[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogarnął ich niepokój. Ukradkiem rzucali na nas, nie Indian, niepewne spojrzenia.
Widać było ich zakłopotanie; żałowali, że przed chwilą wpadli w zapał. %7łałowali
tego nie jako Indianie, tracący swą zwykłą powściągliwość. Przestraszyli się jako
adwentyści, nauczeni obłudy i ukrywania wszystkich uczuć i myśli.
Adwentyści  pouczono mnie w Georgetown  stworzyli nad rzeką
Kamarang nowy typ Indian: schizofreników, hipokrytów, nieprawdopodobnych
aktorów o rozszczepionej jazni...
Więc Indianie na naszej łodzi przestraszyli się chyba dlatego, że na chwilę
się ujawnili i byli sobą przy obcych ludziach.
32.  Betsy, nie pij kawy!"
Do Waramadang przybyliśmy około jedenastej przed południem. Z siedmiu
indiańskich osad w dorzeczu górnego Mazaruni była to po Paruimie druga wieś co
do liczby mieszkańców i co do względnej zamożności. Zaludniona przeważnie
przez Akawojów, miała solidny kościół szkołę, a wszystkie prawie chaty, dość
obszerne, stały na mocnych palach. Gdy przeszło pół wieku temu przybyli tu
pierwsi misjonarze adwentyści i nie pozwolili Indianom jeść mięsa
nieprzyzwoitych zwierząt i pić grzesznych napojów, w zamian za to zachęcali
swych wiernych do lepszej uprawy ziemi, a zwłaszcza do warzywnictwa. Pózniej,
już po drugiej wojnie światowej, kazano tutejszym Indianom nacinać i zbierać
balatę, żywicę pewnego drzewa kauczukowego; przed kilku laty zaś Jerzy Golas
skusił niektórych ku diamentom. Dzięki tym chwalebnym zachodom powstał jaki
taki dobrobyt, wyrosły chełpliwe chaty i masywne pale.
Kilku Indian z Waramadang chciało płynąć z nami do Paruimy, więc
przenieśliśmy nasze toboły i motor do większej łodzi, która była również korialem
z jednego pnia, i po kwadransie ruszyliśmy w rzekę.
Poranny chłód minął i słońce w południowych godzinach prażyło rzetelnie,
ale nie męczyło, przebywaliśmy bowiem na wysokości sześciuset metrów nad
poziomem morza i to się przyjemnie odczuwało. Natomiast męczył nas coraz
wyrazniej narzucający się przepych krajobrazu. Nadmiar tej malowniczej ambrozji
szczególnie dokuczał, gdy w korycie rzeki rozpanoszyły się olbrzymie głazy i na
równi z puszczą i powalonymi patetycznie pniami oszałamiały nas natłokiem
swych superlatywów. Ekstaza i bajki to piękne rzeczy na pięć minut, nie na pięć
godzin.
Dla odprężenia baczniej przyglądałem się współpasażerom. Było teraz
prawie dziesięcioro Indian i trochę mniej innych: Murzynów i Hindusów.
Jakkolwiek Indianie i ci inni stanowili dwie odrębne klasy i dwa światy i nawet
należeli do obcych sobie ras, łączyły ich osobliwe więzy. Murzyni i Hindusi
płynęli do Paruimy, by służyć Indianom. Byli u nich nauczycielami i
wykładowcami biblii, sługami Boga adwentystów i sługami Indian, a zarazem ich
panami. Indianie nie lubili ich, a oni patrzyli na Indian z góry. Ale z jeszcze
wyższej góry czujnym okiem ogarniały jednych i drugich dalekie władze potężnej
sekty, która przysyłała tu błogosławieństwo swego Boga i dolarowych darów.
Był zatem nasz korial miniaturowym odbiciem dość poplątanego
problemu oddziaływania jednych ludzi na drugich. Hindusi i Murzyni mieli, rzecz
prosta, przewagę nad Indianami, jednak ci przyczajali się za swą dwulicowością i
tym samym stwarzali jakie takie wyrównanie sił. Tego wyrównania nie było gdzie
indziej: u małej Betsy.
Była córeczką miłej, tęgiej Murzynki, nauczycielki, wracającej teraz z
urlopu z Georgetown, a podobnej do śpiewaczki Louise Parker. Betsy siedziała
obok mnie na ławce i wciąż wzruszająco zakochana w swej lalce, tuliła ją do
siebie. Reszta świata nic ją nie obchodziła, dziewuszka była wpatrzona jedynie w
słodziutką buzię o niebieskich oczach i jasnych włosach. Fabrykant owego
arcytwóru aryjskiej anielskości, Anglik czy Amerykanin, na pewno nie spodziewał
się, jaką stwarzał propagandową perłę. Toż to w urzeczone serduszko Betsy
wsiąkał zachwyt dla białej twarzy i powstawało nowe ogniwo zależności
człowieka od człowieka, z której czarnulka na pewno tak szybko nie ochłonie.
Młody Hindus Daniel Rambrose, jadący także do szkoły w Paruimie,
dotkliwie odczuł w pewnej chwili, podobnie jak ja, brak wrażeń i jałowych myśli,
więc szybko wydobył Readers Digest i pilnie zaczytał się w magazynie. Ale nie na
długo; zmęczył się i gdy go poprosiłem, dał mi Digest.
 Kim była Kleopatra?" Z całą pewnością ciekawy felieton, ale wcale mnie
nie nęcił. Niezawodnie babrał w problemach lalki i odsłaniał skomplikowane
intrygi i rozgrywki o wpływy, a to jakoś zalatywało adwentystami i nie pociągało. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl