[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nieoczekiwanie jej uwagę przykuła pomiata sącząca się do pokoju przez firanki w
oknach. Verity zerwała się z łóżka i nie zważając na przenikliwy chłód panujący w pokoju, na
bosaka, szybko podeszła do okna. Rozsunęła zasłony. Och!
- Och! - wykrzyknęła na głos. Odwróciła się w stronę śpiącego na podłodze
mężczyzny. - Och, podejdz tu i sam zobacz.
Julian podniósł głowę z poduszki. Był nie ogolony i potargany. Na twarzy malował
mu się grymas gniewu.
- Co takiego? - warknął. - Która jest, do diabła, godzina?
- Popatrz - odrzekła Verity, znów odwracając się do okna. - Och, tylko popatrz.
Julian wygrzebał się z pościeli i podszedł do okna. Był w samej koszuli, bryczesach i
w skarpetkach.
- Obudziłaś mnie tylko po to, by mi to pokazać? - burknął zaspanym głosem. -
Przecież mówiłem ci wczoraj, że będzie padać śnieg.
- Ale popatrz! - zawołała z zachwytem Verity. - Przecież to czysta magia.
Kiedy odwróciła głowę w jego stronę, skonstatowała, że mężczyzna patrzy na nią, nie
przez okno, za którym rozciągał się biały całun śniegu.
- Czy zawsze jesteś z rana taka radosna? - zapytał. - Coś okropnego!
Verity wybuchnęła dzwięcznym śmiechem.
- Tylko w Boże Narodzenie oraz wtedy, gdy świat spowija biel świeżego śniegu. Nie
zawsze się zdarza, by te dwa tak cudowne zdarzenia pojawiły się jednocześnie.
- Ja marzę tylko o ciepłym, wygodnym łóżku.
- Zatem idz do mojego - odrzekła i znów się roześmiała. - Ja nie zamierzam dłużej
spać.
- Odnoszę wrażenie, że Bertie natychmiast każe ci wrócić do pokoju.
- Pan Hollander z całą pewnością o niczym się nie dowie, gdyż do południa nie opuści
swego pokoju. Idz więc do łóżka i spokojnie sobie pośpij.
Kiedy wreszcie wyszła z gotowalni przebrana w swą najcieplejszą wełnianą suknię, z
elegancko uczesanymi włosami, Julian pogrążony był w głębokim śnie. Verity przystanęła
przy łóżku i dłuższą chwilę mu się przyglądała. Gdyby tylko zeszłego wieczoru nie
zachowała się tak głupio i niezręcznie...
Potrząsnęła głową i wyprostowała się. Pan Hollander nie poczynił żadnych
przygotowań do świąt. Niewątpliwie zamierzał spędzić tych kilka dni w łóżku w
towarzystwie rozkosznej Debbie, która dostarczyłaby mu dostatecznej rozrywki. Cóż, w ta-
kim razie pokaże im, jak powinny wyglądać święta. Skoro nie mogła zarobić pieniędzy tak,
jak się po niej spodziewano, zasłuży na nie w inny sposób.
Dwóch wozniców, lokaj, parobek, kucharka, osobisty służący pana Hollandera,
główny zarządca, gospodyni i dwie pokojówki - wszyscy siedzieli przy śniadaniu. Na widok
Verity kilkoro z nich poderwało się z miejsc; pozostali nie zwrócili na nią większej uwagi.
Najwyrazniej nie byli pewni, czy mają ją traktować jak damę. Kucharka przesłała jej wręcz
wrogie i pełne pogardy spojrzenie.
Na twarzy dziewczyny pojawił się promienny uśmiech.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała. - Jedzcie. Czeka was długi i pracowity
dzień. - Na widok zdziwienia, jakie odmalowało się na twarzach służby, dodała: - Musimy
przygotować święta.
Najwyrazniej Boże Narodzenie interesowało ich tyle samo co Hindusów.
- Pan Hollander nie życzy sobie zamieszania - oświadczyła kobieta będąca zapewne
gospodynią.
- Powiedział, że mamy mu tylko dostarczać posiłki i dbać o to, by w kominkach
zawsze palił się ogień - dorzucił zarządca.
- I dobrze - odparła pogodnie Verity. - Czy mogę przysiąść się do was i zjeść
śniadanie? Nie, proszę, nie wstawajcie. - %7ładne z nich nie miało nawet takiego zamiaru. - Czy
mogę sama się obsłużyć? A skoro pozwolono wam robić, co chcecie, równie dobrze możecie
urządzić sobie święta. W sposób tradycyjny, z odpowiednim jedzeniem, śpiewaniem kolęd,
dawaniem prezentów, dekoracją domu ostrokrzewem i jedliną; słowem zrobić i wszystko, na
co starczy czasu w jeden dzień. Będziemy się doskonale bawić.
- Kiedy upiekę gęś, nikt nie będzie potrzebował noża - oświadczyła z przechwałką w
głosie kucharka. - Nawet krawędz widelca okaże się zbyt ostra. Tak kruche mięso samo
będzie rozpływać się w ustach.
- Uwielbiam pieczoną gęś - odezwała się rozmarzonym głosem jedna z pokojówek. -
Moja mama zawsze podaje ją na Boże Narodzenie. - Umilkła i dodała spiesznie: - Ale nigdy
nie upiecze jej tak dobrze, by do jej pokrojenia wystarczał sam widelec, pani Lyons.
- A kiedy przyrządzę paszteciki z mięsem, każdy, kto spróbuje jednego, będzie już jadł
je tak długo, aż zje wszystkie - ciągnęła kucharka.
- Hm - mruknęła Verity. - Na samą myśl płynie mi już ślinka do ust, pani Lyons.
Bardzo chciałabym spróbować pani przysmaków.
- Cóż, i tak ich nie przyrządzę - odparła zdecydowanie kucharka. - Nie mam żadnych
produktów.
- Czy nie można kupić ich w pobliskiej wiosce? - zainteresowała się Verity. - Jadąc tu
wczoraj, widziałam tam kilka sklepów.
- Po takim opadzie śniegu trudno będzie tam dotrzeć - odpowiedziała kucharka.
Verity popatrzyła z uśmiechem na wozniców i parobka, którzy sprawiali wrażenie,
jakby chcieli wtopić się w krzesła.
- Naprawdę? - spytała niewinnie. - Nawet dla gęsi, pierożków i zapewne kilku innych
smakołyków? Nawet dla pani Lyons, która w moim przekonaniu jest najlepszą kucharką w
całym Norfolkshire?
- Cóż, trochę znam się na gotowaniu - odrzekła skromnie pani Lyons.
- Czy w parku rosną sosny i ostrokrzew? - zapytała Verity. - Czy można tam znalezć
jemiołę? - Popatrzyła na dwie młode pokojówki. - Czym byłoby Boże Narodzenie bez kilku
gałązek jemioły pozawieszanych tu i tam pod sufitem?
Jedna z pokojówek zarumieniła się po koniuszki uszu, a służący sprawiał wrażenie
niebywale zainteresowanego pomysłem.
- Jemioła rośnie na okolicznych dębach - odezwał się zarządca.
- Przejście między kuchnią a tylnymi schodami aż prosi się o gałązkę jemioły -
stwierdziła Verity, wbijając zęby w grzankę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl