[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opuścimy pub. Pragniemy spokoju, chcemy zostać sami.
- Oczywiście. Pójdę już. Zobaczymy się pózniej.
Wielkie drzwi zamknęły się ze szczękiem. Kate miała na
sobie czarny żakiet narzucony na czarny spodnium. Na szyi
połyskiwał złoty łańcuszek, w uszach lśniły brylantowe
kolczyki.
- Aadnie wyglądasz - powiedział.
- Ty wyglądasz wspaniale. Jak prawdziwy bohater.
- Miło byłoby tak pomyśleć, siostrzyczko. Możemy iść?
Wzięli z garażu range rovera i Kate usiadła za
kierownicą. Przejechali po długim podjezdzie, skręcili do
wioski i zaparkowali przy żywopłocie. Stało tam już kilka
samochodów.
Przeszli do drzwi Dauncey Arms , mijając po drodze
jaguara i stojącego przy nim Joego Baxtera w uniformie
szofera. W gospodzie było mnóstwo ludzi, przeważnie
miejscowych, a wśród nich Dillon i Billy. Stanęli przy
kominku, ubrani w czarne garnitury i prochowce.
Kate zaparło dech.
- Przyjechał.
207
- A myślałaś, że nie przyjedzie?
Raszid przepychał się z siostrą przez tłum, ściskając
dłonie i dziękując ludziom za przybycie.
- Jestem rad, że dotarłeś, Dillon.
- Wspaniała uroczystość - odparł Irlandczyk.
- Cieszę się, że ci się podoba. Te płaszcze są piękne.
To zdumiewające, co mieści się w tych wielkich
kieszeniach. Bardzo ładnie z twojej strony, że przyjechałeś z
przyjacielem.
- A co zamierzasz zrobić, zrewanżować mi się za Ramę?
Załatwić tak samo jak Bronsby ego? - Billy pokręcił głową. -
Tylko spróbuj, a zobaczysz.
- Paul, chodzmy - powiedziała Kate.
Betty podeszła do nich, marszcząc brwi.
- Czy trzeba w czymś pomóc?
- Skądże. Ci dwaj panowie to moi dobrzy znajomi -
uśmiechnął się Raszid. - Bufet i szampan po mszy.
Betty odwróciła się i odeszła.
- A potem oczekuję was w Dauncey Place, jeśli łaska.
- Ja przyjdę z cholerną przyjemnością - powiedział mu
Billy.
- Wspaniale. Nie mogę się doczekać - odparł Paul, po
czym zwrócił się do siostry: - Chodz, Kate.
Ludzie zaczęli schodzić się do kościoła już od jedenastej.
Mimo to tym razem na zewnątrz stało tylko kilka limuzyn, nie
tak jak na pogrzebie starego earla i lady Kate. Raszid zażyczył
sobie cichy pogrzeb bez udziału wielkich i możnych tego
świata. Mimo to jeden z najważniejszych londyńskich imamów
zgodził się wziąć udział w uroczystości i wystąpić obok
pastora, co było dowodem liberalnych tendencji islamu, rzadko
docenianych przez postronnych.
Dillon wszedł do środka razem z Billym. Ludzie siadali
lub przechadzali się po kościele, podziwiając marmurowe
208
posągi dawno zmarłych arystokratów. Billy ruszył naprzód,
dołączając do tłumu. Nagle przystanął i skinął na Dillona.
- Spójrz na tego starego piernika, sir Paula Daunceya.
Tu jest napisane, że umarł w tysiąc pięćset dziesiątym.
- To pierwszy Paul - rzekł Dillon. - Ten, który walczył z
Ryszardem Trzecim pod Bosworth, co nie wyszło mu na
zdrowie. Musiał uciekać do Francji i ułaskawił go dopiero
nowy król, Henryk Tudor.
- Skąd o tym wiesz?
- Sprawdziłem, Billy. Wszystko jest w Debrett s - to
biblia angielskiej arystokracji.
Billy przyjrzał się sir Paulowi Daunceyowi.
- Nawet podobny do Raszida.
- Tak to już bywa w rodzinie, Billy.
- Chcę powiedzieć, że wygląda na niezłego skurwiela.
- Raczej na wojownika, którym rzeczywiście był. -
Wzruszył ramionami. - Raszid też nim jest. A szczerze mówiąc,
ty także. Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Są tacy ludzie,
którzy dokonują czynów, na jakie zwykły człowiek nigdy nie
byłby w stanie się zdobyć. Zazwyczaj są to różnego rodzaju
żołnierze.
- Tacy jak ty i ja.
- W pewnym sensie - uśmiechnął się Dillon. - A teraz
stańmy z tyłu.
Wszyscy obecni wstali, organista zaczął grać i major
Paul Raszid, earl Loch Dhu, oraz lady Kate Raszid weszli
głównym wejściem, a za nimi grabarze niosący dwie trumny,
jedną za drugą. Obie były okryte brytyjskimi flagami. Na
trumnie George a leżał czerwony beret spadochroniarza, a
trumnę Michaela zdobiła czapka, którą nosił jako absolwent
Sandhurst. Na obu położono również ceremonialne dżambije
beduińskich wodzów. Pastor wyszedł z zakrystii w
towarzystwie imama.
209
Zapadła cisza. Pastor rozpoczął uroczystość słowami:
- Przybyliśmy tu, aby uczcić pamięć dwóch młodych
ludzi. George i Michael byli Raszidami, ale także Daunceyami,
tak więc należeli do rodziny związanej od pięt nastego wieku z
naszą wioską.
Zaczęła się msza.
Pózniej, w siąpiącym deszczu, przeniesiono trumny do
rodzinnego grobowca. %7łałobnicy podążyli za nimi, a jeden z
grabarzy trzymał parasol nad Paulem i Kate. Baxter zaparkował
jaguara przy bramie cmentarza. Billy podbiegł do samochodu i
wrócił z parasolem.
- Jezu, nigdy nie widziałem tylu parasoli.
- %7łycie naśladuje sztukę. Przydałby mi się papieros i
duża whisky, w tej kolejności.
- A więc skorzystamy z bufetu w pubie?
- Czemu nie? Jeśli powiedziało się a, trzeba powiedzieć i
b.
Odwrócił się i odszedł, a Billy ruszył za nim.
Jaguar zatrzymał się i pasażerowie wysiedli. Kiedy Joe
Baxter poszedł w ich ślady, Dillon powiedział:
- Przejdziemy się. Zaczekaj na parkingu, Joe.
Baxter zerknął na Billy ego.
- Rób, co mówi, Joe.
- Jak każesz, Billy.
Wsiadł i odjechał. Dillon zapalił papierosa.
- Nie wzięliśmy sprzętu - zauważył Billy.
- Jeszcze mamy czas, mnóstwo czasu. Przespaceruj my
się.
Poszli w kierunku gospody, chowając się pod
trzymanym przez Billy ego parasolem.
W Londynie Harry Salter zadzwonił do Sama Halla, ale
nie zdołał się z nim skontaktować. Młoda sekretarka
poinformowała go, że Sam jest gdzieś w magazynach nad rzeką
210
i sprawdza dostawę. W rzeczywistości Sam przezornie stał się
nieosiągalny.
Poirytowany Harry powiedział Dorze, żeby wezwała
samochód z kierowcą i pomogła mu się ubrać. Musiała mu
pomóc, ponieważ miał rękę na temblaku. Kiedy skończyła, do
pokoju zajrzała przełożona pielęgniarek.
- Rezygnuje pan z leczenia, panie Salter?
- Nie, po prostu idę do domu. Wrócę tu na badania
kontrolne, proszę tylko powiedzieć, kiedy mam się zjawić.
- Hmm, muszę zapytać profesora Bernsteina. Właśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]