[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiedziała, że zasługuje na karę, ale to tylko pogłębiało strach.
Ilekroć robiła jakiś ruch, zawsze był to ruch niewłaściwy. Za
każdym razem, gdy dzwonił telefon, oznaczało to nowe,
jeszcze większe kłopoty.
Myśli kłębiły się w jej głowie jak oszalała wiewiórka
w klatce i nie dawały ukojenia. Poszła do kuchni pod pozorem
porozmawiania z panią Roberts o obiedzie, ale w rzeczywis
tości tylko po to, by usłyszeć ludzki głos. Gospodyni cicho
i łagodnie opowiadała o pieczonych żeberkach, które zamie
rzała przygotować, i o puddingu na deser, ale Paula nie
słuchała jej.
 Niech pani robi, co chce. Tak naprawdę nie jestem
głodna. Może pani sobie darować te żeberka.
 Ale one już są w piekarniku  powiedziała pani
Roberts.  Jeśli je teraz wyjmę, wysuszą się.
 No to co? Niech się wysuszą.
 Musi pani coś zjeść, panno West. Nie podoba mi się, że
je pani tak pózno. Widzę, że jest pani roztrzęsiona, ale jeśli
nie będzie pani jadła regularnie, to zrobi się jeszcze gorzej.
192
 Wiem o tym. Już dobrze, niech pani piecze te żeberka.
Aha, przyjdzie dziś moja znajoma na herbatę. Nie wiem
dokładnie o której, ale pewnie wkrótce. Dam pani znać, jak
się zjawi.
 Nie za pózno na herbatę?
 To nie ma znaczenia.  Nauczyła się pić popołudniową
herbatę od Anglików, z którymi pracowała w studiu. To był
raczej nawyk niż rytuał, sposób na zajęcie czymś rąk i ust,
kiedy alkohol nie był najodpowiedniejszym napojem.
 Dobrze, panno West.
Paula uciekła przed dociekliwym spojrzeniem pani Roberts
do salonu. Próbowała zająć się czytaniem gazety, ale nic
z tego nie wyszło. Na słuchanie muzyki też nie miała ochoty.
Nie mogła nawet patrzeć na swojego Modiglianiego, wiszą
cego na ścianie. Cholerna lalkowata twarz! El Greco bardziej
się jej podobał, ale nie stać jej było na razie na kupno jego
dzieła. I pewnie nigdy nie będzie stać. Jeśli wyjdzie z tego
cało i jej nerwy wytrzymają, to będzie oznaczało, że ma
więcej szczęścia, niż mogłaby sobie wymarzyć. To zabawne,
pomyślała, całkiem niedawno próbowałam wybić Bretowi
z głowy dochodzenie sprawiedliwości, a teraz sama zaczynam
myśleć podobnymi kategoriami. Ale alternatywą dla sprawied
liwości był ślepy traf, a na nim nie można polegać, zwłaszcza
jeżeli się kogoś mocno kochało. Była dziewczyną, która
jeszcze niedawno sądziła, że nie zda się na przypadek, że
wezmie sprawy w swoje ręce. A teraz właśnie przypadek
zaczynał rządzić jej życiem.
Usłyszała odgłos silnika zbliżającego się samochodu i pode
szła do drzwi wejściowych, nim kobieta zdążyła wysiąść.
%7łółta taksówka, którą zauważyła, kiedy wyglądała godzinę
wcześniej przez okno, wciąż stała zaparkowana na rogu ulicy.
Przez chwilę pomyślała w panice, że ktoś obserwuje jej dom,
ale szybko się opanowała. W kabinie samochodu widziała
193
tylko kierowcę śpiącego za kierownicą, który zapewne po
stanowił w taki właśnie sposób odpocząć po męczącym dniu
pracy.
Wyszła na werandę, żeby przywitać niezdarnie wspinają
cą się po schodach panią Swanscutt. Było w niej coś z du
cha i coś z ptaka. Może kruka, który jest uznawany za zły
omen? Nie, raczej płochliwego ptaka nasłuchującego, czy
nie zbliża się niebezpieczeństwo. I nieporadnego, niechcia
nego ducha, szukającego domu, który mógłby nawiedzić.
Poza tym było w niej coś czarującego, mimo pewnej ner
wowości, kruchości figury i niemodnych ciuchów. Musiała
mieć około pięćdziesiątki, lecz na twarzy o ziemistej cerze
pozostały jeszcze ślady dawnej urody. Paula szukała w jej
rysach podobieństwa do Breta i znalazła  niebieskie oczy
i lekko garbaty grzbiet nosa. I poza tym urok skryty pod
maską surowości. Zmarszczki wokół ust i oczu ujawniały
fakt, że nieobce jej było cierpienie.
Spodobała się Pauli, której zrobiło się żal tej kobiety.
Wyciągnęła dłoń i poczuła uścisk szczupłych, długich palców. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl