[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rand miał okropny dzień. Jeden kłopot gonił drugi, szarpiąc
mu nerwy, a na koniec odebrał wiadomość, że zaganiając stado
do zagrody na noc, wachungai stwierdzili brak dwóch jałówek.
Wyruszono na poszukiwania, on sam dołączył do nich na parę
godzin, ale wszystko na próżno. W Afryce zwierzęta domowe są
zdane na pewną śmierć, jeśli człowiek ich nie znajdzie, zanim
uczyni to drapieżnik.
Jałówek nie znaleziono tej nocy.
Przez cały następny dzień Rand objeżdżał swoje tereny,
doglądając bydła rozmieszczonego na różnych pastwiskach.
Rozmawiał z ludzmi, ale wciąż myślał o Shannie. Tyle razy już
sobie tłumaczył, że musi trzymać się z dala od jej świata, że nie
powinien zaczynać czegoś, co skończy się kolejną katastrofą. A
on zamiast tego poprosił, by została Sam siebie nie rozumiał.
Nie widział przyszłości dla tego związku, niezależnie od uczuć,
jakie dla niej żywił.
A do tego ją pocałował. Najwyrazniej nie potrafił już myśleć
racjonalnie. Ulegał uczuciom, zamiast myśleć. Czuł ciepło
promiennego ciała Shanny, wdychał świeży zapach mydła,
słyszał dzwięk jej głosu, brzmiący miękko i pociągająco w
nocnej ciszy. Wszystkie jego zmysły nastawione były na tę
RS
49
bliskość. Stała tuż obok, w cieniutkiej koszuli, a księżyc
srebrzył jej włosy, gęste i bujne, które tak pragnął pogłaskać.
Pragnął dotknąć nie tylko jej włosów. I uległ swemu
pragnieniu. I teraz ona jest pod jego dachem, w jego domu. I w
życiu. Z każdym uśmiechem, z każdym słowem wkradała się
głębiej w jego serce.
W oddali dostrzegł stado sępów - niechybny znak śmierci.
Kołowały powoli na niebie, zwietrzywszy padlinę.
Był brudny, zmęczony i głodny. Przydałaby mu się też
szklaneczka czegoś mocniejszego.
Wszedł do domu. Nie był w nastroju do towarzyskiej
pogawędki. Odstawił strzelbę na stojak, poszedł umyć ręce, po
czym długim korytarzem udał się na werandę. Nie był pewien,
czy ma ochotę spotkać tam Shannę.
Dziewczynę o czarującym uśmiechu. Dziewczynę o zielonych
oczach. Nie, naprawdę był zbyt zmęczony na spotkanie. Na
rozmowę. Nawet na to, by patrzeć na jej promienną twarz.
Uczył, że jej tam nie będzie.
Była W koszuli czerwonej jak pieprz cayenne i płóciennych
białych spodniach, gotowa do kolacji.
- Kto dzisiaj gotował? - zagadnął Rand, spoglądając na talerz.
- Kamau?
- Nie, ja.
- Powinienem się domyślić.
Była to egzotyczna kompozycja o prawdziwie malarskiej
palecie: kurczak w sosie imbirowym, z pomarańczowymi
plastrami mango, kawałkami czerwonej i zielonej papryki i
żółtymi ósemkami cytryny. Shanna uwielbiała
eksperymentować w kuchni. A dzisiaj czuła się w nastroju do
gotowania uprosiła wiec Kamaua by ten jeden raz oddał jej
rządy.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, z powodu kolorów. - Wziął kęs do ust. - I do
tego te przyprawy. Cała ty, kolorowa i pikantna.
RS
50
Roześmiała się, trochę zaskoczona tym komentarzem.
- Mam nadzieję, że lubisz pikantne - usłyszała swój głos i aż
jęknęła w duchu, - To znaczy, pikantne jedzenie - dodała
szybko, czym jeszcze pogorszyła sprawę.
Spojrzał na nią rozbawiony.
- Tak, lubię pikantne - zabrzmiało to dwuznacznie.
- Ja też - odpaliła
Podniósł wzrok znad talerza Poczuła że się głupio rumieni.
- Mówię o gotowaniu.
- Oczywiście - przytaknął z wielką powagą i zajął się swoim
talerzem.
Wypiła łyk wina. przysięgając sobie, że będzie zwracać
baczniejszą uwagę na to. co mówi.
- Kamau nie był pewien, czy może mi powierzyć tak ważne
zadanie - zaczęła. - Obawiał się, że nowe smaki nie przypadną ci
do gustu. Powiedziałam mu jednak, że biorę pełną
odpowiedzialność na wypadek, gdybyś chciał go zwolnić z
pracy.
Wytarł usta serwetką i uniósł kieliszek.
- Jestem pewien, że drży ze strachu przed taką
ewentualnością, zwłaszcza po trzydziestu latach pracy.
- To strasznie długo. Trzydzieści lat temu mnie jeszcze nie
było na świecie, a Kamau już tu gotował wyśmienite francuskie
dania
- Tak. rzeczywiście. Ale jeśli masz ochotę nauczyć go kilku
nowinek, proszę bardzo, masz wolną rękę. Mała zmiana dobrze
zrobi naszemu kawalerskiemu gospodarstwu.
- Kamau jest doskonałym kucharzem - powiedziała zgodnie z
prawdą.
- Niemniej jego repertuar nie zmienił się, z małymi
wyjątkami, odkąd sięgam pamięcią.
To znaczy, odkąd nauczyła go tej sztuki matka Randa. Shanna
widziała w kuchni kilka przepisów zapisanych jej dużym,
wyraznym pismem w domowej książce kucharskiej. Kilka
RS
51
starych, podniszczonych karteczek Kamau przechowywał jak
relikwie. Po tylu latach wciąż gotował dokładnie tak samo. A
kiedy w domu spodziewano się gości, piekł kruche ciasteczka z
kawałkami czekolady i masłem orzechowym.
- Tęsknisz za matką? - spytała sama zdziwiona swoją
bezpośredniością.
Nie podniósł głowy znad talerza
- Nie - rzekł krótko. - To było dawno, bardzo dawno temu.
kiedy był jeszcze małym chłopcem. Trudno tęsknić za kimś,
kogo się nie widziało tyle lat Nie miał ochoty o tym rozmawiać.
- Nie - powtórzył.
A przecież po tej zwięzłej odpowiedzi poznała, że pytanie
wprawiło go w dziwne zakłopotanie. Napiła się łyk wina.
- Pamiętasz ją?
- Nie. I nie poświęcam zbyt wiele czasu na zastanawianie się
nad przeszłością. - Co takiego jest w kobietach, że zawsze chcą
wiedzieć wszystko o czyjejś przeszłości? O sprawach, które
dawno minęły, pogrzebane w pamięci.
Opróżnił kieliszek i odłożył serwetkę obok talerza, dając tym
gestem do zrozumienia że to koniec zarówno posiłku, jak i
rozmowy. Shanna jednak udawała że tego nie widzi.
- Miałam na myśli, wiesz, czy czytała ci bajki na dobranoc,
czy śpiewała ci piosenki, tego typu rzeczy.
- Przypuszczam, że tak, robiła to. Jak wszystkie matki.
- Odsunął krzesło i wstał. - To było bardzo smaczne, Shanno,
dziękuję. A teraz, jeśli pozwolisz, mam jeszcze trochę pracy w
gabinecie.
Zupełnie jakby chciał się jej pozbyć. Niezbyt miła myśl.
Następnego dnia zadzwoniła Antonia.
- Jak ci się podoba nowy dom? - spytała. - Uroczy, prawda?
Shannie zajęło dobrą chwilę, nim sobie przypomniała, o jakim
domu rozprawia Antonia. Przeprowadzka do miasta wydała jej
się zamierzchłą historią.
- Tak, śliczny, tak jak mówiłaś, ale tak się złożyło...
RS
52
- Shanna wolała powiedzieć od razu całą prawdę - ...ale Rand
zaproponował, bym na razie została tutaj. Zdaje się, że Kamau
mnie polubił.
Antonia zaśmiała się.
- Jasne - powiedziała - Rozumiem.
- Chciałby, żebym go nauczyła kilku nowych potraw, no
wiesz, w ramach poszerzania jego kulinarnego repertuaru.
- Wiedziała, że paple bez sensu, ale Antonia jakoś dziwnie ją
onieśmielała.
- Kochanie - przerwała jej Antonia tonem osoby, która niesie
smutki całego świata na swoich barkach. - Widzę, że musimy
porozmawiać.
- O czym?
- Dobrze wiesz, o czym - westchnęła Antonia - Sprawiasz
wrażenie osoby inteligentnej. Posłuchaj mnie, moja droga.
Wiem, że nie powinnam się wtrącać. Wiem, że Rand jest...
- Bardzo dużo wiesz,
- Ta,. na moje nieszczęście, wiem dość dużo. I jako kobieta
czuję, że powinnam cię ostrzec, to mój siostrzany obowiązek.
Widzisz, Rand jest bardzo przystojnym przedstawicielem
swojego gatunku. Ale lamie kobietom serca. Myślę, że nie robi
tego świadomie, tylko po prostu tak to wychodzi.
- Tak, słyszałam o tym.
- Mm, nie dziwię się, tutaj wieści szybko się rozchodzą. To
pewnie już wiesz o Marinie. - Było to raczej stwierdzenie faktu
niż pytanie.
- Tak. No, może nie wszystko, ale dość. Jesteś może jedną z
jego ofiar, Antonio?
Po drugiej stronie rozległ się śmiech.
- Oczywiście, ale to było wieki temu, kiedy miałam naście lat.
Zdążyłam się skutecznie wyleczyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl