[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To nie sprawa do śmiechu! Zostałam niesprawiedliwie oskar
żona, straszliwie cierpiałam, a ty potrafisz tylko się ze mnie
naigrawać!
- Philo! Nie śmiałem się! - zaprotestował z niejakim
poczuciem winy. - Wiem, że przeżyłaś okropne chwile.
Najdroższa, jestem po prostu szczęśliwy z twego uwolnie
nia.
- Akurat! - skwitowała jego słowa z pogardą.
Giles stał ze świecznikiem w ręce, całkowicie zdezo
rientowany. Nagle Philippa uznała, że mąż wygląda komi
cznie, cała ta sytuacja jest komiczna, toteż wybuchnęła hi
sterycznym śmiechem.
Giles zadziałał błyskawicznie. Podał świecznik Idzie,
podszedł do żony i ujął ją za ramiona. Teraz miał dobry
pretekst, by nią potrząsnąć, i wykorzystał to.
- Przestań, Philo! Uspokój się, słyszysz?
Zmiech przeszedł w urywany szloch. Giles przytulił
żonę.
- Najdroższa, już po wszystkim! Jesteś bezpieczna! -
powiedział cicho i czule.
Philippa skryła twarz na piersi męża.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Daj spokój, żono! To tobie należą się przeprosiny za
moje szorstkie zachowanie przez ostatnie dni. Powinie
nem był wiedzieć, że byś mnie nie zdradziła. Ale... tak
zdecydowanie broniłaś sprawy twojego ojca.
Podniosła ku niemu swe ogromne, mroczne oczy, nadal
mokre od łez.
- Twoje wątpliwości ciężko mnie zraniły, mężu. Po
tym wszystkim, co razem przeżyliśmy... Nie rozumiem,
jak mogłeś zwątpić w moją lojalność.
- Nigdy więcej tego nie zrobię.
Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust. Philippa ob
jęła Gilesa za szyję. Przytulił ją mocniej i stali tak, sple
ceni uściskiem i złączeni pocałunkiem, aż obydwojgu za
brakło tchu.
- Chodz, żono - powiedział wreszcie Giles. - Oddal
my się z tego miejsca. Zabieram cię do moich rodziców
w Acklane. Będziesz tam całkowicie bezpieczna.
- Czy nie mogę zostać z tobą?
- Mój pobyt tutaj potrwa tylko do sesji parlamentu. Do
tego czasu będę zajęty sprawami Henryka. W Westminste-
rze czułabyś się bardzo osamotniona, najdroższa,
a upłynie trochę czasu, nim wrócisz do siebie po tych
wszystkich przejściach. Gdy rozpocznie się sesja, będę
wolny, a wszelkie niewiadome sprawy zdążą się wyjaśnić.
Wtedy znowu będziemy razem.
- Cóż, trudno. - Wiedziała, że nie ma co dłużej go pro
sić. Prawdopodobnie jej obecność byłaby dlań kłopotliwa.
Może za jakiś miesiąc ludzie zapomną o skandalu, zwią
zanym z jej uwięzieniem.
Ich przyjazd do Acklane wywołał spore poruszenie.
Giles wysłał przodem posłańca. Philippa minęła wielki
dąb, symbol tej posiadłości, przejechała aleją wysadzoną
wiązami, a gdy się z niej wyłoniła, ściągnęła wodze, by
Ognik zatrzymał się przed wdzięcznie zaprojektowaną re
zydencją. Richard, pierwszy hrabia Wenstaple, wybudo
wał ją w pierwszej połowie wieku, a potem przekazał
przyrodniemu bratu, Thomasowi - ojcu Gilesa. W domo
stwie tym kręciło się mnóstwo służby i psów. Do pierwot
nego budynku dobudowano nowe skrzydło z kamienia tej
samej barwy i stamtąd właśnie wyszedł mężczyzna
w sznurowanych butach z grubej skóry, sięgających mu
kolan i zwykłym, samodziałowym kaftanie. Przystanął na
stopniu, by ich powitać.
- John, mój brat - ucieszył się Giles, zeskakując
z grzbietu Wielmoży. Pomógł Philippie zsiąść z siodła,
a giermek wybiegł, by przytrzymać końskie łby. Za bra
tem Gilesa pojawiły się dwie kobiety -jedna młoda i ład
na, w niebieskiej lnianej spódnicy. Zharmonizowane z nią
kolorystycznie aksamitne ozdoby przytrzymywały bujne,
kasztanowe włosy. Druga, starsza, ubrana w prostą szarą
suknię, z białą chustką na głowie, trzymała na rękach
dziecko.
- Konstancja, jego żona - poinformował Giles -
a tam, w ramionach niańki, musi być najmłodszy przy
chówek. Starsi są w szkołach, młodsi bez wątpienia w po
koju dziecinnym.
Ida i Wat również zsiedli, a Eadulf zamykał orszak,
prowadząc jucznego muła, obładowanego kuframi. Tym
czasem John d'Evreux przeszedł przez schludny dziedzi
niec, by ich powitać.
- Giles! Miło cię widzieć, bracie. Zwietnie wyglądasz.
A to musi być lady Philippa, twoja żona! - Odwrócił się,
by obrzucić ją pełnym zaciekawienia spojrzeniem, jego
poważne, szare oczy rozbłysły szczerym podziwem. -
Moja droga, serdecznie witamy cię w Acklane. Gilesie,
jak zwykle szczęście ci dopisuje!
Philippa oblała się rumieńcem.
- Dziękuję - wybąkała.
Gdy przypatrzyła się z bliska Konstancji, stwierdziła,
że jest starsza i o bardziej okrągłych kształtach, niż wyda
wało się z daleka.
- Gdzie są rodzice? - zapytał Giles, gdy zmierzali do
głównego wejścia w zakończonej blankami wieży, jedy
nej pozostałości umocnień obronnych. - Dobrze się czują,
mam nadzieję?
- Ojciec wyjechał, by dojrzeć żniw, powinien już tu
być. Może dopatrzył się jakichś zaniedbań. Nie ma pełne
go zaufania do moich gospodarskich umiejętności. A mat
ka odpoczywa. Ostatnio łatwo się męczy.
- Nic jej nie dolega?
- Nie, braciszku, nie ma powodów do niepokoju!
Przez cały ranek była zajęta robieniem przetworów z owo
ców z sadu i postanowiła odpocząć przed wieczerzą, to
wszystko.
Lady Margot usłyszała niecodzienny gwar i gdy prze
chodzili do wielkiej sali, której lekkości dodawały wyso
kie okna, zeszła po schodach ze swej komnaty.
Margot de Bellac ładnie się starzała. Nigdy nie była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]