[ Pobierz całość w formacie PDF ]
duszę w ciele utrzymać zdołał, a chaty nawet nowej za co zbudować nie mam.
Ręką ku zagrodzie Anzelma rzucił.
- Tym dobrze! Więcej niż dwadzieścia morgów gruntu mają i we troje żyją... a u mnie i dwunastu
morgów może nie ma, a dzieci pięcioro. Co ja z synami zrobię, jak wszyscy wyrosną, a żenić się
zechcą? Dawniej w obowiązki szli i podczas dorabiali się czego, teraz o to trudno. Dzierżawkę, żeby i
miał który za co wziąść, także trudno, bo na wielkie nie wystarczy, a małych naokolutko tek jak prawie
nie ma... Jednym słowem, ani tędy, ani siędy... ani ty, człowiecze, na prawo nie pójdziesz, ani na
lewo... nijakiej drogi i nijakiego przyrobku nie ma. Choć zgiń, człowiecze, choć na śmierć zapracuj się,
a poprawy losu swojego nie otrzymasz...
- I ziemi przykupić - odezwał się Starzyński - żeby kto nawet siły do kupy wziąwszy na pieniądze i
wzmógł się, dla inszej przyczyny nie możno...
- A nie możno - przytwierdził Fabian - ni w czym rozszerzenia i ni w czym postępowania dla nas nie ma.
Zewsząd otoczyła nas rola bogaczów, a my ledwie ścieżeczką wąską przecisnąć się możemy...
W elegijny ton opadł i na wzór żony, która już od dawna z twarzą na rękę opuszczoną kołysała się to w
tył, to naprzód, policzek na dłoń opuścił. Gorzki uśmiech przebiegł mu pod szorstkimi wąsami.
- O jednego syna to już i nie mam po co głowy suszyć... w sołdaty za trzy miesiące pójdzie, a choć za
pięć lat i powróci, to ja tym czasem bez niego chyba potem do mogiły ścieknę. Najstarszy i pracowity,
posłuszny, choć, do mnie przyrodziwszy się, gniewliwy. Drugiego mnie Pan Bóg bałwana dał, co tylko
po Niemnie orać i kosić umie, a tamte dwa to jeszcze niedostałe trawy... ledwie do pasienia koni lub
bronowania zdatne...
Tak wyskarżywszy się uczuł wracającą mu dumę i zuchowatość. Głowę podniósł, chwilowego
rozczulenia się zawstydził.
- At! - wykrzyknął - szczęśliwe powodzenie robi szkodliwe ubezpieczenie. Może Pan Bóg dlatego nas
grzesznych ludzi doświadcza i w gardło nieprzyjacielskie oddaje, abyśmy się na tym świecie nie
fundowali, ale ojczyzny wiecznej szukali...
- Cierpliwość w niebo wwodzi - wtrącił Starzyński.
- Bóg mnie ubij na ciele i duszy, jeżeli nie to samo zawsze myślę! - wykrzyknął Fabian - tylko jak
podczas nieścierpliwe już bóle zdejmą, to człowiekowi trzy po trzy naplecie się w gębie...
- Kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzył, i koniec, i kwita! - wąsa w górę podnosząc zakończył
Michał, który bardzo poważny udział brał w rozmowie toczącej się dokoła zydla, a do Antolki wobec tylu
osób nie zbliżył się ani razu, to zapewne na względzie mając, aby dziewczyna na ludzkie języki nie
padła.
Starzyński z basowym śmiechem zauważył, że Fabian Panu Bogu za starszych synów dziękować
powinien. Z młodszych to nie wiadomo jeszcze, co będzie, ale starsi obydwaj poczciwi i dobrze
prowadzący się kawalerowie. Choć on w tej okolicy nie mieszka, ale wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.
Widocznym było, że Fabian pochwałami synom jego oddawanymi czuł się uradowanym i pochlebionym,
ale obojętność i nawet niezadowolenie udawał. Głową lekceważąco trząsł, ręką machnął i niedbale
rzucił:
- At! osobliwa pociecha! Jeden kiep, drugi dureń, a obydwa błazny!
Wkrótce potem odchodzących gości z ukłonami i długimi przemówieniami na wesele córki zapraszał.
Kiedy kłaniał się po wielekroć i nisko, a wnet potem prostował się i dłonie na kłębach opierał, mówił o
swojej ubogiej chacie i wnet dodawał, że mu o jej ubóstwo bynajmniej! bo sam sobie jest panem i
znacznym nie będąc może być zacnym; kiedy z przymileniem i prawie uniżonością patrzył w twarz
młodego Korćzyńskiego, a przy wzmiance o procesie z jego ojcem, którą nieuważnie uczynił Michał,
wąs najeżył i czoło groznie zmarszczył, widać w nim było naturę pełną cech z sobą sprzecznych,
którymi były: głębokie dla wyższego w świecie stanowiska poważanie i butna z własnej niezależności
duma, popędliwa gniewliwość i przebiegła filuterność, skołatanie troskami i trudami ubogiego życia, a w
facecjach, przysłowiach, przypowieściach wytryskająca jowialność.
- Aazarz mizerny - prawił - o bogaczowych pokojach wyśpiewywał: "Stołów, stołków obficie, i na
ścianach obicie!" W mojej chacie takoż pięknych pokojów nie ma ani złotnych materii na ścianach, ale
mnie o to bynajmniej! I przed takimi znacznymi gośćmi nie powstydzę się swego ubóstwa, jeżeli
przyjdą dziewczynie mojej w dniu jej ślubu szczęścia życzyć, a za wielką promocję i osobliwą łaskę
będę to sobie miał. Bo to każdy ptak podług swego nosa śpiewa, a w małym garnku barszcz tak samo
w górę kipi, jak i w wielkim...
Fabianowa zaś menueta tańczyła na trawach ogrodu a krygując się i dygając, przy czym o Giecołdach
nie zapominała.
- Józika Giecołda żonka swachą na Elżusinym weselu będzie, pan Starzyński swatem, a panna Justyna
pierwszą drużką do pary z panem Kazimierzem Jaśmontem, którego Franuś na pierwszego drużbanta
zaprosił...
W chude ręce klasnęła i z ukontentowania jakieś niby menuetowe entrechat wykonała.
- Widać już Pan Bóg mojej Alżusi takie szczęście dał, że taką chwalebną asystę będzie miała!...
A Elżusia floksy dla Justyny zrywając narzeczonemu rozkazywała, aby najpiękniejszą jeorginię zerwał.
- Nie ta! - wołała - tamta, wielka taka, czerwona... czy pan Franciszek ślepy, kiedy nie widzi, na co ja
palcem pokazuję? Ej! pan Franciszek widać do zrywania kwiatów zdatny jak wół do karety!
- Ale może za to w kochaniu zgrabniejszym się okaże! - jak grzmot potoczył się śmiech Starzyńskiego.
Kiedy Justyna i Witold pod blednącym wieczornym niebem przy wielkim krzyku koników polnych
przerzynanym ostrymi głosami chruścieli i melodyjnym wołaniem przepiórek do domu wracali,
młodzieniec ze zwykłą sobie zapalnością zajęty losami, charakterami, obyczajami ludzi, których przed
chwilą opuścił, po raz pierwszy mówił do młodej swojej krewnej o myślach i celach, którym własną
przyszłość poświęcić przyrzekał.
Przed kilku miesiącami Justyna nie zrozumiałaby go może albo obojętnie słuchałaby o tych rzeczach,
jak o zbyt dla niej odległych i niedostępnych, aby po nie sercem czy współudziałem sięgnąć mogła.
Teraz idee z szerokiego świata, z dobrych serc i umysłowych trudów ludzkich, z powszechnego oddechu
ludzkości ku niej przylatujące o pierś jej biły rozpalonymi skrzydły, a świetlistymi pasami przerzynały
umysł. Wydało się jej, że to, co w drodze pomiędzy zagrodą Fabiana a korczyńskim dworem mówił jej
Witold, niewidzialną nicią łączy się z godziną, którą spędziła na Mogile. Oderwane dotąd jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]