[ Pobierz całość w formacie PDF ]

utarte ścieżki. To przedziwne uczucie, ta bezradność wobec przestrzeni,
gdy potężny koń rwie się pod tobą w ślepym buncie. Iris oparła głowę o
ławkę i zapatrzyła się na wysokie, nagie gałęzie Gramercy Park, zimny
baldachim konarów - nagich, wspaniałych i głuchych na wszystko. Może
poza zmierzchem.
- Sudek - westchnęła.
We wrześniu kupiła sobie olbrzymi album z fotografiami Josefa Sudeka -
poety Pragi, jak go nazywają - kupiła go w jakimś transie. Kosztował
prawie sto dolarów, ale musiała go mieć po tym, jak przekartkowała
album i trafiła na stronę z drzewami otulonymi śniegiem. Czarne gałązki
powyginane przepysznie, drobniutkie jak atramentowe
nerwy wzrokowe chmur. Czuła, że tonie w tym zdjęciu, ta tęsknota w
piersiach, niemal seksualna i pragnienie, by połączyć się ze światem. A
potem spojrzała na datę i była prawie w szoku, że to 1955, nie początek
wieku, jak oczekiwała, ale ledwie trzy lata przed jej narodzinami. To ją
ujęło. Zawsze będzie ktoś mojego gatunku, pomyślała, choćby tylko
pojedyncze osoby, wrażliwe na ducha rzeczy. W póznych pracach Sudka
nie było ludzi; te zdjęcia były wypełnione szklanymi oczami i ciszą
koloru sepii, parą na szybie i pustymi ławkami. I gałęziami.
Iris wyciągnęła dłoń w górę, nakładając rozczapierzone palce na pełnię
prześwitującą zza drzew.
Mogłabym zrobić abażur z gałęzi.
Jeśli w środku byłaby przezroczysta żarówka, rzucałby na pokój cienie
jak zjawy, duchy. Ale nie może wyglądać jak souvenir z Wisconsin. Musi
być wyciszony, tajemniczy, splecione żyłki i pustka, taki jak teraz. Mogę
spróbować. Jeśli komukolwiek w ogóle może się udać - Iris zaczęła
grzebać w kieszeni w poszukiwaniu klucza - to mnie.
ROZDZIAA JEDENASTY
Honey West
Lana była w bibliotece. Zbierała materiały do artykułu o Męczeństwie Zw.
Sebastiana, fantazji literacko-muzycz-nej Debussy'ego i D'Annunzia z
1911 roku. Była to sztuka o pogańskich cudach świętego, który został
przywiązany do pala i naszpikowany strzałami. Była to także słynna
katastrofa teatralna - pięć godzin. Ohyda, myślała Lana. Biedni ci
paryżanie. Szczęśliwie wersja koncertowa miała mniej niż godzinę. Ale z
kolei i czytanie libretta było swoistą odmianą tortury.
 Pomnijcie gwiazdę, którą przybito do żywego serca niebios".
Strzały maczane w absyncie, ekstazy fin de siecle'u, pisanina kapiąca
krwią i winem. Nie był to gust Lany. Cierpiała na specyficzną
bibliotekofobię, niezmiennie od zawsze - ta pokusa, żeby po prostu wyjść,
a jednocześnie wiesz, że nie możesz, bo masz jeszcze dużo do czytania,
jeszcze olbrzymią stertę i jeszcze ksero. I co właściwie było nie tak z tymi
światłami w bibliotekach? Odurzają cię jak opary laudanum. O ten
artykuł poprosiła ją New York Philharmonic. Zgodziła się upojona
pochlebstwami, choć wiedziała, że dają jej mało czasu, zaledwie tydzień,
bo muszą to mieć gotowe na czerwcowy program, sześć tygodni naprzód.
Lana powtarzała sobie, że to będzie dob-
ra gimnastyka umysłu. Szkoda tylko, że nie miała najmniejszej ochoty na
gimnastykę. Był rześki sobotni poranek i marzyły jej się zakupy.
Potrzebowała nowej torebki.
 Celujcie dobrze. Jam jest celem waszym".
Nie zniosę ani słowa więcej, zdecydowała Lana, zerkając na nowe
komputery z bazą czasopiśmienniczą. Stały w drugim kącie czytelni
zupełnie wolne. Były dwa razy większe od komputerów katalogowych i
miały olbrzymie niebieskie ekrany, a nie małe szare. Ułożyła swoje
książki w stosik, żeby nikt ich nie sprzątnął, i skierowała się w tamten kąt
z dobrym pretekstem. Zobaczmy, co tu się właściwie dzieje. Usadowiła
się przy komputerze, rozejrzała, czy aby nie ma w czytelni kogoś
znajomego, i w okienku  autor" wklepała  Moore, Sylvie".
Nie rozmawiała z Sylvie od tamtej piątkowej herbatki w pazdzierniku,
dokładnie pół roku temu, gdy Sylvie, cóż, co właściwie wtedy zrobiła
Sylvie? Wybuchła? Wywiesiła białą flagę? Męczeństwo Sylvie!
Lana myślała bardzo dużo o tamtym spotkaniu. Przeanalizowała to z
Samem, potem z Megan przez telefon i uznała wtedy, że po prostu dotarły
z Sylvie do kresu swojej przyjazni. A może raczej  znajomość" była
bardziej odpowiednim słowem. Bo właściwie nie były nawet praw-
dziwymi przyjaciółkami, a tylko dwiema bystrymi kobietami, które
razem czują się jeszcze bystrzejsze. Lana nie wiedziała nic, jak sobie to
pózniej uświadomiła, o stosunku Sylvie do dzieci. Ani w ogóle do
wszystkiego, co jest w życiu naprawdę ważne. Nie wiedziała właściwie
nawet, czego Sylvie oczekiwała od swojej pracy. Widziała, czego chciał
Max: Sylvie w kolorowych magazynach. A co z Maksem? Jeśli Sylvie w
ogóle o nim wspominała, przybierała sprośny ton sugerujący, że niby są
taką gorącą parą. Czemu potrzebowała takiego tonu? Z czasem Lana
zaczęła
podejrzewać, że nigdy nie rozumiała Sylvie, że w Sylvie była jakaś
słabość, może nawet masochizm, który zmuszał ją do zachowywania się
tak, że inni oddawali jej z nawiązką. Jakby to była gra, w którą Sylvie gra
nie pierwszy raz, gra, której nie żal jej przegrywać. Czy to normalne -
osoba, którą bawi przegrana? Lana uważała się za znawcę charakterów,
ale wobec niej była bezradna. Co Lana powiedziała jej wtedy? Coś jakby:
- Oni nie chcą moich tekstów. - W tym zdaniu kryła się pewna możliwość
i Sylvie obróciła ją przeciw sobie jak ostrze noża.  Jam jest celem".
- Och, Sylvie - myślała Lana na głos - za nic nie chciałabyś tego nudnego
kawałka o D'Annunzio, choć to tekst w moim stylu. Nawet mnie nie chce
się tego robić.
Cokolwiek się stało w tej psychodramie, Sylvie nigdy już nie zadzwoniła,
a Lana po zostawieniu trzech wiadomości musiała uznać jej sugestię.
Albo raczej stwierdzenie. W Nowym Jorku mówi się:  Brak odpowiedzi
też jest odpowiedzią" - wielkomiejski komunał. A jednak Lana tęskniła za
Sylvie. Sylvie była taka zabawna z tym swoim przedziwnym umysłem. I
choć ich znajomość nie należała do zupełnie bezproblemowych, to jednak
była łatwiejsza od przyjazni z Fernandą, która wciąż pozostawała niepew-
na własnej wartości, a jej potrzeby emocjonalne, z początku tak
nieśmiałe, w ciągu tych czterech miesięcy od ich poznania
przepoczwarzyły się w potężne prawa przyjazni. Fernanda oczekiwała
niemal liturgicznego wsparcia, często zamykając swoje dzienne
zwierzenia i demaskacje pytaniem: - Czy jestem złym człowiekiem, że
tak czuję? A Lana odpowiadała (powtórka z Prawa i porządku): - Nie, nie
jesteś złą osobą.
Co gorsza, gdy Lana i Sylvie mogły rozmawiać o facetach z podobnej
perspektywy (w końcu każda miała swo-
jego), Fernanda udawała, że Sam nie istnieje. Przy jakiejś okazji Lana
chciała, żeby ze sobą porozmawiali - obiad przed koncertem - Fernanda
unikała spojrzenia Sama. Nic trudnego, jeśli tylko wykona się
odpowiedni taniec nieustannego poprawiania włosów. Sam, żując
pokornie, głównie spoglądał na Lanę, a ona siedziała przerażona i
sparaliżowana, pionek między królami.
Komputer był jednak powolny - szukał, mała, migająca klepsydra - nagle
błysnął szaroniebiesko i z otchłani wyłoniła się lista - brukowce Sylvie z
ostatniego półtora roku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl