[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sowania. Chyba mi pochlebiało, że wybrała właśnie mnie.
- Byliście szczęśliwi?
- Dobrze się bawiliśmy. Zara uwielbiała nocne kluby, dyskoteki, zakupy i przyjęcia. Obracała się
%7łYCZ MI SZCZZCIA
247
w zamkniętym środowisku, które, jak się pózniej okazało, zupełnie mi nie odpowiadało. Ale ona była
dziewczyną z miasta. Teraz wiem, że nie pasowaliśmy do siebie.
- Ale ty też pochodzisz z miasta. Na pewno pod wieloma względami się rozumieliście.
- Być może. Ale kiedy mój wuj zaczął mieć problemy ze zdrowiem, zaoferował mi pracę na Scuoli.
Miało to być zajęcie czasowe, więc Zara przyjechała, żeby pracować ze mną. Wkrótce jednak stało się
jasne, że wuj nie wróci do pracy na pełny etat.
- Ty chciałeś zostać, a ona nie? - zgadła Terry.
- Zaczęła nienawidzić tego miejsca. Ustaliliśmy datę ślubu. Mieliśmy się pobrać w miejscowym koś-
ciółku, a ponieważ telewizja akurat kręciła film o naszej wyspie, ślub też miał zostać sfilmowany.
%7łarze bardzo to pochlebiało.
- I pobraliście się? Potrząsnął głową.
- Dwa dni przed ślubem zastałem ją w łóżku z jednym z przyjaciół jej brata, który zresztą przyjechał
na nasz ślub.
Terry popatrzyła na niego z przerażeniem.
- Tuż przed ślubem? - powtórzyła zszokowana.
- Całe szczęście, że nie po - stwierdził lekko. -Zrobiła ze mnie głupca, a to boli. Nigdy więcej nie
popełnię tego błędu.
Terry przez chwilę milczała.
- To okropna historia - powiedziała w końcu.
Nic dziwnego, że Atholl nie myślał o zawarciu małżeństwa. I że Isobel chroni go jak kwoka. Nie
chciała, by jakaś kobieta zraniła go po raz drugi.
248
JUDY CAMPBELL
Terry odwróciła wzrok. Co by powiedział, gdyby poznał całą jej historię? Nie oszukała go, a raczej
przemilczała pewne sprawy. Ale przynajmniej powiedziała mu o Maksie, a to już coś.
- Teraz nie mamy przed sobą sekretów - zauważył Atholl, uśmiechając się. - Jesteśmy jak otwarte
książki.
- Nie wiesz o mnie wszystkiego...
- Nie bądz taka tajemnicza. Wiem wystarczająco dużo, żeby cię lubić i ci ufać. No i jesteś doskonałym
lekarzem. Ale to nie koniec twoich zalet - dodał, zniżając głos i dotykając jej twarzy. - Jesteś bardzo...
Urwał, jakby obawiając się, że powie o jedno słowo za dużo. Wstał i spojrzał na zegarek.
- Niech to, dochodzi dziewiąta! Zupełnie zapomniałem, że umówiliśmy się z Pete'em i chłopakami.
Idziemy!
Terry popatrzyła za nim i westchnęła. W jej głowie kłębiły się setki myśli. Widziała, że Atholl chciał
jej powiedzieć coś szczególnego, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. No cóż, przynajmniej
wyznał, że ją lubi, a to już coś.
Wyruszyli z Culleens w kierunku skał leżących u podnóża wzgórz. Słońce ostro świeciło i było dość
ciepło. W powietrzu słychać było bzyczenie pszczół, a gdzieś w górze śpiewał skowronek.
Terry popatrzyła na Atholla. Miał na sobie stare szorty, z których wyłaniały się umięśnione uda, a na
plecach dzwigał ogromnych rozmiarów plecak. Patrząc na niego, odczuła radość. Nie dalej jak
godzinę temu ten człowiek powiedział, że ją lubi, ale także dał
%7łYCZ MI SZCZZCIA
249
jej do zrozumienia, że nie toleruje kłamstwa. Jak by zareagował, gdyby poznał o niej prawdę?
Poprawiła swój plecak i potrząsnęła głową. Ma zamiar cieszyć się tym dniem, przeżyć z radością
każdą jego chwilę!
Szli we trójkę z Athollem i Pete'em za grupą młodych ludzi.
- Ależ tu pięknie. Nie mogę uwierzyć, że tu jestem! Atholl popatrzył na nią z nienaturalnie poważną
miną.
- Rzeczywiście to miejsce jest bardzo piękne. Zgadzasz się ze mną, Pete?
Terry nie zamierzała pozwolić mu z siebie żartować. Szybko zmieniła temat.
- Jak się czuje Sally? Do porodu został jej chyba jeszcze tylko tydzień?
Pete dotknął zawieszonego przy pasku telefonu.
- Obiecała, że da mi znać, gdyby coś zaczęło się dziać. Pojechała dziś odwiedzić przyjaciółkę, więc
nie jest sama. I ma blisko do szpitala, w razie czego. Ja mogę zająć się chłopcami.
- Rozmawiałeś z %7łakiem o konopiach? - spytał Atholl.
- Nawet się specjalnie nie wypierał. Chyba chciał sprawdzić, jak daleko może się posunąć. Postawiłem
mu ultimatum. Jeżeli jeszcze raz go na tym przyłapie-my, wylatuje.
- Co on na to?
- Sprawiał wrażenie, jakby sprawiło mu to ulgę. Zupełnie jakby spodziewał się, że odeślemy go do
Glasgow od razu. Obiecał, że to się więcej nie powtórzy.
250
JUDY CAMPBELL
Atholl zwrócił się do Terry.
- Zac pochodzi z bardzo patologicznej rodziny. Ma niepełnosprawną matkę, a ojciec porzucił ich, gdy
był mały. Wracał do nich co jakiś czas, kiedy potrzebował dachu nad głową. Wiem, że Zacowi się
tutaj podoba. Mam nadzieję, że nie zaprzepaści szansy.
- A inni? Dają sobie radę?
- Jak najbardziej - potwierdził Pete. - W pewien sposób stali się nawet członkami lokalnej społecznoś-
ci. Pomagali w kopaniu ogródków starszym ludziom.
Pete zatrzymał się i wskazał na grupę skał po drugiej stronie rzeki.
- To tutaj. Przejdziemy przez most i wdrapiemy się na to wzgórze. Stamtąd zejdziemy na linie, a
potem zjemy lunch.
Terry spojrzała na stromy spadek. Z tej perspektywy wydawało się to ogromnie wysoko i nagle
poczuła, że wcale nie jest głodna. Wiedziała, że Atholl na nią patrzy, więc uniosła głowę. Nie da im tej
satysfakcji i nie wycofa się w ostatniej chwili.
- Nie mogę się doczekać! - uśmiechnęła się.
Ze szczytu wyglądało to jeszcze gorzej. Atholl założył kask i zaczął zapinać swoją uprząż. Pete
przymocował do niej linę, a Atholl zaczął schodzić.
Terry patrzyła, jak odchylony do tyłu powoli zsuwa się w dół. Sprawiał wrażenie rozluznionego, a ona
musiała przyznać, że widok jego atletycznie zbudowanego ciała sprawił jej autentyczną przyjemność.
Przygryzła wargę. Musi przestać nieustannie myśleć o tym mężczyznie. Przyszła tu, by uprawiać
sport, a nie zachowywać się jak zakochana nastolatka! Spróbowała skoncentrować się na słowach
Pete'a.
%7łYCZ MI SZCZZCIA
251
- Patrzcie na Atholla. Na to, jak stawia stopy na skale, jak ma wyprostowane nogi i jak odchyla się do
tyłu. Linę trzyma przed sobą i luzuje tyle, ile w danej chwili potrzebuje. Hamulec nie pozwala mu się
zsunąć.
Atholl schodził niespełna dwie minuty. Terry jednak dobrze wiedziała, że dla niej zejście będzie
niczym cała wieczność.
Następny miał iść Zac, który nie mógł się już doczekać tej przyjemności. Założył kask na ogoloną
głowę i przypiął się do liny.
- Powoli, nie spiesz się, Jak nabierzesz doświadczenia, będziesz mógł schodzić szybciej.
Zac uśmiechnął się do kolegów.
- Taka umiejętność może się bardzo przydać, kiedy trzeba się skądś szybko ewakuować. - Puścił oko
do Terry.
Roześmiała się. W tym chłopcu jest coś łobuzerskiego, a jednocześnie uroczego.
- Uważaj, co mówisz, Zac... - powiedziała ze znaczącym uśmiechem.
- On doskonale wie, co mówi - wtrącił Pete. - Dla niektórych z nich te sporty są tylko wprawką przed
[ Pobierz całość w formacie PDF ]