[ Pobierz całość w formacie PDF ]
unoszenia się w przestworzach, podczas gdy promienie po-
rannego słońca łagodnie pieściły ich twarze, a rześki wiatr
rozwiewał włosy. Kristy zupełnie zapomniała o strachu.
Lecieli wzdłuż kanionu, pomiędzy urwistymi ścianami
skalnymi, by po chwili opaść prawie na samo dno doliny
pokryte mozaiką rudych, brunatnych i zielonkawych gła-
zów, a potem znowu wznieść się wysoko, ponad iglice wień-
czące brzegi kanionu.
- Przy tym wietrze bez trudu dolecimy do Narin Falls -
odezwał się pilot.
- Znakomicie. - Jack objął Kristy ramieniem. - Co po-
wiesz na piknik?
- Zwietny pomysł - wymruczała, rozluzniona, przytulając
się do niego. Cudownie było zapomnieć o troskach dnia co-
dziennego i cieszyć się tą niesamowitą przygodą, która nie-
spodziewanie stała się jej udziałem.
Na krótką chwilę znalazła się w jego ramionach, a jego
luzne spodnie khaki otarły się o materiał nowych dżinsów,
które kupił jej tego ranka, mimo że energicznie protestowa-
ła. Poczuła dotyk jego mocnych ud, oparła się o jego szeroką
pierś i smakowała rozkoszne uczucie bezpieczeństwa i pew-
ności tak długo, jak tylko starczyło jej odwagi.
Balon zniżył lot, opadając łagodnie ku krętemu korytu rze-
S
R
ki, która lśniła srebrzyście pomiędzy wąskimi pasmami soczy-
stej zieleni. Kristy westchnęła z zachwytu. Nieco dalej spokojne
wody rzeki gwałtownie spadały w dół, tworząc pienisty, biały
wodospad, ginący w turkusowym jeziorze. Wokół niego rozcią-
gała się kwiecista łąka, otoczona wysokimi drzewami.
- Trzymajcie się mocno - zakomenderował pilot, kiedy
gondola dotknęła ziemi. Przez kilkanaście metrów szorowa-
li po piachu, tracąc prędkość, aż wreszcie się zatrzymali, kil-
kaset metrów poniżej kipiącej zielenią oazy. Balon łagodnie
opadł na bok.
Jack wyskoczył na piasek i podał rękę Kristy.
Zgrabnie wysiadła z gondoli, zrobiła kilka niepewnych
kroków po stałym gruncie i odwróciła się gwałtownie.
- On odlatuje! - zawołała z przerażeniem, wskazując
wznoszący się balon.
- Masz całkowitą rację - oświadczył spokojnie Jack, pod-
trzymując ją, kiedy potknęła się na kamieniach.
- A co z nami? - Znajdowali się pośrodku pustkowia. Ja-
kim cudem dotrą z powrotem do hotelu?
- Pilot zna nasze współrzędne. Wyśle helikopter.
- Chcesz powiedzieć, że zabierze nas stąd helikopter?
- Dokładnie.
Kristy przyjrzała się Jackowi spod oka. Nagle cała sytua-
cja wydała jej się podejrzana. Jack był biznesmenem, i to nie
pierwszym lepszym. Stał na czele międzynarodowej korpora-
cji. Musiał mieć mnóstwo spraw na głowie. Nie po raz pierwszy
zadała sobie pytanie, dlaczego tracił czas, dostarczając rozryw-
S
R
ki osobie, której prawie nie znał. Ta cała wycieczka i jeszcze do
tego piknik. To nie miało żadnego sensu.
- Nie rozumiem - powiedziała z najwyższym zaniepokoje-
niem, robiąc krok w jego stronę.
- Co tu jest do rozumienia? - zdziwił się. - Wyślą po nas
helikopter. Tak to się normalnie odbywa.
- Nie o to mi chodzi - przerwała mu. - Nie rozumiem,
dlaczego to robisz.
- To proste. Dlatego, że nie mam ochoty wlec się przez
dziesięć godzin w tym upale, żeby wrócić do hotelu. Wieczo-
rem idziemy na Cirque du Soleil, zapomniałaś?
Udawał tępego. Drań, robił to specjalnie.
- Miałam na myśli to wszystko. - Zrobiła szeroki gest.
Naprawdę nie rozumiała, dlaczego zawracał sobie nią głowę,
zamiast się zająć własnymi sprawami.
- Co: wszystko? - spytał ze szczerym zainteresowaniem.
Wspaniale. Skoro się upierał, wyłoży kawę na ławę.
- Kolacja. Wycieczka balonem. Piknik - wyrecytowała
głośno i wyraznie.
- Wolałabyś robić co innego? - spytał z troską.
- Zachowujesz się, jakbyśmy byli na randce! - wybuchnęła.
- Na randce?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - powiedziała ze złością.
- Nie przypominam sobie, żebym cię zaprosił na randkę.
A ty?
- Ja też nie - stropiła się.
- Wspaniale. Nareszcie się w czymś zgadzamy.
S
R
- Dobrze widzę, że tracisz na mnie czas - powiedziała
z przekonaniem.
- Ależ skąd - zapewnił ją. - Mam wielką ochotę na ten pik-
nik. To jak będzie, Kristy? Chcesz tu stać i dyskutować, aż oboje
się nabawimy udaru, czy wolisz znalezć miłe miejsce w cieniu,
żebyśmy się mogli wreszcie zabrać za kanapki i lambrusco?
Kanapki? Kristy poczuła, że z głodu burczy jej w brzuchu.
Może nie było sensu zastanawiać się, dlaczego to wszystko się
działo. Niespodziewanie wylądowała w Vegas, w towarzystwie
seksownego milionera, który się dwoił i troił, żeby jej zapewnić
rozrywkę. Po co psuć sobie zabawę nadmierną podejrzliwością?
- Dobre chociaż to lambrusco? - spytała, wydymając usta.
- Jaśnie pani ma muchy w nosie? - Uniósł brew.
Kiedy ruszyli ku drzewom, wiedziona impulsem poszu-
kała dłonią jego ręki.
- To niesamowicie miłe, co dla mnie robisz.
- W ogóle jestem niesamowicie miły.
- Mówiłam poważnie.
- Ja też.
Kristy parsknęła śmiechem, a potem umilkła, wsłuchując
się w szum wodospadu, który przybierał na sile, w miarę jak
się zbliżali. Po chwili kamienista ścieżka wiodąca wśród kaktu-
sów i kolczastych krzewów doprowadziła ich na polanę otoczo-
ną wysokimi sosnami. Pod stopami mieli teraz miękką, wonną
trawę. Powietrze, nasycone maleńkimi kropelkami wody, było
tu cudownie chłodne. Przed nimi migotała tafla jeziora. Za-
trzymali się tuż nad wodą, u stóp wielkiej sosny.
S
R
- Mieliśmy mnóstwo szczęścia - odezwał się Jack, kon-
templując widok. - Gdyby wiatr zmienił kierunek, wylądo-
walibyśmy przy Martwej Sośnie, w Kotlinie Kondorów albo
w Trupim Wąwozie.
Kristy energicznym kopnięciem zrzuciła buty i zanurzyła
stopy w chłodnej wodzie.
- To pewnie takie urocze miejsca, gdzie bielejące kości
walają się wśród skał?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]