[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo długo i że nic jej się nie śniło. Przeżycia ostatniego
dnia bardzo ją wyczerpały, ale teraz czuła się już rześka i
wypoczęta. Pomyślała o poranku spędzonym z dziadkiem tuż
przed wyjazdem z Londynu. Ze zdumieniem uświadomiła
sobie wtedy, iż istnieje między nimi więz, której nigdy się nie
spodziewała, i że jakkolwiek będzie to trudne, chciałaby
znowu się z nim zobaczyć. Wiedziała jednak, że rozstanie jest
nieuchronne. Musiał odejść z jej życia, pozostawiając tylko
wspomnienie swej niezwykłej szlachetności i
wspaniałomyślności.
Uczucia, które budził w niej markiz, były zupełnie inne.
Odrzucała podstępny sposób, w jaki zmusił ją do małżeństwa,
a jednocześnie nie mogła zagłuszyć w sobie radości, że jest
jego żoną. Tak bardzo za nim tęskniła i płakała po nocach,
każdy jej nerw wyrywał się do niego. I chociaż w końcu
pobrali się, trudno jej było uwierzyć, że wszystkie cierpienia i
rozterki ma już za sobą. A jednak - tak jak czuła to w kościele
- cień, przesłaniający ich szczęście, jeszcze nie zniknął.
%7łeby nie wiem jak bardzo pragnął mnie dla mnie samej -
pomyślała, leżąc w ogromnym pokoju, do którego
zaprowadziła ją pani Mayfield - mnie to nie wystarczy".
Pokojówki wniosły srebrną wannę i postawiły ją na
dywaniku przed kominkiem. Rowena podziwiała wspaniałe
malowidło na suficie przedstawiające Wenus w otoczeniu
amorków. Zachwycała się rzezbami i złoconymi meblami
pochodzącymi, jak przypuszczała, z czasów panowania Karola
II. Zauważyła, że łoże, na którym spoczywała, było ogromne i
udrapowane zasłonami z niebieskiego jedwabiu ozdobionymi
podwójnymi kokardami.
Rowena czuła się nieco zażenowana tym, co wokół niej
się działo. Kiedy kąpiel była już gotowa, z przyjemnością
zanurzyła się w wodzie pachnącej konwalią. Z wdzięcznością
pomyślała o dziadku, dzięki któremu mogła znowu włożyć
piękną suknię z pamiętnego przyjęcia w Carlton House.
Kiedy była już ubrana, spojrzała na swoje odbicie w
lustrze i doszła do wniosku, że dziś w tej samej sukni wygląda
zupełnie inaczej niż na przyjęciu u regenta. W jej ogromnych
oczach pojawiło się coś, czego nigdy w nich nie widziała. To
lęk przed nieznanym, pomyślała, i nieco obawy przed
markizem. Zawsze wydawał się jej taki władczy, a teraz kiedy
został jej mężem, to wrażenie było jeszcze silniejsze. Pragnęła
być przez niego podziwiana. Poprzedniego wieczoru jej szyję
zdobiła kolia diamentowa i teraz miała wrażenie, jakby jej
ubranie nie było kompletne.
- To bardzo piękna suknia, milady - powiedziała
ochmistrzyni. - I wyjątkowo odpowiednia na dzień zaślubin. -
Po chwili milczenia dodała: - Spodziewaliśmy się, że jego
lordowska mość pewnego dnia wprowadzi do domu jakąś
piękność, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie to ktoś aż tak
urodziwy jak pani, milady!
Jej słowa dodały Rowenie pewności siebie, której w tej
chwili tak bardzo potrzebowała. Uśmiechnęła się do niej i z
dumnie podniesioną głową wolno zeszła schodami na dół.
Newman już czekał na nią w hallu i teraz wyprzedzając ją
nieco, otworzył przed nią drzwi do salonu.
Był to najpiękniejszy pokój, jaki kiedykolwiek widziała,
największą jego ozdobą było sześć ogromnych wychodzących
na taras okien. Złote, z odcieniem czerwieni wieczorne słońce
oświetlało pokój zasnuwając go jednocześnie cudowną
różową mgiełką. Markiz stał w odległym końcu pokoju i
wyglądał równie imponująco jak poprzedniego wieczoru,
chociaż nie miał na piersi odznaczeń. Rowena ruszyła w jego
kierunku, starając się iść wolno, mimo iż miała ochotę biec.
Chciała przy nim być, chciała, aby ją przytulił i zapewnił, że
to wszystko jest prawdą i że zawsze już będą razem.
- Wyglądasz prześlicznie! - zauważył i sposób, w jaki to
powiedział, sprawił, iż Rowena się zarumieniła. Po chwili,
wciąż patrząc na nią w zachwycie, dodał: - Wczoraj
wieczorem miałaś na sobie klejnoty, których nie otrzymałaś
ode mnie. To już nigdy się nie powtórzy. Pozwól, że wręczę ci
ślubny prezent.
Trzymał w ręku pudełko, ale nie podał go jej, tylko cicho
powiedział:
- Sam ci to założę.
Spojrzała w lustro wiszące nad kominkiem: markiz stanął
tuż za nią. Nagle klejnot zamigotał w jego rękach, kiedy
unosił go do góry, aby zawiesić na jej szyi. Przez chwilę stała
bez ruchu, oślepiona blaskiem. Dopiero po pewnym czasie
zorientowała się, że była to wspaniała kolia z diamentów w
kształcie kwiatów. Wewnątrz płatków każdego kwiatka
dodatkowo umieszczono ogromny niebieskobiały diament.
Wiedziała, że markiz czeka na jej reakcję, ale była tak
oszołomiona, że dopiero po dłuższej chwili zdołała
wykrztusić;
- To... jest cudowne! Dziękuję ci... bardzo dziękuję!
- Mam jeszcze coś dla ciebie - dodał markiz. - Coś, co
chciałbym, żebyś zawsze nosiła, nawet jeśli tak się złożyło, iż
nie było nam dane oficjalnie się zaręczyć. - Mówiąc to, ujął jej
lewą rękę i wsunął na środkowy palec ogromny brylant
otoczony kilkoma mniejszymi. Był tak olbrzymi, że jej dłoń
zdawała się jeszcze bardziej krucha i delikatna.
Kiedy w oszołomieniu podziwiała wspaniały klejnot,
drzwi otworzyły się.
- Podano do stołu, milady!
Rowena nie zdążyła podziękować markizowi i kiedy szli
do jadalni, zastanawiała się, czyby go pocałowała, gdyby
majordomus im nie przeszkodził.
Jadalnia nie była zbyt duża, co raczej ją zdziwiło. Dopiero
pózniej dowiedziała się, że z wielkiej sali korzystano
wyłącznie wtedy, gdy podejmowano gości. Ta, w której w tej
chwili się znajdowali, przeznaczona była wyłącznie do użytku
domowników.
Na udekorowanym pięknymi białymi kwiatami stole stały
naczynia ze złota, które, jak Rowena się domyślała, od
pokoleń należały do rodziny. Nie mogła nie myśleć o tym, iż
gdyby nie świadomość związków łączących ją z hrabią
Dunvegan czułaby, jak niewiele tu znaczy, ponieważ wszystko
w tym domu przypominało o arystokratycznym pochodzeniu
markiza. Nie sposób było nie dostrzec portretów rodzinnych
wiszących w korytarzu i na ścianach salonu. Gdziekolwiek
spojrzała, zewsząd spoglądały na nią oczy przodków markiza.
Nawet widniejące na srebrach stołowych herby kazały myśleć
o minionych stuleciach, kiedy przodkowie markiza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]