[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyrazistość, leżą na zapylonych deskach, do szarych kamyków podobne i czekają nabywcy, który, kupiwszy taki
okruch za parę groszy, da go wygładzić na nowo i potem może bogate biurko swe nim ozdobi... A na podwórzu, na
długich sznurach, przeciągniętych od domu do domu, kobiety rozwieszają wypraną bieliznę i cała chmara dzieci biega
około nich i śmieje się i krzyczy. Znam je wszystkie, nawet z imienia, bo słyszę często, jak matki na nie wołają.
Niektóre są bardzo ładne, szczególnie jedna, pięcioletnia może dziewczynka, o złotych włoskach z czarnemi oczyma,
która się Teresina nazywa.
Podwórze jest murem oddzielone od ulicy, biegnącej wzdłuż nizkiego lecz szeroko zabudowanego przytułku i szpitala
ku kościołowi Najświętszej Panny Pocieszycielki. Wczesnym rankiem przeciągają tędy ogrodnicy i przekupnie jarzyn z
małemi, przez osły ciągnionemi wózkami, nawołując przerazliwym krzykiem gospodynie; za dnia, wśród zwykłych,
codziennych przechodni zabłąka się czasem jaki cudzoziemiec, który tu zboczył, powracając z Forum albo z Palatynu;
wieczorami, po zamknięciu warsztatów snują się robotnicy, zdążając do poblizkiej winiarni, kupiwszy sobie po drodze
za solda pieczonych kasztanów na przekąskę.
to jest zwykłe, powszednie życie w tych domach i na tej ulicy między Kapitolem a skałą Tarpejską z jednej a
palatyńskiem wzgórzem z drugiej strony. Siedząc w oknie przyglądam mu się często z zajęciem, biorę w niem udział
prawie, udział widza samolubnego, który każdej chwili, kiedy się znudzi, może zapuścić firanki swej loży... Bo gdy
zamknę okna, pozostaję sam, zupełnie sam w swoim pokoju.
Ach, nie! byłbym zapomniał prawie: mam towarzysza. Kupiłem go sobie raz, wychodząc
z jakiejś osterji około mostu Zwiętego Anioła, gdzie głupi, włóczący się za mną po świecie niepotrzebnie smutek
topiłem w złotem i jak słońce upojnem winie di Grottaferrata. Poczciwiec niewiele kosztował, kilka franków zaledwie,
a jest takim dobrym i wiernym towarzyszem! Grajek z zawodu, ma około sześciu cali wysokości i jest cały z wypalonej
gliny. Zimno mu snadz było niegdyś, nim zastygł (szedł może o głodzie w dżdżysty dzień po ulicach wielkiego
miasta?), bo na uszy nacisnął stary kapelusz, postawił kołnierz od łatanego surduta i zatknął dłoń w zanadrze. Pod
pachą ma gitarę, taką sobie starą gitarę bez strun, a na nogach naturalnie buty dziurawe. Ale największą jego zaletą jest,
że się zawsze śmieje.
Przymrużył stare oczy, rozwarł szeroko usta, aż zęby połamane w nich widno, i śmieje się! Może być głodny, może
marznąć w dziurawych buch i łatanym surducie, może nie mieć komu grać, co to go wszystko obchodzi!
przytulił do siebie gitarę, z której struny pozrywał mu jakiś złośliwy przechodzień, i śmieje się, tak serdecznie, szeroko
się śmieje! Czyżby i on pił złote wino di Grottaferrata, co jak
pył słoneczny po żyłach się rozchodzi i bije razem z krwią do serca, do mózgu?
Niegdyś miałem inną ukochaną figurkę: mały szkic z gliny, młodą nagą dziewczynę z rozpuszczonemi włosami, która
usiadła na ziemi i objąwszy kolana, smutkiem obłędny, uporczywy wzrok gdzieś w dal wytężyła... Nie mam jej już, tej
figurki. Lata całe stała u mnie na biurku, a potem dałem ją komuś, nie pamiętam... jakiejś kobiecie o białych dłoniach,
co ją postawiła może gdzieś w salonie na półce, albo na stoliku, przy którym nigdy nie siada...
Co tam! Teraz mam grajka, który się śmieje,
I dobrze mi z nim.
Jest pewna godzina po zachodzie słońca, kiedy szary zmierzch poczyna już padać, że na jedną chwilę rozpłonią się
jeszcze obłoki i zażegnięte złotem i krwią staną nad ziemią, rzucając jej dziwny blask, pożegnanie słońca, którego już
nie widno. Ta godzina jest pośmiertnem życiem dnia. Domy, na których zagaś] już był ostatni czerwony blask
zachodzącego słońca, które pociemniały już były i zszarzały rozpalają się przez chwilę na nowo, ale dzi
wną, upiorną niemal zorzą, światłem różowem, bez przejść, bez cieniów, które niewiadomo skąd przybywa i czego
jeszcze chce. Księżyc tam już zwolna wypływa z cyprysów na Palatynie, jasny, ogromny, spokojny, ale stoki
Eskwilinu i Kwirynału nic jeszcze o nim nie wiedzą, palą się jeszcze jakąś gorączką, jakiemś nierzeczywistem
przypomnieniem dnia, przez krwawe, przepływające obłoki im rzuconem. Jak gdyby różowa mgła wypełnia wtedy
olbrzymie łuki zwalonych bazylik rzymskich cezarów spiętrzone w oddali domy stają się podobne jakiemuś
zaczarowanemu miastu z różowego alabastru czy z rozpalonego metalu, który już stygnie i przez lekkie tony popiołu
gorącym różem prześwieca, a tam nad niemi, na tle nieba
o barwie morskiej wody w dzień słoneczny, pod krwawemi obłokami błyszczą nieprawdopodobnie dwie wyniosłe
kopuły kościoła Matki Boskiej Znieżnej, jakby w istocie nie z marmuru, ale z zakrzepłego snu były zbudowane...
Jeszcze jedna chwila, a gaśnie wszystko i szarzeje, i na zczerniałe mury, na pociemniałą masę domów poczyna kłaść
się księżyc upiornemi światłami
i rzezbić w nich ostre cienie.
Męczy mnie zawsze ta godzina, gnębi mnie
to pośmiertne życie dnia, które jednak jest takie piękne, od dnia samego zda się piękniejsze, iż nie mogę nigdy oprzeć
się pokusie, aby ilekroć jestem w domu nie siąść przy oknie i nie patrzeć na te ostatnie blaski, gasnące nad
Rzymem. Dopiero gdy noc zapadnie i na via Cavour rozbłysną elektryczne latarnie, zamykam okno, zapuszczam
szczelnie firanki i zapaliwszy lampę, zaczynam rozmowę ze swoim grajkiem glinianym.
Biorę go z półki, gdzie na dzień obrał sobie szczególne miejsce wśród książek, pomiędzy Donkichotem Cervantesa z
jednej a czerwonemi tomami Baedekera i... Zarathustrą Nietzschego z drugiej strony, stawiam go na stole w pełnem
świetle lampy, na szkatułce z jakiemiś dawnemi listami, obok wazonu, w którym więdną róże lub narcyzy i
rozpoczyna się nasza zwykła wieczorna pogawędka. Opowiadam mu dziwne rzeczy, którychbym może nikomu nie
powiedział, mówię różne bajki ucieszne: o młodości, która już przeszła, o siłach, co miały słońca zapalać i rozeszły się
gdzieś, niewiadomo jak, o wierze, o takiej prostej dziecięcej wierze i o pamięci niepotrzebnej i o szczęściu, które było
raz... blizko... i poszło w świat...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]