[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie. O sposób, w jaki zachwycała się sobą. Chyba też to
zauważyłaś? Jaka jest wspaniała, że tak się poświęca. W każdej
historii to ona grała główną rolę. Gdyby nie ona, szpital już
dawno przestałby funkcjonować - dokończył cierpko.
88
Rennie zapatrzyła się w widok za oknem.
- Z tym się zgadzam. Rzeczywiście, zawsze musi być naj
ważniejsza. Ale kocha dzieci, rodzina jest dla niej podstawą.
Myślałam, że o to ci chodzi.
- Opowiadała o tej rodzinie z takim przejęciem, że jeszcze
chwila, a chybabym zwariował. Czy ona w ogóle nie potrafi
samodzielnie myśleć?
Rennie zerknęła na niego z ukosa.
- Wydawało mi się, że mężczyzni to właśnie lubią. %7łe do
brze im robi, gdy kobieta z powagą i czcią powtarza ich myśli.
- Jeśli zamierzasz związać się z kimś na całe życie, to szu
kasz kogoś, kto ma własne zdanie, a nie powtarza wszystko jak
papuga. I jeszcze coś. Ta dziewczyna gada jak nakręcona.
Rennie uśmiechnęła się. Miał wrażenie, że promień słońca
wpadł do środka i rozjaśnił surowe wnętrze. Podniósł się i wol
no podszedł do niej.
- Trochę ją ponosi. Ale może to tylko nerwy. Przy tobie
każdy jest onieśmielony - powiedziała.
- Nie zauważyłem, żebyś była onieśmielona.
- Jesteś przyjacielem Keitha, niemal rodziną.
- Tylko przypadkiem nie zacznij teraz wymieniać wszy
stkich kuzynów z osobna i cytować ich wypowiedzi - ostrzegł.
Rennie wybuchnęła śmiechem.
- Nie zmieniaj tematu, Marc. Nadal jestem na ciebie
wściekła.
- Dlaczego?
- Przede wszystkim nie dałeś Julie żadnej szansy, a myślę, że
ona jest dla ciebie wymarzona. Będzie dobrą żoną, na pewno nie
będzie chciała pracować. Uwielbia być wolontariuszką. Gdy poja
wią się dzieci, to będzie dodatkowym plusem.
- Odstręcza mnie sposób, w jaki o tym mówi. Też pracuję
społecznie, ale nie rozpowiadam o tym na prawo i lewo.
89
- Pracujesz społecznie? Gdzie? - Popatrzyła na niego zain
trygowana.
Spochmurniał. Niepotrzebnie się z tym wyrwał. Zaledwie parę
osób wiedziało o jego pracy w ośrodku, nie potrzebował aplauzu.
- Marc, powiedz mi. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ra
mienia.
Przez materiał koszuli czuł ciepło jej dłoni. Powoli przeniósł na
nią wzrok. Czekała cierpliwie, ale oczy płonęły jej z ciekawości.
- Rozmawiamy teraz o Julie, a nie o moich osobistych spra
wach - odrzekł chłodno.
- Zaraz do niej wrócimy. Ale najpierw opowiedz mi o sobie.
Pomagasz starszym ludziom czy dzieciom? A może chorym?
Wiesz, aż trudno mi w to uwierzyć. Większość mężczyzn z two
ją pozycją twierdzi, że nie ma czasu, by regularnie świadczyć
takie usługi. Ach, już wiem, z tobą pewnie jest podobnie.
- Rennie, zostawmy to.
- Nie, powiedz mi.
Zawahał się, wreszcie kiwnął głową.
- Co którąś sobotę pracuję w ośrodku dla chłopców w Ten
derloin. Co którąś sobotę. Jak widzisz, to nic takiego.
- W Tenderloin? Jezdzisz do Tenderloin?
W jej głosie było zdumienie, jakby oświadczył, że lata na Księ
życ. Tenderloin miało jak najgorszą opinię. Jedna z najbiedniej
szych dzielnic San Francisco, opanowana przez gangi. Narkotyki
i uliczne strzelaniny są tam na porządku dziennym. Nie można
wyobrazić sobie czegoś bardziej odległego od tego eleganckiego
biura na Montgomery Street.
- Dlaczego właśnie tam? Przecież kluby dla chłopców są
również w bardziej bezpiecznych dzielnicach.
Marc skinął głową.
- Jak tam w ogóle trafiłeś? Nie mówiąc już, że zdecydowa
łeś się tam pracować? - Rennie nie posiadała się ze zdumienia.
90
- Pochodzę z Tenderloin - wyjaśnił z gorzkim uśmiechem.
- Można powiedzieć, że to powrót do korzeni.
Wbiła w niego wzrok. Przesunęła spojrzeniem po jego ele
ganckiej koszuli, wytwornym krawacie, dyskretnym złotym ze
garku. Powoli popatrzyła mu prosto w oczy.
- To nie bardzo pasuje do obrazu, jaki sobie stworzyłaś?
- zapytał.
- Długo tam mieszkałeś? - zapytała.
- Czy długo? Wychowałem się tam. Mój tata był dokerem,
póki mógł. Potem brał wszystkie prace, jakie się trafiały, by
zarobić na jedzenie i flaszkę. Wyjechałem, gdy dostałem sty
pendium w Stanford.
- I już tam nie wróciłeś.
- Ojciec nie żyje. Mama zostawiła nas, gdy byłem mały. Nie
miałem za czym tęsknić.
- Ale poszedłeś pracować tam jako wolontariusz.
- Nie zrozumiesz tego.
- Może jednak zrozumiem. Miałeś... nieudane dzieciństwo,
a teraz jesteś bogaty. I chcesz zrobić coś dla dzieci, które muszą
tam mieszkać.
- Nieudane? - parsknął i potrząsnął głową. - Tylko ty mo
żesz określić w ten sposób kompletną nędzę. Ale miałem szczę
ście, udało mi się stamtąd wyrwać. Dlatego staram się, by inni
też mogli tego dokonać.
- Nie mów, że miałeś szczęście. Zawdzięczasz to sobie.
Domyślam się, ile wyrzeczeń i pracy kosztowało zdobycie sty
pendium. I wysiłku, by dojść do tego, co masz teraz. Ale to
wyjaśnia twoje dążenie, by znalezć żonę z wyższych sfer. Tylko
że to nie jest sposób na wymazanie z pamięci przeszłości.
Brniesz w ślepy zaułek.
- Myślisz, że moje pochodzenia da o sobie znać? - Po
patrzył na nią uważnie. - Chcesz powiedzieć, że... że nie je-
91
stem odpowiednim kandydatem dla dziewczyny z dobrego
domu?
- Nie, wcale tak nie myślałam - zaprzeczyła żarliwie. - Cho
dziło mi o to, że taka żona to jeszcze nie wszystko. Powinieneś być
dumny z siebie, z tego, co osiągnąłeś. Wiem, że chciałbyś zostawić
synowi fortunę, ale nie zapominaj o sobie. Nie żeń się z kimś
wyłącznie dlatego, by mieć pewność, że twój syn nie wyląduje
w Tenderloin. Czy naprawdę nie potrzebujesz czegoś więcej? Nie
chciałbyś zaznać miłości? Na tym ci nie zależy?
- Rennie, daj spokój. Ty żyjesz w innym świecie, wierzysz,
że coś takiego naprawdę istnieje. Patrzysz na życie przez różowe
okulary. Ale rzeczywistość jest inna. I nie mam zamiaru uganiać
się za czymś, czego prawdopodobnie w ogóle nie ma.
- Chcesz się ożenić z rozsądku.
- Tak, to mi odpowiada. Nie chcę, by mój syn wstydził się
ojca czy tęsknił za matką, której właściwie nie zna. Zapewnię
mu poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Małżeństwo to ży
ciowa decyzja, powinna być przemyślana. Gdyby więcej osób
myślało w ten sposób, nie byłoby tylu rozwodów i rozczarowań.
Miłość bardzo szybko okazuje się niczym więcej jak iluzją.
- Mam inne zdanie - odrzekła z westchnieniem. Zapatrzyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]