[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby zyskać na czasie i się ukryć. Bez dwóch zdań kierowała się w jakieś
konkretne miejsce. Ruszył znów przed siebie, mając po prawej frontową ścianę
budynku. Ozdabiały ją rozmieszczone w równych odstępach, rzezbione w kamieniu
głowy fantastycznych zwierząt; każda z nich miała wbudowaną lampę. Zwiatło nie
było ostre - rzucało ciepły złoty blask. Między zwierzętami umieszczono dziwne
symbole, a co jakiś czas niszę, w której znajdowała się figurka... a może raczej
ikona.
Uświadomił sobie, że właśnie mija kompleks Zwiątyni Wędrowca - zespołu kapliczek
i miejsc kultu z różnych światów, rozmaitych obrządków religijnych i
filozoficznych, wzniesiony tu po to, aby pobożni podróżnicy czy pątnicy mogli
podczas podróży oddać cześć własnym bóstwom. Czego mogła tu szukać Javul? Nigdy
nie rozmawiał z nią o jej wyznaniu religijnym, więc nie miał pojęcia, czy
przyszła tu po to, żeby pomodlić się w którejś z kapliczek. Szczerze
powiedziawszy, nie miał też pojęcia, z jakiej planety pochodzi, więc jeśli
przyszła tu oddać cześć swoim bogom, Dash został na lodzie.
Dotarł do wejścia do budynku - rzezbionych drewnianych drzwi. Były zamknięte,
ale przez szpary we framudze przeświecało światło. Chwycił osobliwą w kształcie
klamkę i naparł na wrota. Ustąpiły i otworzyły się bez najmniejszego szmeru czy
pisku - najwyrazniej były dobrze naoliwione, żeby przypadkowy hałas nie
przeszkadzał wiernym w medytacji i modlitwie. W środku było pusto, z wyjątkiem
gigantycznej rzezby, którą Dash dostrzegł na przedzie pomieszczenia. Zamrugał.
Bóstwo - jeśli tym właśnie było to szkaradzieństwo - wyglądało wypisz, wymaluj,
jak powiększony do monstrualnych rozmiarów Eaden Vrill, z dodatkowym kompletem
chwytnych macek wyrastających z brody.
Oderwał wzrok od rzezby i nadstawił uszu. Nie słyszał najmniejszego szmeru.
Odszedł na bok i minął jedną z prostych kapliczek; ta akurat była poświęcona
Milczącym - tajemniczej sekcie, która przestrzegała zasady wiecznego milczenia i
potrafiła emitować coś w rodzaju kojących, uzdrawiających fal medytacyjnych.
Javul mogłaby wejść do środka tylko pod warunkiem, że złożyłaby przysięgę
milczenia, więc nie zawracał sobie głowy zaglądaniem za zasłonę. Miał trudności
z wyobrażeniem sobie Javul Charn, obiecującej milczeć aż po grób.
Minął jeszcze trzy opustoszałe eremitoria i dotarł na tyły budynku, gdzie
skręcił w lewo, żeby zbadać następny szereg kapliczek. Pierwsza z brzegu była
ucieleśnieniem prostoty i skromności architektonicznej. Nie wyglądała surowo;
przyozdobiono ją z gustem miłymi dla oka elementami dekoracyjnymi, ale pośród
większych, bogatszych przybytków wydawała się dziwnie mała. Dochodził z niej
aromat kadzidełek, który nasunął Dashowi dziwne, na wpół zapomniane wspomnienia:
zapach dymu z ogniska, deszczowych nocy, przypraw, ciepło słońca, ukojenie
niesione przez słowa pocieszenia, krzepiący sen, przebudzenie w ramionach...
Otrząsnął się i podszedł do wejścia. Przesłaniały je tylko sznury srebrnych
paciorków, które w łagodnym świetle sączącym się ze środka wydawały się świecić
wewnętrznym blaskiem. Na tyłach pomieszczenia znajdował się skromny ołtarz, nad
którym obracał się powoli hologram przedstawiający uproszczoną wersję galaktyki.
Na ścianie pod i nad nim widniały duże, czarno-białe owalne symbole, których
gładkie powierzchnie odbijały holograficzną galaktykę.
Dash znał ten znak: to był znak Ekwilibrystów - wyznawców Kosmicznej Harmonii,
religijno-filozoficznego obrządku, według którego każde działanie wywoływało
przeciwną reakcję. Szczęście jednej osoby oznaczało nieszczęście innej i vice
Strona 81
MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt
versa.
Dash nie podejrzewał, żeby Javul Charn była osobą głęboko wierzącą a tym
bardziej wyznawczynią takiego kultu. Gdyby wydawała zasadę ekwilibrystów,
musiałaby uznać, że jej olbrzymi sukces był ceną za tragiczny los jakiegoś
biednego gnojka po drugiej stronie galaktyki. Rendar zdążył jąjuż poznać na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że świadomość czegoś takiego spędzałaby jej sen z powiek.
A może nie było aż tak zle? Może w ramach czegoś w rodzaju intergalaktycznej
polisy ubezpieczeniowej zła passa, zamiast trafiać na jednego nieszczęśnika,
była dzielona między miliony osób?
Dash zajrzał do środka; przy ołtarzu klęczała ubrana całkiem na czarno osoba.
Dash się zawahał. Nie mógł mieć pewności, że to Javul. Pamiętał jej czarne buty,
ale poza tym nie miał pojęcia, co ma teraz na sobie. Postanowił wejść do
kaplicy, ale zatrzymał się w pół kroku, kiedy z cienia po lewej stronie ołtarza
wyszła druga postać. Czarna szata z kapturem, którą miała na sobie, zdawała się
pochłaniać całe światło w pomieszczeniu. Dash zgadywał, że to mnich albo ksiądz
z obrządku Ekwilibrystów. Postać zatrzymała się obok pogrążonego w modlitwie
wyznawcy i pochyliła w jego stronę, mamrocząc pod nosem coś, czego Dash nie
dosłyszał - tak samo jak odpowiedzi udzielonej przez klęczącą osobę; był jednak
pewien, że ten drugi głos należy do kobiety.
Prześliznął się przez sznury srebrnych paciorków i stanął w cieniu filara - w
tej samej chwili, w której klęcząca wstała. Zobaczył grzywę lśniących czarnych
włosów i zgrabne, szczupłe ciało.
Przełknął ślinę. Javul...
Ale kim jest tajemniczy gospodarz?
- Czego tu szukasz, córko? - Trudno było określić nawet jego płeć po głosie,
który był głęboki, dzwięczny i w jakiś dziwny sposób kojarzył się z aromatem
kadzidełka, przesycającym wnętrze.,
- Równowagi - odparła Javul. - Harmonii ciała i duszy. Harmonii serca i umysłu.
Harmonii linii prostych i krzywych. Szukam Przejścia nocy w świt.
- To ukryta droga, którą może poznać tylko niewielu. - Kapłan, o ile
rzeczywiście nim był, rozłożył ręce... o długich, smukłych palcach i
szarozielonej skórze.
Serce podeszło Dashowi do gardła. Falleen! Sięgnął po blaster, nie spuszczając
oka z Javul, która odpowiedziała kapłanowi niezdecydowanym gestem. Falleen
skłonił zakapturzoną głowę i sięgnął za pazuchę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]