[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ignorowała ją nawet dziwiła się skrycie, że nie straciła do reszty swych cech indywidualnych. Gdyby nie cichy
kąt, w którym bawił się Rollo, gdyby nie możność udziału w jego śmiechu i igraszkach
54
już od dawna zapewne nie byłaby sobą. Zrodowisko, w którym żyła, zrobiłoby z niej w końcu bezduszny automat.
Cieszyła się myślą, że pozwalano jej obecnie obcować z dzieckiem, i domyślała się, że spowodował to Ivor. Szczerze
pragnął, by się czuła szczęśliwa, zwłaszcza teraz, kiedy stan jej zdrowia zależał od tego. Dbał ojej humor i robił, co
możliwe, by odwrócić ją od trosk. Nie wykluczała możliwości, że wobec zdarzenia w rodzinie, przewidywanego na
wiosnę, polecił mu tę taktykę domowy lekarz. Przestrzegł go zapewne, by trzymał ją z dala od utrapień i wstrząsów.
Ivor przeważnie przebywał w Londynie. Tylko z końcem tygodnia przyjeżdżał do pałacu na krótki weekend,
ograniczony jeszcze tym, że już w niedzielę wieczorem powracał do miasta. Przybywał jednak zawsze i niezmiennie
objawiał jej serdeczną życzliwość. Może ulegał złudzeniu, że każda z jego wizyt podnosi ją na duchu. Molly
niejednokrotnie zastanawiała się nad tym.
Ale w gruncie rzeczy w całym tym okresie tylko świergot Rolla podtrzymywał jej nastrój. Poza tym była smutna i
ogromnie zgnębiona. Jakby w przeczuciu czegoś złego oczekiwała urodzin swego drugiego dziecka w apatii i
smutku, których nie odczuwała ani razu, gdy miał rodzić się Rollo. Wtedy była śmiała, pełna ufności. W czasie jej
rozpaczy kiełkowało to życie, a gdy ujrzało wreszcie światło, to i ciemnia jej niedoli rozświeciła się jasno. Rollo, jej
syn jej syn pierworodny był dzieckiem Roy'a. Inaczej było z dzieckiem, które teraz, w tej chwili nosiła pod
sercem. Zdawało jej się czasem, że to dziecko nie jest jej i odczuwała ze zgrozą, że go chyba nie pragnie. Pragnęła
tylko Rolla.
Wyobrażała sobie teraz, że jej drugie małżeństwo jest ciemną plamą, rzuconą na jej życie; odgrodziło ją od Roy'a i
zmąciło przejrzystość jej myśli o nim. Odczuwała to tak, jakby świadomie znieważyła jego pamięć. Nawet na mały
breloczek nie mogła już patrzeć; przestała go otwierać. Tylko mały Rollo przypominał jej często zmarłego kochanka.
Pragnęła gorąco, aby kiedyś, gdy podrośnie, był podobny do ojca. Aby marzył o wielkości i radował się życiem.
Patrząc jak się bawił, oddawała się myślom, jaką przyszłość gotują mu losy; o sobie nie myślała. Nie wątpiła, że jej
syn ma zdolności i że gdy zacznie się uczyć, odpowie zapewne stawianym wymogom. Będzie bystry, przenikliwy,
pełen zapału. Zagóruje nad innymi i pozyska
55
przyjaciół. Ale co stąd wyniknie i jak się ukształtuje droga jego życia? Tego nie wiedziała. Lękała się myśli, że los jej
nie pozwoli być świadkiem tych rzeczy.
Czuła się chora i przeczuwała podświadomie, że wkrótce jeszcze bardziej opuszczą ją siły. Może nawet nie przetrwa
bliskiego rozwiązania? Może fatum zażąda, by zapłaciła za to życiem, że wyszła za człowieka, który nie wzbudził w
niej miłości. Ta myśl ją prześladowała, odbierała jej spokój. Ale Molly mimo wszystko nie chciała umierać przez
wzgląd na Rolla. Nie chciała go zostawić opiece obcych, którzy niewiele zapewne myśleliby o nim, choć Ivor
niewątpliwie dotrzymałby słowa. Szanowała Ivora. Miał wielką ambicję i okazywał jej serce. Zdawało się jej
czasem, że za wiele poświęcał jej uwagi i starań. Radował się myślą, że obdarzy go potomkiem, ona zaś wiedziała, że
ta jego silna wiara podnosi jej wartość. Może temu zawdzięczała, iż nie szczędził jej podarków i robił, co mógł, by
uprzyjemnić jej życie. Najważniejsza jednak rzecz, że dodawał jej otuchy i tłumił w niej lęk przed widmem
przyszłości.
Odwdzięczała mu się za to, ale nie mogła mimo wszystko maskować swych uczuć. Nie mogła udawać, że wzbudził
w niej miłość. Była w pełni świadoma, że już dość zrobiła ukrywając fakt, iż jego przyjazdy sobotnie nie wzbudzały
w niej nigdy uczucia przyjemności, a odjazdy do stolicy sprawiały jej ulgę.
Z początkiem wiosny jej stan się pogorszył. Pojawiły się oznaki, że poród niezawodnie odbędzie się wcześniej, zgoła
nienormalnie, a fizyczny ból, który począł ją nękać, stokroć jeszcze gorszy od bólu zgnębienia, wywołał w niej
poczucie, że aby obdarzyć życiem, przejdzie jeszcze piekło najsroższych doświadczeń.
Walka się dłużyła; dniami i nocami trzymała ją w uwięzi. Nie doznawała takich tortur, gdy miał rodzić się Rollo; ale
wtedy była silna, nie pokonana jeszcze przez życie. Wtedy się broniła, dziś już nie mogła. Przerażenie i groza
zawładnęły jej duszą. Nieraz wśród cierpień wzywała rozpaczliwie pomocy Ronalda; błagała go wśród łez, by jej
zechciał wybaczyć. Ale on nie odpowiadał; ani ślad jego głosu nie dolatywał do niej znikąd. Sama zagrodziła mu
drogę do siebie i głucha próżnia otoczyła ją zewsząd.
57
Nie było sposobu, by skrócić cierpienia. Godziny i dnie upływały wśród mąk, ale wreszcie po tygodniu ogarnęła ją
ciemność. W tym dziwnym zamroczeniu, w tej sferze oderwania od życia i świata, jej dusza i ciało znalazły ukojenie.
Jej umysł zamarł. Przemęczona świadomość przestała ostatecznie odbierać wrażenia.
W końcu, po wielu dniach, otwarła oczy. Zdawało jej się teraz, że z jakiejś ciemnej głębi podpłynęła na
powierzchnię. Obco i martwo spojrzała na dzień, który zimnym światłem napełnił jej pokój. Bóle ustały, ale i
zdolność odczuwania przepadła wraz z nimi. Była zbyt zdrętwiała, by odczuwać wyczerpanie; nie zdawała sobie
sprawy ze swego istnienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]