[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy śnieg był już w drodze do Eriki, April szarpnęła Billa za rękę.
- Mów, proszę, co to znaczy? Inaczej zapakuję was do domu
wariatów. Po co zadajecie sobie tyle trudu dla czegoś, co się roztopi po
tygodniu lub jeszcze wcześniej?
- To jasne. Pomyśleliśmy, że jeżeli ludzie zobaczą, jaka to piękna
rzezba, zapragną jej. Gdy lód stopnieje, zechcą ją mieć w trwalszej wersji.
- Ale połowa Rady jest przeciwko niej.
- Nie licz na to. Już nie.
168
RS
- Naprawdę? Sądzisz, że Gerry Sloan mógłby zmienić zdanie? To
jedyny członek Rady, po którym można tego oczekiwać.
- Może Gerry zmieni zdanie, w każdym razie nie spodziewam się
remisu,
- Ta demonstracja nie wpłynie na Henry'ego, a Dan jest w Chicago,
więc chyba zadajesz sobie ten trud nadaremnie.
- Może.
- Czyj to był pomysł, twój czy Eriki?
- Ee... czyja wiem...
- Założę się, że twój. Bill, jesteś kochanym wariatem. Erica
zatrzymała się u was?
- Tak. Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę, więc ukryliśmy ją w
naszym domu.
- Rzeczywiście, duża szansa na utrzymanie tego w sekrecie. I tak się
dziwię, że mi o tym nie doniesiono. Dopiero moja mama zadzwoniła przed
godziną.
- Jestem pewien, że byli tacy, co dzwonili, ale ty chyba ostatnio
rzadko bywałaś w domu, bo nikt nie odbierał telefonów.
- To prawda - przyznała April, przypomniawszy sobie o długich,
samotnych spacerach. - W każdym razie to wspaniałe, nawet jeśli z tego
nic nie wyjdzie. Czy mogę wam w czymś pomóc?
- Już prawie kończymy, a dzieci miały cudowną zabawę. To było
zresztą częścią planu. Chcieliśmy, aby czuły, że to jest także ich dzieło,
dlatego przychodziły po lekcjach i pomagały. Myślę, że teraz, gdy pójdą
do domu, będę prosić rodziców o taką samą rzezbę, ale trwałą.
April uśmiechnęła się.
169
RS
- Bardzo prawdopodobne. Wcale bym się nie zdziwiła. Wiesz, Bill,
wyrastasz na prawdziwego geniusza.
- Nie przypisuj mi całej zasługi.
- Dobrze. - April podniosła głos. - Erico, jesteś wspaniała!
- Dziękuję!
- Jadę na kolację do rodziców - zwróciła się April do Billa - ale
pózniej może bym wpadła do was? Chciałabym porozmawiać o
wszystkim.
Bill umknął spojrzeniem.
- Nie wiem, April. Będziemy dość zmęczeni po tej robocie. Chyba
pójdziemy wcześniej spać.
- Aha. No, dobrze.
April była rozczarowana. Z jakiegoś powodu nie chcieli, aby
włączyła się do tej akcji. A przecież pomysł rzezby wyszedł od niej.
Dlaczego ją odtrącają?
- W takim razie jadę do rodziców.
- Do zobaczenia, April.
Niecałą godzinę pózniej Bill dzwonił przez międzymiastową do
Chicago.
- Dan, dlaczego nie wolno mi powiedzieć, że to twój pomysł? Bardzo
trudno utrzymać to w tajemnicy, stary. April chciała przyjść do nas dziś
wieczorem, a ja musiałem niegrzecznie się wykręcić w obawie, że się ktoś
wysypie. Teraz pewnie myśli, że ją wykluczyliśmy.
- Nie chcę się zdradzać przed czasem. Może pózniej, już po
głosowaniu, powiem jej p tym. Nie wcześniej. Czy sądzisz, że wygramy?
170
RS
- Myślę, że tak. Już teraz całe miasto aż się trzęsie, wszyscy mówią o
rzezbie, jaka jest piękna. Dzieci też wywrą wpływ na rodziców. Miałeś
genialny plan, Dan. %7łałuję, że nie mogę opowiedzieć o tym April.
- Proszę cię, Bill, nie rób tego.
- W porządku, Dan. Zrobimy, jak sobie życzysz.
- Dzięki ci, stary.
Każdego dnia April wynajdywała jakiś powód, aby się udać do
miasta, przejechać przez rynek i popatrzeć na dzieło Eriki. Lecz gdy lód
zaczął się topić, unikała tej drogi, bo widok kurczącej się rzezby był nie do
zniesienia smutny.
Dochodziły do niej strzępy rozmów i plotki, które świadczyły, że
projekt rzezby zyskał sobie wielu zwolenników, ale co to miało za
znaczenie, jeśli głosować będzie kto inny?
Na regularnych spotkaniach Komitetu Upiększania Miasta
przepytywała Mabel Goodpasture i wywnioskowała, że Henry nie zmienił
zdania. Zostawał Gerald Sloan. W końcu zdenerwowana, chcąc wiedzieć,
czyjej projekt ma jakieś szanse, zatelefonowała do niego.
- April, co za miła niespodzianka - powiedział, kiedy się
przedstawiła. - Dawno cię nie widziałem.
Sądziłem, że jesteś na mnie zła z powodu różnicy zdań co do rzezby.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale jestem ciekawa, co myślisz teraz, gdy
miałeś okazję zobaczyć, jak wyglądałaby na rynku.
- To był ciekawy eksperyment, prawda?
- Tak, rzeczywiście - powiedziała April i z zapartym tchem czekała
na dalszy ciąg.
- Rzezba wyglądała lepiej, niż się spodziewałem.
171
RS
- To mnie cieszy. Czy to znaczy, że... e... zmieniłeś zdanie?
- Słuchaj, April, powiem ci coś. Rozmyślałem dość długo, czy nie
zmienić zdania, szczególnie że ta rzezba wyglądała całkiem ładnie, gdy
słońce padało na lód. Przypomina szlifowany kryształ, prawda?
- Tak, istotnie.
- Ale uświadomiłem sobie też, ile to kosztuje, i doszedłem do
wniosku, że jednak Henry ma rację. Powinniśmy patrzeć na rzeczy od
praktycznej strony. Mam nadzieję, April, że mimo to pozostaniemy przy-
jaciółmi.
- Naturalnie - powiedziała zgnębiona. - Po prostu zastanawiałam się,
czy nie zmieniłeś zdania. Zobaczymy się w sobotę, na głosowaniu.
Odłożyła słuchawkę i długo wpatrywała się w telefon. Szlachetny
wysiłek Billa na nic się nie zdał. Wypadnie jednak remis, bo nikt nie
będzie głosował wbrew swoim przekonaniom. A wtedy Booneville straci
wszystkie pieniądze zapisane miastu, chyba że...
April skuliła się w fotelu. Zostało jeszcze jedno wyjście, ale ogarniał
ją gniew na samą myśl o tej ostateczności. Po głosowaniu zrezygnuje z
udziału w dalszych pracach zarządu. I nigdy już nie chce widzieć Daniela
Butlera.
Zanim nastała sobota, pokrywa śnieżna straciła swą niepokalaną biel
i zszarzała od spalin i błota. April nie musiała już zakładać łańcuchów na
koła, a olśniewająco biała rzezba stała się bezkształtną masą topniejącego
śniegu.
Jesse zgodziła się jeszcze raz udostępnić kawiarnię na pół godziny, a
wokół rynku zaczęli gromadzić się ludzie, czekający z niecierpliwością na
wynik głosowania.
172
RS
April przyszła na zebranie w okularach, zdeterminowana. Czekał ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]