[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I co teraz?
- Teraz pozwiedzacie sobie Muzeum Warmii i Mazur, ja zaś pójdę do jego dyrektora.
Może mnie przyjmie. Chcę ostrzec go przed grożącym włamaniem.
- A my? Pójdzie pan bez nas? - chłopcy posmutnieli.
Uśmiechnąłem się.
- Nikt nie zabierze wam zaszczytu w tropieniu szajki Baziaka. Ale musicie zrozumieć,
że gdy znajdę się w gabinecie dyrektora w towarzystwie, nie gniewajcie, nastolatków i w
dodatku powołam się na ich opowieści, to dyrektor może to zlekceważyć. A tego nie
chcielibyście, no nie?
Aukasz z Andrzejem popatrzyli na siebie.
- No chyba nie...
- Tylko będę miał jeszcze małą prośbę - odezwał się Aukasz.
- O co chodzi? - spytałem.
- O parę groszy na bilet do muzeum.
- Ależ służę uprzejmie - wyciągnąłem z kieszeni garść bilonu.
- Tyle wystarczy?
- Aż nadto - ucieszył się Aukasz - będziemy mogli kupić sobie jeszcze przewodniki.
- Może one pomogą nam odkryć, którędy chce włamać się szajka Baziaka - ucieszył
się Andrzej.
ROZDZIAA DZIEWITY
SPOTKANIE Z DYREKTOREM CYGACSKIM " PODEJRZANI
LITWINI " KOWALIK W OLSZTYNIE " KOMENDA WOJEWDZKA
POLICJI I NADKOMISARZ SUZWIAAO " NA CZYJ POMOC
MO%7łEMY LICZY
Szatniarz w muzeum wskazał mi drogę na pierwsze piętro i zaanonsował telefonicznie
sekretarce dyrektora, który akurat miał chwilę wolnego czasu. Tak trafiłem do gabinetu
Janusza Cygańskiego, dyrektora Muzeum Warmii i Mazur.
Zostałem przyjęty uprzejmie, ale chłodno. To, że pracuję w Ministerstwie Kultury i
Sztuki, wcale nie ociepliło atmosfery. Cygański, szczupły, szpakowaty mężczyzna o
przenikliwych oczach, spoglądał na mnie uważnie, jakby chciał wysondować, co też tu mnie
przyniosło.
Poczułem się nieswojo, jakbym zakradł się nieproszony na czyjś prywatny teren. Nie
wiedząc co robić powołałem się na pana Tomasza i pracę pod jego kierownictwem.
Dopiero wtedy smagła twarz Cygańskiego rozjaśniła się. Ależ tak! Znał pana
Tomasza. Spotykał się z nim na wielu konferencjach i sympozjach. Słyszał o jego przygodach
i podziwiał za skuteczność działania. Tak więc, nie po raz pierwszy zresztą, imię pana
Tomasza otworzyło mi drogę do ludzkiego serca.
- Co pana, ucznia tak sławnego mistrza - dyrektor spojrzał na mnie spod oka -
sprowadza do Olsztyna? Czyżbyśmy mieli spodziewać się odkrycia nowych skarbów? -
uśmiechnął się.
Choć odpowiedziałem uśmiechem, to przecząco pokręciłem głową.
Dostrzegłem, że mięśnie Cygańskiego napięły się pod nienagannie skrojonym
garniturem. Mimo to spytał spokojnie i uprzejmie:
- Kawa czy herbata? A może coś zimnego?
- Herbata, jeśli można.
Odczekałem, aż stosowne dyspozycje zostaną wydane sekretarce, zapatrzony w zieleń
wiekowych drzew za oknami narożnego gabinetu i dopiero wtedy odpowiedziałem
dyrektorowi siląc się na uśmiech:
- Sprowadza mnie do grodu nad Ayną troska o powierzone pańskiej pieczy zbiory.
Szczególnie chodzi tu o wystawę sztuki sakralnej.
Dyrektor bawił się w zamyśleniu linijką.
- Taak... Na wystawie jest wiele bardzo cennych przedmiotów, które mogłyby skusić
włamywaczy. Ale niech pan nie obawia się o nasze zbiory! Są dobrze chronione!
- Ikony... - mruknąłem.
Cygański żachnął się. Widać sprawa zuchwałej kradzieży zbioru ikon,
przechowywanych w Muzeum Warmii i Mazur, pomimo upływu czasu pozostała nie
zabliznioną raną na dyrektorskim sercu.
- Od tego czasu unowocześniliśmy nasz system alarmowy oraz częściowo
wymieniliśmy na lepszy!
Tu dyrektor poderwał się z fotela.
- A panu skąd wiadomo o grozbie kradzieży, która zawisła nad wystawą?
Powoli łyknąłem herbaty.
- Otóż, doprowadziły mnie do niej floreny...
Cygański z ulgą machnął ręką i opadł z powrotem na fotel.
- Aa, jeśli to floreny... Zalewo... Już myślałem, że to dawno skończona sprawa...
Znów łyknąłem herbaty.
- Może sprawa jest już nieaktualna w sensie poszukiwań skarbu. Ma jednak i to wiele
nader aktualnych aspektów...
- Co więc pan radzi - dyrektor z trudem zachowywał spokój. - Zawiadomić policję?
- Właśnie wybieram się na komendę - odpowiedziałem dyrektorowi.
Uśmiechnął się, aż pojaśniało zastawione antykami wnętrze gabinetu.
- Taak. Niech i policja przyłączy się do naszej pracy i naszych zmartwień. Ale cóż to?
Wydaje się pan wątpić w pomoc policji? Ostatecznie to jej święty obowiązek!
Obruszyłem się.
- Ależ skąd! Wysoko cenię pracę policji. Wolałbym tylko móc przedstawić jej więcej
faktów, a nie tylko same, tak jak tu panu, przypuszczenia.
- Ale ja panu uwierzyłem!
Skłoniłem głowę.
- I za to jestem panu dyrektorowi wdzięczny. Ale czy policja mi uwierzy, to już inna
sprawa.
- Mnie wystarczy i tych przypuszczeń, by uważać sprawę za nader ważną. Jeszcze dziś
wezwę fachowca z Warszawy, niech jak najszybciej przyjedzie i sprawdzi aparaturę
alarmową naszego zamku...
Fachowiec z Warszawy wzywany przez Cygańskiego i spec, dla którego pieniądze
zbiera Baziak. yle by było, gdyby okazało się, że to jedna i ta sama osoba! - pomyślałem.
Podzieliłem się swymi złymi myślami z Cygańskim. Zasępił się.
- Wie pan, to może wyglądać na prawdopodobne. Facet jako specjalista poważnej
firmy zakłada w różnych miejscach, gdzie go wyślą, aparaturę alarmową, a potem wchodzi
tam jak do swojego domu, doskonale orientuje się bowiem, gdzie i jak wyłączyć aparaturę
antywłamaniową!
- I nikt go nie podejrzewa - dodałem. - Może jeszcze wzywa się go jako eksperta, gdy
włamanie jest rozszyfrowywane przez policję.
Popatrzyliśmy na siebie z dyrektorem i wybuchnęliśmy śmiechem. Niewesołym, ale
zawsze...
Pokręciłem głową.
- Nie. To byłby prawie nieprawdopodobny zbieg okoliczności.
Dyrektor uderzył linijką w biurko.
- A jeśli? Na wszelki wypadek, dzwoniąc do Warszawy, poproszę, by przysłano tutaj
naprawdę sprawdzonego pracownika.
- Na nie wiele się to przyda. Jeśli to jest aż taki wielki spec, jak mówi o nim Baziak,
nie tak łatwo będzie go wykryć.
- A więc?
- Cóż, niech go tam sprawdzą w Warszawie. Ale przydałoby się, by także rzuciła na
niego okiem policja. I warszawska, i może wasza, olsztyńska.
Odstawiłem filiżankę i wstałem od stolika.
- W każdym razie, gdy tylko dowiem się czegoś nowego w tej sprawie natychmiast
dam panu dyrektorowi znać.
Cygański uścisnął podaną mu rękę.
- Będę panu szczerze zobowiązany.
Pożegnałem się z dyrektorem i wyszedłem na dziedziniec zamku, gdzie na ławce
czekali już na mnie Aukasz i Andrzej.
- I co? I co? - pytali zaniepokojeni.
- Dyrektor muzeum został przeze mnie zawiadomiony - odpowiedziałem. - Zresztą i
bez mojego ostrzeżenia zrobił już wszystko, co było w jego mocy, by wystawa, tak jak i
reszta zbiorów muzealnych otrzymała odpowiednią ochronę. Ba, na czas trwania wystawy
środki ostrożności podwojono.
Uspokojeni chłopcy pogrążyli się w zachwycie nad wystawą, co uzmysłowiło mi, że
sam jej jeszcze nie widziałem.
- Poczekajcie tu na mnie.
- Dlaczego? - spytał Andrzej.
- Pójdę do muzeum i obejrzę wystawę. Przy okazji podziwiania piękna jej eksponatów
może wpadnę na pomysł, którędy to do zamku ma zamiar dostać się Baziak i spółka.
- Idziemy z panem! - poderwali się z ławki chłopcy. - Nie co dzień zdarza nam się
zobaczyć coś tak pięknego.
Zawróciliśmy do muzeum.
W Salach Kopernikowskich, gdzie rozmieszczono eksponaty wystawy, nie
dostrzegałem niczego podejrzanego, oprócz tego, że, jak w każdym muzeum, włamywacze, o
ile uporaliby się z aparaturą alarmową i strażnikami, mieli kilka możliwości dotarcia do
skarbów. Gdzie spojrzeć, złoto i drogie kamienie. Monstrancje, kielichy mszalne, pateny,
trybularze, mszały w drogocennych oprawach, ornaty i szaty liturgiczne...
Nic dziwnego, że wystawa kusiła włamywaczy. Może nawet nie tylko tych z Zalewa.
Zgromadzono tu tak wiele sakralnych drogocenności z różnych wieków tysiąclecia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]