[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małego palca". W żaden sposób nie mógł zaprzeczyć, że Joanna Wroczyńska fascynowała go swą urodą.
Chcąc wiec samego siebie przywołać do porządku, powiedział :
Serdecznie dziękuję za takie miłe przyjęcie i poczęstunek, ale odwiedziłem panią w ściśle
określonym celu.
Rzuciła mu zalotne spojrzenie.
Gdyby mnie pan nawet odwiedził bez żadnego określonego celu. także byłby pan mile widzianym
gościem, panie kapitanie.
Szymański pomyślał, że już najwyższy czas skończyć z tym flirtem.
Chciałbym z panią porozmawiać o panu Hieronimie Pawelskim.
Zmarszczyła brwi. jakby w ten sposób pragnęła pobudzić do szybszego działania swą pamięć.
Pawelski... Pawelski... O kim pan mówi? Kto to jest ten jakiś pan Hieronim Pawelski?
Szymański uśmiechnął się. Głupio zagrywa pomyślał, głośno zaś powiedział:
Chyba pani nie przypuszcza, że pozwoliłbym sobie ją niepokoić, nie mając absolutnie żadnych
informacji na temat pani i pana Pawelskiego. Zaprzeczanie oczywistym faktom może panią postawić w
bardzo dwuznacznej sytuacji. Wiem, że pani przyjazniła się z Hieronimem Pawelskim. Dlaczego usiłuje pani
to ukryć?
Przygryzła dolną wargę i odwróciła głowę. Każdy jej ruch był starannie wyreżyserowany.
Jestem mężatką powiedziała cicho.
Rozumiem. Pani oczywiście wie, że pan Pawelski został zamordowany?
Tak. Straszne nieszczęście. Głęboko to przeżyłam. Nie chciałam wprost wierzyć...
Czy pani mąż był w domu w niedzielę?
Podejrzewa pan Henryka o tę zbrodnię?! Ależ to nonsens!
Czy pani mąż był w niedzielę w domu? powtórzył pytanie Szymański.
Oczywiście, że był w domu. A gdzież miał być?
Mógł na przykład wyjechać służbowo.
Nie. Henryk nigdzie nie wyjeżdżał. W ogóle bardzo rzadko wyjeżdża.
I przez cały wieczór, przez całą noc pani mąż był w domu?
Tak... to jest... był...
Proszę nie kłamać upomniał Szymański. Ja i tak dowiem się prawdy, jeżeli nie od pani, to od
męża, a jeśli nie od niego, to jeszcze od kogoś innego.
Po raz pierwszy od początku ich rozmowy spojrzała na niego z nieukrywaną złością.
Więc dobrze. Powiem panu. Mój mąż poszedł wieczorem na spacer. Wolno przecież każdemu pójść
na spacer, prawda?
Ależ oczywiście zapewnił ją żywo Szymański. To bardzo wskazane dla zdrowia. Czy można
wiedzieć, o której mniej więcej mąż wyszedł z domu?
Chyba już było po dziewiątej. A o której wrócił?
Dokładnie nie wiem. Spałam. Gdzieś około trzeciej.
Dość długi spacerek. Czy mąż często urządza sobie takie przechadzki?
Nie. To wyjątkowo. Posprzeczaliśmy się i dlatego...
Na jaki temat była la sprzeczka?
Takie tam nasze małżeńskie sprawy... Któreż małżeństwo się nie sprzecza? uśmiechnęła się z
pewnym wysiłkiem. A pan żonaty?
Na szczęście nie odparł Szymański.
Dlaczego powiedział pan na szczęście nie"?
Ponieważ bardzo nie lubię nocnych spacerów. Ale wracajmy do tematu naszej rozmowy. Więc
twierdzi pani, że mąż wrócił około trzeciej do domu.
Na miłość boską! Chyba nie podejrzewa pan Henryka... mojego męża o to morderstwo. To
niesłychanie spokojny, łagodny człowiek.
Proszę pani głos Szymańskiego zabrzmiał rzeczowo, oficjalnie. Przychodzi taka chwila, że
nawet najspokojniejszy i najłagodniejszy człowiek traci cierpliwość, panowanie nad sobą i wtedy może być
zdolny do różnych czynów.
Ale dlaczego...? Dlaczego Henryk miałby zabijać Hieronima... to znaczy Pawel-skiego?
Czy nigdy nie słyszała pani o tym, że mąż bywa zazdrosny o żonę?
Roześmiała się. W jej niewesołym śmiechu dzwięczała drwina.
Henryk? Zazdrosny? Co też pan, panie kapitanie...?
Dlaczego pani wyklucza taką ewentualność?
Wzruszyła ramionami. No, bo to jest niemożliwe. Henryk nigdy nie był o mnie zazdrosny.
Wiedział przecież, że pani go zdradza.
Możliwe.
I co?
I nic.
I godził się z tym?
A cóż miał robić? Mógł się najwyżej ze mną rozwieść, ale nie chciał.
Pan Pawelski nie był oczywiście pierwszym i jedynym pani przyjacielem.
Pogroziła mu palcem.
O, panie kapitanie, zaczyna pan być nazbyt niedyskretny. To nieładnie.
Szymański doznał uczucia wstrętu. Cynizm tej kobiety był obrzydliwy. Wyobraził sobie, co musiał
przeżyć skromny urzędnik zakochany w swej żonie i nie będący w stanie z mizernej pensji zaspokoić jej
potrzeb, kupić futer, sukien, biżuterii, zapłacić za pobyt w Zakopanem, w Krynicy, nad morzem. Tak,
Wroczyński mógł zabić Pawelskiego.
Chciałbym pani zadać jeszcze jedno pytanie.
Słucham? Niech pan pyta. Już i tak zadał mi pan bardzo wiele niemiłych pytań.
Cóż robić? Większość mego życia spędzam na zadawaniu ludziom niemiłych i kłopotliwych pytań.
Chciałbym wiedzieć, dlaczego właściwie poślubiła pani swego obecnego męża? Sądząc z tego, co
usłyszałem, nie kocha go pani.
Och, ja Henryczka bardzo lubię, przyzwyczaiłam się do niego, ale...
Ale;..?
No cóż... On jest tylko skromnym urzędnikiem. Mało zarabia. Pan wie najlepiej, jakie są u nas te
urzędnicze pensyjki. Nie sposób się utrzymać na jakim takim poziomie, a ja przecież muszę jakoś żyć, ubrać
się, zabawić. Zdaje pan sobie chyba sprawę z tego, że taka kobieta jak ja nie jest stworzona do nędzy.
Początkowo to wszystko zupełnie inaczej wyglądało. Henryk miał bogatego stryja w Południowej Ameryce,
w Argentynie, po którym spodziewaliśmy się dużego spadku. Ten stryj był już starym człowiekiem,
schorowanym. Ale zachciało mu się grać na giełdzie, nakupił jakichś bezwartościowych, jak się potem
okazało, akcji i stracił cały majątek. Zostawił po sobie tylko długi. To był dla nas obojga okropny cios.
Tak, to przykre przyznał Szymański. Wstał, podziękował za kawę i pożegnał się z piękną żoną
skromnego urzędnika.
Zbiegając po schodach, myślał o tym, że przybył mu jeszcze jeden kandydat na mordercę, który nie miał
alibi.
Wroczyński był rzeczywiście skromnym urzędnikiem. Należał do tego typu ludzi, których się w ogóle
nie zauważa. Niczym nie wyróżniał się z tłumu szarych, podobnych do siebie osobników. Można było
rozmawiać z nim wielokrotnie 1 nie móc sobie przypomnieć jego twarzy.
Poprosiłem pana do nas, do komendy powiedział uprzejmie Szymański ponieważ pragnę
porozmawiać o pewnej bardzo dyskretnej i drażliwej sprawie.
Tak. Wiem. Glos Wroczyńskiego brzmiał matowo, bezbarwnie. Chodzi o zamordowanie
kochanka mojej żony, niejakiego Hieronima Pawelskiego. Ja nie zabiłem tego człowieka, panie kapitanie,
ale niestety nie mam alibi.
Szymański trochę się speszył. Zaskoczyło go to bezpośrednie, a jednocześnie zupełnie beznamiętne
oświadczenie.
Pan tak po prostu p tym mówi...? Wroczyński nieznacznie wzruszył ramionami.
A dlaczegóż nie miałbym mówić po prostu?
No... to są jednak sprawy dość przykre, bardzo intymne.
Zależy, jak się do tego podchodzi, panie kapitanie. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]