[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sądzę, szczególnych umiejętności aktorskich. Ci z nas natomiast, którzy pozostaną na pokładzie,
może uzyskają jedną króciutką szansę, by otworzyć ogień do nieprzyjaciela przekonanego, że nic
mu z naszej strony nie zagraża. Musieliśmy trafić go mocno, szybko, dokładnie i zadać mu tak
śmiertelny cios, żeby nie był w stanie odpowiedzieć. W tym celu wyposażono nas w dwa działa.
Jednym, optymistycznie nazwanym działem głównego kalibru, było działo morskie kalibru 4,7
cala, które wydało mi się niezwykle odpowiednim uzbrojeniem, jeżeli wziąć pod uwagę, że było
ono prawie tak stare jak Charon . Strzelało jednak pociskami burzącymi, a nie okrągłymi kulami
żelaznymi. No i nie ładowano go od wylotu lufy.
Ta niezgrabna broń została umieszczona na specjalnie wzmocnionym międzypokładzie w
ładowni numer dwa - tam gdzie niedawno poskramiano bombę o opóznionym działaniu. Zręcznie
wycięto płaty poszycia kadłuba Charona , a następnie zastąpiono je opuszczanymi klapami, które
dawały zupełnie przyzwoite pole ostrzału zarówno z prawej, jak i z lewej burty. Jedno było całkiem
pewne. Wyraz twarzy jakiegokolwiek dowódcy jednostki Kriegsmarine, który nieoczekiwanie
zobaczy, jak Charon rozpada się w szwach i ujrzy przed sobą kolubrynę z wylotem lufy
przypominającym tunel kolejowy wymierzonym prosto w niego, nieomal wart był tego, żeby mimo
wszystko na niego czekać.
Nasze drugie działo było przynajmniej nowocześniejsze, ale miało zdecydowanie mniejszy
kaliber - był to wycofany z Królewskiej Artylerii Bofors, który pozwalał utrzymać stałe tempo
ognia wspierającego znacznie wolniejsze działo 4,7. Mógł się on okazać w rzeczy samej bardziej
przydatny do walki z mniej groznymi przeciwnikami, jednostkami nocnej floty zaopatrzeniowej
Rommla, które stanowiły nasz główny cel dopóty, dopóki zdołamy utrzymać się na powierzchni.
Ukrycie Boforsa było pewnym problemem do chwili, kiedy ostatecznie postanowiliśmy
zamaskować go jako ładunek pokładowy. Został umieszczony na przednim pokładzie ładunkowym
i schowany w wielkiej, prymitywnie skleconej drewnianej skrzyni, która powinna się rozłożyć po
wyciągnięciu jednego sworznia, kiedy padnie rozkaz otwarcia ognia. Coś w rodzaju wielkiego i
rozrywkowego diablika wyskakującego z pudełka.
Po namyśle dodano nam jeszcze cztery ciężkie kaemy, które ukryto pod ażurowymi
skrzynkami na warzywa umieszczonymi po wewnętrznej stronie nadburcia. To na wypadek,
gdybyśmy mieli zamiar zająć się dość szczególną formą walki na krótki dystans.
Czy może - morderstwem? Do tej pory bowiem nie wiedzieliśmy jeszcze, co mamy robić z
ocalałymi członkami załóg zaatakowanych przez nas arabskich dhow i małych kabotażowców? Jak
mamy uniemożliwić im złożenie w najbliższym nieprzyjacielskim punkcie dowodzenia meldunku,
który uświadomiłby wszystkim niemieckim jednostkom w południowej części Morza
Zródziemnego, że zamaskowany brytyjski okręt wojenny znalazł się na ich akwenie.
Chyba że, oczywiście, zniechęcimy ich do narażania naszej operacji na szwank. Za pomocą
kuli...
W czasie gdy instalowano artylerię, dokonano również innych przeróbek. Nowa sterówka,
odpowiednio spatynowana, zastąpiła poprzedni kurnik, a w tym samym czasie obudowano skrzydła
mostka pokrytymi drewnem stalowymi płytami. Bardzo mi to odpowiadało, bo było to właśnie
moje stanowisko bojowe. Dość prymitywne przyrządy kontroli ognia, którymi dysponowałem,
składały się z odpowiedniej ilości przysłoniętych przezierników, dzięki którym na mostku nie było
nikogo widać i mógł on sprawiać wrażenie opuszczonego, a także zamaskowanych dalmierzy na
każdym skrzydle i telefonicznych połączeń z dowódcami działa 4,7 i Boforsa oraz z maszynownią.
Aha, i ponadto ze stalowych hełmów dla Trappa i dla mnie. Jak widać, w przypadku
operacji Styks nie liczono się z kosztami.
Wyposażono nas również w nowiutkie kamizelki ratunkowe. Kiedy jednak przekonałem
się, że nie są kuloodporne i trudno liczyć na to, że któraś z nich pomoże utrzymać się przy życiu,
kiedy będę sobie pływał oko w oko z wylotem lufy Schmeissera trzymanego przez poirytowanego
hitlerowskiego Oberbootsmanna, to hojność Royal Navy przestała robić na mnie wrażenie.
I wreszcie ostatni szczegół. Biorąc pod uwagę naszą taktykę polegającą na tym, że zespół
paniki opuści statek i tym samym uśpi czujność Niemców, i zakładając, że być może trzeba będzie
robić to niejednokrotnie, zastąpiono dziurawą jak rzeszoto oryginalną szalupę Charona zupełnie
nową. Istniała więc szansa, że nie pójdzie w zanurzenie natychmiast po opuszczeniu jej na wodę.
Albo jak to zgrabnie określił mój arcywróg z planowania sztabowego: - W ten sposób...
hmm... Miller, chyba jest mniej prawdopodobne, że prędzej zabraknie panu marynarzy niż
szczęścia.
Kilka dni pózniej, kiedy wysmarowani olejem i pokryci płatkami rdzy oraz
prehistorycznym brudem z najgłębszych otchłani statku pospiesznie rpzełykaliśmy herbatę w mesie
Charona , Al Kubiczek zastygł nad na wpół opróżnionym kubkiem cieczy stanowiącej nasz
podstawowy posiłek i zmarszczył brwi.
- Słyszycie, chłopaki? Tam, daleko.
Przestałem żuć i zacząłem nasłuchiwać. Miał rację. Słychać było coś, czego nie byłem w
stanie od razu zidentyfikować. Powoli narastająca wrzawa od strony Grand Harbour. Przez chwilę
siedzieliśmy i patrzyliśmy na siebie z lekkim przestrachem, aż wreszcie Trapp rzekł:
- Ludzie wiwatują. Słyszycie?
- Może wojna się skończyła? - Babikian uśmiechnął się z nadzieją.
Popatrzyłem z obrzydzeniem na trzymaną w ręku kromkę czerstwego chleba z cieniutką
warstwą dżemu. Za parę dni może nie być nawet tego.
- Pewnie ktoś znalazł puszkę z wołowiną - warknąłem. I wtedy ogarnęła mnie fala nadziei
zbyt pięknej, żeby mogła być prawdziwa. - PEDESTAl! - krzyknąłem i zerwałem się przewracając
krzesło. - To musi być konwój Pedestal !
Przyglądali mi się z niepokojem wzrokiem lekko szajbniętych ludzi, którzy nagle
przekonali się, że wśród nich znajduje się prawdziwy wariat.
Stałem na wałach obronnych nad portem ramię przy ramieniu z podskakującymi,
wiwatującymi żołnierzami przemieszanymi z Maltańczykami, którzy tyle i tak długo cierpieli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]