[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najprędzej się stąd wyniosła. Złożyła więc płaszcz i przewiesiła przez oparcie krzesła. Sztywno
wyprostowany Smith usiadł naprzeciwko, na niewygodnym krześle z wysokim oparciem, którego
zapewne nigdy by nie wybrał, gdyby był w domu sam.
- Czego pani ode mnie chce? - spytał. Optyczne szkła bez ramek powiększały groteskowo jego
oczy, zimne i wyzywające.
- Tylko prawdy. Chcę wiedzieć, dlaczego zeznał pan, że biżuteria, którą Suzanne dostawała od
innych mężczyzn, to były pańskie prezenty. Chcę także wiedzieć, dlaczego skłamał pan, obciążając
Skipa Reardona. On nigdy nie groził Suzanne. Mogła go wyprowadzić z równowagi, mógł się na nią
rozezlić, ale przecież nie groził, że ją zabije. Dlaczego zeznał pan pod przysięgą, że tak było?
- Bo to Skip Reardon zabił moją córkę. Udusił ją. Zrobił to w tak okrutny sposób, że gałki oczne
wyszły jej z orbit, pękły tętnice szyjne, a język wywalił się z ust jak u martwego zwierzęcia... - Głos
Smitha się załamał. Gwałtowny wybuch zmienił się w rozpaczliwy szloch.
- Rozumiem, że oglądanie jej zwłok w takim stanie musiało być dla pana ciężkim przeżyciem -
łagodnie odezwała się Kerry. Zmrużyła oczy, widząc, jak wzrok Smitha przechodzi przez nią jak
przez powietrze. - Dlaczego obwinił pan Skipa o tę zbrodnię?
- Bo był jej mężem. Bo był nieprzytomnie zazdrosny. To fakt. To oczywiste. - Przerwał. - Nie
chcę o tym dalej mówić, pani McGrath. %7łądam wyjaśnień w sprawie rzekomego nękania Barbary
Tompkins.
- Chwileczkę. Jeszcze nie skończyliśmy ze sprawą Reardona. Myli się pan. Skip nie był
zazdrosny o Suzanne. Doskonale wiedział, że ma kochanka - Kerry odczekała chwilę. - Pogodził się z
tym. Smith wzdrygnął się, jakby go spoliczkowała.
- To niemożliwe! Ożenił się przecież z niezwykłą kobietą. Uwielbiał ją.
- To pan ją uwielbiał, doktorze - nieoczekiwanie dla samej siebie zareplikowała Kerry. W tym
samym momencie zdała sobie sprawę, że właśnie odkryła prawdę. - To był pana kompleks, prawda?
Gdyby pan był jej mężem i odkrył zdradę, zamordowałby ją pan. Czy nie tak by było? - Spojrzała mu
prosto w oczy.
- Jak pani śmie! - Nawet nie mrugnął. - Suzanne była moją córką! - dodał zimno. - A teraz niech
się pani wynosi. - Wstał i zrobił krok w stronę Kerry, jakby chciał ją złapać i siłą wyrzucić za drzwi.
Kerry poderwała się z miejsca, chwyciła płaszcz i odsunęła się o krok do tyłu. Szybko rzuciła
okiem, by sprawdzić, czy w razie czego zdoła bezpiecznie dobiec do drzwi wyjściowych.
- Myli się pan, doktorze. Pana córką była Susie Stevens. A Suzanne stworzył pan własnymi
rękami. I uważał ją z tego powodu za swoją własność. To samo myśli pan o Barbarze Tompkins. Pan
był w Alpine tej nocy, kiedy zginęła Suzanne, prawda? Zabił ją pan?
- Ja miałbym zabić Suzanne? Pani zwariowała!
- Ale był pan tam.
- Nie!
- Ależ tak, i zamierzam to udowodnić. Daję słowo. Wznowię sprawę i wyciągnę z więzienia
niewinnie skazanego człowieka. Był pan o niego chorobliwie zazdrosny, więc ukarał go pan za to, że
miał nie ograniczony dostęp do Suzanne. Pan tego nie miał, mimo ciągłych wysiłków. Tak strasznie
jej się pan narzucał, że pana odtrąciła. Znienawidziła własnego ojca.
- To kłamstwo - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kerry zauważyła silniejsze drżenie jednej z jego dłoni. Zniżyła głos, starając się przybrać
łagodniejszy ton:
- Panie Smith, zakładając, że nie pan zabił córkę, ktoś inny mu siał to zrobić. Ale nie był to Skip
Reardon. Wierzę, że na swój sposób kochał pan Suzanne. Wierzę, że chciałby pan ukarać jej
mordercę. A tymczasem co pan zrobił? Dał mu pan alibi i wypuścił go na wolność. Teraz śmieje się
z pana, dziękując Bogu za zagwarantowanie darmowej przykrywki. Gdybyśmy mieli biżuterię, której
Skip nie kupił Suzanne, moglibyśmy go wyśledzić. Znalezlibyśmy mężczyznę, który jej dawał takie
prezenty. Skip jest pewien, że tamtej nocy zginęła z do mu co najmniej jedna rzecz.
- Aże!
- Nie. Od początku to powtarzał. Tamtej nocy zniknęło jeszcze coś. Miniaturowa ramka ze
zdjęciem Suzanne. Była na nocnym stoliku. Ma ją pan?
- Nie byłem tego wieczoru w ich domu!
- Pożyczył pan komuś samochód?
- Wynoś się! - wybuchnął Smith.
Kerry wiedziała już, że musi uciekać. Wyminęła go, lecz przy drzwiach zatrzymała się na chwilę.
- Rozmawiałam z Barbarą Tompkins. Jest przerażona. Wyjechała, żeby się od pana uwolnić. Gdy
wróci za dziesięć dni, osobiście do pilnuję, by złożyła na pana skargę na policji. - Kerry otworzyła
drzwi. Do domu wpłynęła fala mroznego powietrza.
- Chyba że pan się podda leczeniu psychiatrycznemu, którego pan bezwzględnie potrzebuje. I
chyba że powie mi pan prawdę o tym, co zdarzyło się tamtej nocy w domu Reardonów. I chyba że
odda mi pan biżuterię od kochanka, do której się pan przyznał na procesie.
Gdy Kerry, z podniesionym kołnierzem i dłońmi wciśniętymi w kieszenie płaszcza, maszerowała
do samochodu, nie zdawała sobie sprawy z tego, że śledzi ją zza firanki badawczy wzrok doktora
Smitha. Nie wiedziała także, że kierowca auta zaparkowanego przy Piątej Alei uruchomił telefon
komórkowy i przekazał raport o jej wizycie na Washington Mews.
81
Prokurator stanowy we współpracy z biurami prokuratorów Middlesex i Ocean County uzyskał
nakaz rewizji domu Barneya Haskella oraz jego letniej willi. Mieszkając przez większość roku z dala
od żony, Haskell wynajmował piętro przyjemnego domku na spokojnej uliczce przyzwoitego
miasteczka Edison. Sąsiedzi powiedzieli reporterom, że Barney zawsze zachowywał się idealnie i
był bardzo uprzejmy.
Drugi dom, nowoczesną piętrową konstrukcję z widokiem na Long Beach Island, przez cały rok
zamieszkiwała jego żona. Sąsiedzi powiedzieli agentom, że w czasie letnich miesięcy Barney często
tu bywał, łowiąc ryby i pływając motorówką. Ale jego prawdziwym hobby było majsterkowanie.
Warsztat urządził sobie w garażu.
Kilku sąsiadów zeznało, że w ubiegłym roku pani Haskell zaprosiła ich na przyjęcie z okazji
ukończenia nowego dębowego barku, który własnymi rękami wykonał jej mąż. Bardzo się tym
dziełem chlubił.
Agenci wiedzieli, że Barney musiał mieć solidne dowody przeciw Jimmy emu Weeksowi, skoro
poszedł z prokuraturą na układy, chcąc zostać koronnym świadkiem oskarżenia. Wiedzieli także, że
jeśli szybko tych dowodów nie namierzą, wyprzedzą ich ludzie Weeksa.
Mimo gorących protestów wdowy, która krzyczała, że dom należy do niej, choć zapisany był na
nazwisko Barneya, i nie mają prawa go dewastować, gliny wyniosły z domu wszystko, co dało się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]