[ Pobierz całość w formacie PDF ]
średnio wykształconą, niezbyt wrażliwą na sztukę, o konwencjonalnych poglądach, ale
zdecydowanie sympatyzującą z lewicą. No i bardzo przywiązaną do męża.
Nie mogę popełnić błędu szepnęła sama do siebie.
Jakie to dziwne uczucie siedzieć tak samotnie tutaj, w Maroku. Wydawało się jej, że
odkrywa świat tajemnic i magicznego czaru. Na przykład ta przyćmiona lampa obok. Czy
gdyby wzięła do rąk tę rzezbioną mosiężną podstawę i potarła ją palcami, to pojawiłby się
dżin, jej duch? Ledwie zdążyła to pomyśleć, drgnęła. Bo oto za lampą zmaterializowało się
nagle pomarszczone oblicze i kozia bródka pana Arystydesa. Skłonił się uprzejmie i usiadł
obok niej.
Pani pozwoli? zapytał. Hilary skinęła głową.
Wyciągnął papierośnicę i poczęstował ją. Sam też zapalił.
Jak się madame podoba Maroko? zapytał po chwili.
Przebywam tu od niedawna odparła. Na razie jestem zachwycona.
Aha. Zwiedziła pani stare miasto? Podobało się pani?
Uważam, że jest cudowne.
Tak, to prawda. Trwa w nim przeszłość przeszłość handlu, intryg, szeptów,
wszystkie tajemnice i namiętności miasta zamkniętego w obrębie tych wąskich uliczek i
murów. Wie pani o czym myślę, wędrując po Fezie?
Nie?
Myślę o waszej Great West Road w Londynie. Myślę o fabrykach po obu stronach tej
ulicy, o rozświetlonych neonami budynkach i ludziach w środku. Widać ich nawet z
przejeżdżających samochodów. Wszystko na wierzchu, żadnej tajemniczości. Nawet okna bez
zasłon. Ludzie robią swoje i każdy, kto chce, może ich obserwować. Zupełnie jakby się
odcięło wierzchołek mrowiska.
I właśnie ten kontrast pana interesuje? zapytała zaciekawiona Hilary.
Pan Arystydes skinął głową przypominającą skorupę żółwia.
Tak odparł. Tam wszystko jest jawne, a w starym Fezie nic nie jest a jour.
Wszystko jest ukryte, ciemne& Ale& Pochylił się do przodu i uderzył palcem w
mosiężny stolik. Ale życie toczy się tak samo. Te same okrucieństwa, ucisk, żądza władzy,
układy.
Uważa pan, że natura ludzka jest wszędzie taka sama?
W każdym kraju teraz i w przeszłości władzę sprawowano tylko za pomocą kija lub
marchewki. To albo to. Czasami jedno i drugie naraz. Nagle bez żadnych wstępów rzucił:
Słyszałem, że przeżyła pani katastrofę samolotu w Casablance.
Tak, to prawda.
Zazdroszczę pani rzekł nieoczekiwanie. Hilary popatrzyła na niego zaskoczona.
Kiwnął kilka razy głową. Tak powtórzył. To godne pozazdroszczenia. Miała pani
ciekawe przeżycie. Chciałbym kiedyś otrzeć się tak blisko o śmierć. Przejść przez to, a jednak
ocaleć& Czy od tego momentu czuje się patii inaczej?
Dość nieprzyjemnie odparła Hilary. Miałam wstrząs mózgu i nawiedzają mnie
teraz paskudne bóle głowy, a także zaniki pamięci.
To zwykłe niedogodności. Pan Arystydes machnął ręką. Przeżyła pani niezwykłą
przygodę duchową, czyż nie?
Owszem powiedziała Hilary powoli. Można by to tak nazwać.
Myślała o butelce vichy i garści tabletek nasennych.
Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem naburmuszył się pan Arystydes. Wiele
rzeczy, ale tego nie. Wstał i skłonił się: Mes hommages, madame* powiedział, po
czym wyszedł.
*
Moje uszanowanie.
ROZDZIAA VIII
Jakże podobne myślała Hilary są do siebie lotniska! Jest w nich jakaś dziwna
anonimowość. Położone są w pewnej odległości od miasta i w konsekwencji ma się
niesamowite uczucie, że znajdują się nigdzie. Można lecieć z Londynu do Madrytu, Rzymu,
do Istambułu, do Kairu, dokądkolwiek i nie mieć pojęcia, jak wyglądają te miasta! Jeżeli uda
się rzucić na nie okiem z góry, wyglądają jak makiety zbudowane z dziecinnych klocków .
I dlaczego zastanawiała się poirytowana, rozglądając się dookoła na wszystkie
lotniska trzeba przyjeżdżać tak długo przed odlotem?
Spędziła już prawie pół godziny w poczekalni. Pani Calvin Baker, która zdecydowała się
towarzyszyć Hilary do Marakeszu, usta nie zamykały się od samego początku.
Hilary odpowiadała jej prawie mechanicznie. Ale nagle zorientowała się, że potok
wymowy zmienił kierunek. Pani Baker zwróciła uwagę na dwóch podróżnych siedzących
obok niej. Obydwaj byli wysocy i jasnowłosi. Amerykanin z szerokim przyjacielskim
uśmiechem na twarzy i poważny Duńczyk albo Norweg, mówiący po angielsku z trudem,
powoli i dość pedantycznie. Amerykanin bardzo się ucieszył ze spotkania z rodaczką. Po
chwili pani Calvin Baker przypomniała sobie o Hilary.
Panie& hm& Chciałabym, żeby pan poznał moją towarzyszkę, panią Betterton.
Andrew Peters. Dla przyjaciół Andy.
Drugi mężczyzna wstał, złożył sztywny ukłon i przedstawił się:
Torquil Ericsson.
Więc już się znamy paplała rozanielona pani Baker. Czy wszyscy jadą do
Marakeszu? Moja przyjaciółka wybiera się tam po raz pierwszy&
Ja też wtrącił Ericsson.
I ja dodał Peters.
Nagle z głośników rozległa się ochrypła zapowiedz w języku francuskim. Prawie nie
można było rozróżnić poszczególnych słów, ale wyglądało to na wezwanie do samolotu.
Poza panią Baker i Hilary do Marakeszu leciały cztery osoby: Ericsson, Peters, szczupły,
wysoki Francuz i surowo wyglądająca zakonnica.
Dzień był słoneczny, warunki lotu dobre. Hilary odchyliła się na fotelu i spod
przymkniętych powiek obserwowała współpasażerów, próbując w ten sposób oderwać myśli
od niepokojących ją problemów.
O jeden rząd przed nią, po drugiej stronie siedziała pani Calvin Baker. W szarym
kostiumie podróżnym wyglądała jak pulchna i zadowolona z siebie kaczka. Na błękitnawych
włosach miała mały kapelusik z rondem. Przeglądała kolorowy magazyn i od czasu do czasu
poklepywała po ramieniu siedzącego przed nią młodego Amerykanina, Petersa. Odwracał się
do niej z radosnym uśmiechem i ochoczo odpowiadał na jej uwagi. Amerykanie są bardzo
przyjacielscy i życzliwi pomyślała Hilary. Zachowują się w podróży całkiem inaczej
niż sztywni Anglicy . Nie mogła sobie wyobrazić na przykład panny Hetherington
zaczynającej w samolocie pogawędkę z młodym rodakiem. Wątpiła też, czy Anglik
odpowiadałby jej tak samo życzliwie jak ten Amerykanin.
Po przeciwnej stronie siedział Norweg, Ericsson.
Kiedy spojrzała na niego, skłonił się sztywno i wychyliwszy się nieco, podał jej magazyn,
który właśnie skończył przeglądać. Podziękowała mu i wzięła czasopismo. Tuż za nim
siedział szczupły ciemnowłosy Francuz. Wyciągnął przed siebie nogi i wyglądał na
pogrążonego we śnie.
Hilary obejrzała się do tyłu. Za jej plecami siedziała surowa zakonnica. Hilary napotkała
jej bezosobowe, obojętne spojrzenie. Siedziała bez ruchu ze złożonymi rękami. Hilary wydało
się swego rodzaju paradoksem, że kobieta w średniowiecznym stroju podróżuje tak typowo
dwudziestowiecznym środkiem lokomocji jak samolot.
Sześć osób myślała Hilary zamkniętych razem przez kilka godzin, zmierzającym w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]