[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rumor, nogi mi się ugięły. Coś niebywałego...
Wojnar odsapnął i otarł twarz chustką..
- Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Mało brakowało, a byłby ze mnie sznycelek!
Znalezli się przy kantorku magazyniera.
- Panie kierowniku - zwrócił się Beker do siedzącego w oszklonej kabinie człowieka. -
Przed chwilą przechodził obok pana budki mężczyzna w brązowym ubraniu. Gdzie on się
podział?
- A cholera go wie - splunął przez zęby urzędnik. - Był, podał mi papiery, ale jak się
tam rumor zrobił, chwycił je z biurka i prysnął z magazynu. Nerwowy jakiś facet. A panu on
po co do szczęścia?
Po kwadransie siedzieli w portowym barze. Beker jedną po drugiej wypił dwie setki
grogu. Zdjął okulary, przetarł dłonią czoło.
- Wie pan co? - utkwił w Wojnarze rozszerzone zrenice. - Albo ja panu pecha
przynoszę, albo pan mnie. Coś w tym jest. Przecież ten skurczybyk już dwa razy nam umknął
i jeszcze dziś ta heca ze skrzyniami...
Wojnar starannie ugniatał w fajce tytoń.
- Nigdzie nie jest powiedziane, że zawsze wszystko musi się udawać.
Beker skinął głową i położył mu dłoń na kolanie.
- Wie pan... niech pan nie myśli, że tchórzę. Na pewno nie. Ale ja jestem przesądny.
Przez pewien czas nie chcę pana widzieć. Lepiej, żebyśmy się nie spotykali. Trzeba
przeczekać złą passę.
Przez dłuższy czas Beker nie odzywał się. W pierścieniu nagonki na Meduzę powstała
niepokojąca luka. W takich okolicznościach należało utrzymywać ściślejszy kontakt z
Pająkiem. Kiedy van Domen dowiedział się, że Wojnar zamierza spotkać się z
Indonezyjczykiem, wyraził chęć przyjrzenia się temu człowiekowi. Tegoż również wieczora
przedstawił kapitanowi wyznaczonego mu do ochrony policjanta. Rosłe chłopisko z trudem
mieszczące się w popielatym garniturze oznajmiło, że nazywa się Korjakis i że nie będzie
miał nic przeciwko temu, żeby pan kapitan zwracał się do niego per Koki.
Gdyby nie charakterystyczny, nieco zachrypnięty głos, Wojnar nie poznałby van
Domena. Wydatny podbródek otaczało pasemko starannie przystrzyżonego zarostu, łączącego
się z bokobrodami. Wargę zdobił nikły wąsik, nos wieńczyły okulary.
- Tawernę Pod Wiosłem częstokroć odwiedzają moi podopieczni - uzasadnił van
Domen swoją metamorfozę. - Ze względu na dobro naszej sprawy wolę zjawić się tam
incognito. Proponuję, żebyśmy weszli i wyszli stamtąd osobno.
Na ulicy, kiedy już zbliżyli się do dzielnicy portowej, van Domen obejrzał się.
- Kogo pan wypatruje? - zainteresował się Wojnar.
- Upewniam się, czy pana anioł stróż dotrzymuje nam kroku. Od dziś, wiedząc, że ma
pan tego chłopaka za plecami, mogę być o pana spokojny. Sądzę, że nawet dwóch facetów
rozłoży bez trudu. Kiedy dowiedział się, że szukam kogoś do ochrony oficera polskiej służby
śledczej, zgłosił się na ochotnika.
W tawernie Pod Wiosłem panował dobry nastrój. Pod dzwięki skocznej melodii
grającej szafy tańczyło kilku podpitych marynarzy. Trzymając w rękach kieliszki,
improwizowali ucieszne łamańce, czym wprowadzali w euforię resztę biesiadników.
Pająk siedział na uboczu, uporczywie wpatrując się w opróżniony kufel piwa.
Zjawienie się Wojnara przyjął bez zbytniego entuzjazmu, dopiero kielich rumu, który kapitan
dla niego zamówił, poprawił mu humor. Po drugiej kolejce zwierzył się, że nieustannie
rozmija się z Meduzą. Poza tym ma pewność, że od kilku dni ktoś mu łazi po piętach. Mało
tego, wczoraj wieczorem, kiedy leżał w swoim mieszkaniu, ktoś strzelił do niego przez okno.
Wydaje mu się, że strzelono ze strychu znajdującego się naprzeciwko domu.
Wojnar zapytał, czy w takiej sytuacji nie uważa za wskazane wycofać się ze sprawy.
Nie chciałby w jakiś sposób mieć go na sumieniu.
Pająk pokręcił głową.
- Prędzej skorpiona bym połknął. Wierzę, że nadejdzie mój dzień. Za wszystko mu się
wtedy odpłacę.
Nie wiedzieli, o czym mówić dalej. Grająca szafa umilkła, nic już teraz nie
zagłuszało gwaru podpitych gości. Tańczący przed chwilą marynarze wymyślili sobie nową
zabawę. Oparli łokcie o zalany piwem kontuar i siłowali się na ręce. Ktoś z tacką obchodził
stoliki, przyjmował zakłady.
Wojnar zapytał Pająka, czy nie wie, gdzie obecnie znajduje się jego żona. Ten po
chwili namysłu odpowiedział, że wie. Tam gdzie była ostatnio.
- To znaczy?
- Jest taka knajpa, hotel... a razem wziąwszy burdel. Nazywa się Biały Słoń .
Wojnar wyjął z kieszeni kopertę, podał ją Pająkowi.
- Jeśli zdarzy się coś ważnego, zajdzie konieczność niezwłocznego zobaczenia się ze
mną, wrzuć ją do skrzynki pocztowej. Nie ma tu mojego nazwiska, lecz jest numer skrytki
pocztowej, do której codziennie zaglądam. Niezależnie od tego wpadnę tu za kilka dni.
Na ulicy kapitan natknął się na swego opiekuna. Koki przyglądał się swemu odbiciu w
szybie wystawowej i starał się nadać wystającej mu z kieszeni chusteczce fantazyjny wygląd.
Po chwili wyszedł z lokalu van Domen, zeszli się za rogiem.
- Coś mi się zdaje, że pana podopieczny nie miał dziś panu wiele do powiedzenia - z
ukosa spojrzał na Wojnara. - Dość ciekawy z niego typ, nie zawadzi, że mu się przyjrzałem.
- Czy nie wie pan przypadkiem, gdzie jest knajpa Biały Słoń ?
- Nie, nie słyszałem o takiej. Dlaczego pan o to pyta?
- Mieszka tam żona Pająka. Wpadło mi na myśl, że warto by z nią porozmawiać.
Mówiłem panu o niej. Normalnie biorąc powinna nienawidzić Meduzę, więc jeśli coś o nim
wie, chyba chętnie nam powie.
- Tak by się zdawało.
- Pójdzie pan ze mną? Obawiam się, że poza holenderskim nie zna żadnego innego
języka. Mogę mieć trudności w porozumieniu się z nią.
- Zgoda, idę z panem. A co do adresu knajpy, to zwrócimy się z tym do pańskiej
ochrony.
- Biały Słoń ? - Koki zastanawiał się tylko chwilę. - Znam tę melinę. Ja w ogóle
znam wszystkie w Amsterdamie - mówił, oburącz ściągając węzeł krawata. - To niezbyt
daleko stąd.
- Dobra, wobec tego prowadz - polecił van Domen.
- Elegant z tego pańskiego Kokiego - zauważył Wojnar. - Wciąż się muska jak kaczor
w okresie godowym. %7łonaty?
- Od dwóch lat co tydzień oznajmia naszym chłopcom, że się żeni. Tylko że co
tydzień jest to inna dama serca.
Przeszli przez tory kolejowe, znalezli się w dzielnicy slumsów. Stały tu rzędami
rudery, wsparte jedna o drugą. Zdawało się, że świadome swej niedoli zrozumiały, iż jest to
jedyne wyjście, żeby uniknąć decyzji magistratu kwalifikującej je do rozbiórki. Do
parterowych chylących się domków przywarły dobudówki, te z kolei wieńczyły stryszki,
facjatki, łączące się z sąsiednimi domostwami balustradą, balkonem, szczerbatymi schodami.
Cały labirynt ponurych, tajemniczych przejść i zakamarków, w które nawet w ciągu dnia
niewskazane było się zapuszczać.
Koki wyciągnął przed siebie palec ozdobiony sygnetem.
- To jest Biały Słoń - oznajmił wskazując długi parterowy budynek, połączony z
dwupiętrową dobudówką.
- Zostaniesz tu, Koki - polecił mu van Domen. - My tam na chwilę wstąpimy. Jak
nazywa się pańska nimfa? - zwrócił się do Wojnara.
- Naja.
Weszli do środka, tuż za drzwiami zatrzymali się. Zakrzepły w powietrzu odór był tak
konkretny, mocny, że chyba można się było rozciągnąć na nim jak na hamaku. W kącie sali, z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]