty połeć bekonu. Julia miała nieść resztę potrawy z węgorza, trochę biszkoptów, hubkę
i krzesiwo. Eustachy miał nieść płaszcze, gdy nie będą ich potrzebowali, otrzymał też drugi, nieco gorszy, łuk
Błotosmętka. Ten zaś wziął swój najlepszy łuk, chociaż mruknął przy tym, że zważywszy na wiatry, mokre
cięciwy, złe oświetlenie i zmarznięte palce szansa trafienia w cokolwiek równa się jednej do stu. I on, i Scrubb
mieli miecze, bo chłopiec przezornie zabrał ze sobą ten, który mu pozostawiono wraz z narnijskimi szatami w jego
sypialni na zamku. Julia musiała się zadowolić swoim harcerskim nożem. Z tego powodu zanosiło się na małą
kłótnię, ale gdy tylko zaczęli sobie dogadywać, błotowij zatarł ręce i powiedział:
Ach, tu was mam! Tak to sobie właśnie wyobrażałem. Tak właśnie dzieje się na wszystkich wyprawach po
przygody.
To ich od razu uspokoiło.
Wszyscy troje poszli tego wieczora wcześnie spać. Tym razem dzieci miały naprawdę przykrą noc, a to z powodu
Błotosmętka, który oznajmił: Spróbujcie lepiej trochę pospać, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, by ktokolwiek z
nas zmrużył oko tej nocy" i natychmiast zaczął chrapać tak potwornie i bez najmniejszej przerwy, że kiedy w
końcu Julia zasnęła, śniły się jej przez całą noc młoty pneumatyczne, wodospady i pociągi pospieszne w długich
tunelach.
Rozdział 6
DZIKIE PUSTKOWIA PANOCY
RANKIEM NASTPNEGO DNIA, około dziewiątej, można było zobaczyć trzy samotne postacie, przeprawiające
się przez Suchą Wodę po płyciznach i wystających z wody kamieniach. Był to płytki, hałaśliwy strumień i nawet
Julia przemoczyła się tylko do kolan. Przed nimi leżało strome, poprzecinane urwiskami zbocze, sięgające do
23
granic rozległego płaskowyżu.
Myślę, że TO jest nasza droga powiedział Eustachy, wskazując na zachód, gdzie dnem dość płytkiego
wąwozu spływał z góry bystry potok. Ale błotowij potrząsnął głową.
Olbrzymy mieszkają głównie nad brzegami tego wąwozu. Można powiedzieć, że wąwóz jest dla nich czymś w
rodzaju ulicy. Lepiej pójdzmy prosto przed siebie, choć będzie trochę bardziej stromo.
Znalezli miejsce, w którym najłatwiej było wspiąć się po zboczu, i po jakichś dziesięciu minutach stanęli zdyszani
na szczycie. Rzucili tęskne spojrzenie za siebie, na zielone doliny Narnii, a potem odwrócili głowy ku północy.
Gdziekolwiek spojrzeli, rozciągało się dzikie, rozległe wrzosowisko. Po lewej stronie widniały jakieś skały. Julia
pomyślała, że to zapewne brzeg wąwozu olbrzymów, i nie bardzo miała ochotę na patrzenie w tym kierunku.
Ruszyli w drogę.
Torfiasty grunt uginał się przyjemnie pod nogami, a z góry świeciło blade zimowe słońce. W miarę jak zagłębiali
się we wrzosowisko, uczucie samotności i pustki rosło; tylko od czasu do czasu słyszeli krzyk czajki lub widzieli
samotnego jastrzębia. Kiedy się zatrzymali w niewielkiej kotlince, aby odpocząć i napić się wody, Julia pomyślała,
że mimo wszystko chyba polubi przygody, i wypowiedziała to na głos.
Jeszcze żadnej nie mieliśmy zauważył błotowij.
Marsz po pierwszym odpoczynku tak jak poranki w szkole po pierwszej przerwie lub podróż pociągiem po
przesiadce nigdy nie jest już taki jak przedtem. Kiedy znowu ruszyli w drogę, Julia spostrzegła, że skalista
krawędz wąwozu bardzo się do nich przybliżyła, a same skały były teraz o wiele bardziej strome i o wiele wyższe
niż na początku. Prawdę mówiąc, przypominały skalne wieżyczki o bardzo dziwacznych kształtach.
Naprawdę, jestem pewna, że te wszystkie opowieści o olbrzymach mogą się brać z takich śmiesznych skał
pomyślała Julia. Gdyby się przechodziło tędy póznym wieczorem, kiedy się ściemnia, można by łatwo
pomyśleć, że te skaliste słupy to olbrzymy. Na przykład ten jeden, o tam! Można sobie wyobrażać, że ta bryła skały
na szczycie to głowa. Może trochę za duża w stosunku do reszty ciała, ale do jakiegoś brzydkiego olbrzyma
mogłaby pasować. A te jakieś krzaczaste rzeczy... sądzę, że to wrzos i gniazda ptaków... mogłyby być włosami i
brodami. A te sterczące po obu stronach płaskie głazy... zupełnie jak uszy! Okropnie wielkie, ale ośmielam się
twierdzić, że olbrzymy na pewno mają uszy jak słonie. A... ooooooch!" Krew zastygła jej w żyłach. Skalisty słup
poruszył się. To rzeczywiście był olbrzym! Nie mogła się mylić, zobaczyła, jak odwraca głowę. Zdołała nawet
spostrzec wielką, głupawą, pucułowatą twarz. Wszystkie te skały" były po prostu olbrzymami! Stało ich tam ze
czterdziestu lub pięćdziesięciu w jednym rzędzie. Nie ulegało wątpliwości, że stoją na dnie wąwozu i rozglądają się
po wrzosowisku z łokciami opartymi na jego krawędzi, jak ludzie oparci o niski murek jak leniwi parobcy w
jakiś piękny poranek po śniadaniu.
Idziemy dalej prosto wyszeptał Błotosmętek, który także je dostrzegł. Nie patrzcie w ich kierunku. I
COKOLWIEK się stanie, nie uciekajcie. Złapią nas w ciągu jednej sekundy.
Tak więc szli dalej, udając, że wcale olbrzymów nie zauważyli. Przypominało to przechodzenie przez bramę domu,
w którym jest zły pies, tyle że było jeszcze gorsze. Olbrzymów było mnóstwo. Nie wyglądały ani na zagniewane,
ani na uprzejme; nie wydawały się w ogóle nimi interesować. Nic nie wskazywało na to, że widzą trójkę
wędrowców.
I wtedy uiiizzz uiiizzzz uiii! jakieś ciężkie przedmioty zaświstały w powietrzu i ze dwadzieścia
kroków od nich wylądował z łoskotem wielki głaz. A potem łup! inny upadł kilka metrów za nimi.
Celują w nas? wyjąkał Eustachy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]