[ Pobierz całość w formacie PDF ]
orszaku, z pustymi rękami, ponieważ jednak potrzebował wypoczynku i posiłku, tu zaś mógł łatwiej i
prędzej zaspokoić swe potrzeby niż w dżungli, rozłożył się tedy w jednej z lepianek i wkrótce usnął
kamiennym snem.
Wódz tymczasem, przekonawszy się, że przybysz śpi smacznie, przywołał do siebie dwóch
swoich wojowników, którym szepnął kilka wskazówek na ucho. Chwilę pózniej smukli czarni ludzie
jęli biec szybko wzdłuż brzegu rzeki w kierunku wschodnim.
Wódz nakazał zachowywanie zupełnej ciszy w bliskości lepianki śpiącego, zabronił śpiewów,
krzyków i przypatrywania się gościowi, tak był troskliwy, aby mu nie przerwano spoczynku.
Trzy godziny potem kilka czółen zjawiło się na rzece Ugambi. Czarni wioślarze pędzili szybko w
stronę wioski. Na wybrzeżu stał wódz z włócznią wzniesioną nad głową, jak gdyby dając znak
siedzącym w łodziach ludziom.
Chciał on tą postawą wyrazić, że cudzoziemiec, przybyły do jego osady, spał dotychczas
spokojnie.
W jednym z czółen siedzieli dwaj czarni gońcy, wysłani przez wodza, hasło to zostało umówione
między nimi, a wodzem, gdy się wybierali w drogę.
Wkrótce łodzie podjechały do zarośniętego wybrzeża, wyszli z nich czarni wojownicy, z nimi zaś
sześciu białych.
Ci ostatni mieli wygląd wcale niezachęcający, lecz najnieprzyjemniejsze wrażenie czyniła postać
brodatego człowieka o ponurej twarzy.
- Gdzież jest biały człowiek, o którego obecności donieśli nam twoi ludzie? - zagadnął brodacz.
- Tędy bwano - odparł dziki. - Nakazałem ciszę wszędzie, nie chcąc, aby się obudził przed twoim
przyjazdem. Nie wiem, czy on cię szuka dlatego, aby cię skrzywdzić, ale to wiem, że wypytywał
mnie starannie o ciebie, powierzchowność zaś jego wydaje mi się być podobną do tego, któregoś
zostawił na wyspie w dżungli. Gdybyś mi nie opowiadał o nim, nie byłbym go poznał i byłby mógł
cię spotkać i zamordować. Jeśli okaże się on przyjacielem, nic się złego nie stało, bwano, lecz jeśli
to wróg, pragnąłbym mieć strzelbę i naboje.
- Otrzymasz strzelbę i naboje - odparł biały - czy się okaże przyjacielem, czy wrogiem, bylebyś
trzymał ze mną.
- Będę trzymał twoją stronę, bwano - zapewnił wódz - a teraz pójdz ze mną, zobaczyć
cudzoziemca, który śpi.
To mówiąc, zaprowadził go do lepianki, w cieniu której Tarzan, nieświadomy niczego, spał jak
zabity.
Za wodzem i za białym brodaczem szło pięciu białych wraz z czarnymi wojownikami.
Podniesione ręce wodza i białego naczelnika nakazywały tamtym milczenie.
Skoro się zbliżyli na palcach do lepianki, zjadliwy uśmiech ukazał się na twarzy brodacza, gdy
spojrzał na śpiącego białego olbrzyma.
Wódz spojrzał na niego pytająco. Rokow odpowiedział twierdząco i, zwracając się do swoich
ludzi, rozkazał im na migi, aby związali Tarzana.
Zanim człowiek-małpa zdołał się opamiętać, został pochwycony przez dwunastu czarnych, którzy
go skrępowali tak szybko, że nie zdołał wykonać ani jednego ruchu w swej obronie.
Rzucili go następnie na ziemię, wówczas - rozejrzawszy się dookoła - rozpoznał złośliwe oblicze
Mikołaja Rokowa.
Usta Rosjanina wykrzywił grymas szyderstwa. Zbliżył się do Tarzana.
- Durniu! - zawołał. - Czy doświadczenie nie nauczyło cię jeszcze schodzić z drogi Mikołajowi
Rokowowi?
Tu kopnął bezwładnego człowieka w twarz.
- To na przywitanie - rzekł.
- Dziś w nocy, zanim moi przyjaciele Etiopowie spożyją cię na wieczerzę, opowiem ci, co
spotkało już twoją żonę i dziecko i jakie żywię wobec nich zamiary.
ROZDZIAA VIII
TANIEC ZMIERCI
Poprzez bujna, gęstą roślinność dżungli, w ciemnościach nocy, wielkie smukłe stworzenie
śpieszyło szybko przed siebie, torując sobie drogę wśród splątanych krzewów i zarośli. Tylko
żółtozielone płomyki pary skośnych ślepi migotały od czasu do czasu w blasku podzwrotnikowego
miesiąca, który niekiedy przebijał swymi promieniami ruchomy, liściasty dach, spleciony z gałęzi
drzew-olbrzymów.
Niekiedy zwierzę zatrzymywało się, węsząc uparcie naokoło siebie. Niekiedy śmiałym rzutem
wskakiwało na drzewo, szukając czegoś pośród gałęzi. Subtelnym powonieniem rozróżniało ślady
wielu mieszkańców dżungli, którzy by stanowili smaczny dla niego kęsek, rzecz dziwna jednak,
zwierzę to, niepomne głodu, wędrowało noc całą bez przerwy, zatrzymując się tylko o świcie, aby
zdobyć łup, który natychmiast pożarło.
O zmroku podeszło do ostrokołu, okalającego znaczniejszą osadę czarnych, obeszło go ostrożnie,
obwąchując wszędzie, wreszcie wskoczyło na ogrodzenie, znikając w ciemnej przestrzeni pomiędzy
płotem a lepianką, stojącą tuż pod ostrokołem.
Na ulicy wioski kobiety rozpalały ogniska i znosiły garnki z wodą, albowiem wielka uroczystość
miała być obchodzona dzisiejszej nocy. Około grubego pala, wbitego w ziemię, kilku czarnych
wojowników, umalowanych w białe, niebieskie i żółte pasy, rozmawiało pomiędzy sobą.
Wielkie kolorowe plamy widniały na ich ustach, na brwiach i pod oczami, na piersiach i na
brzuchach, głowy zaś mieli przystrojone barwnymi piórami.
Tak to wioska przygotowywała się do uroczystości, w lepiance zaś, pod ścianą, leżała
skrępowana ofiara, przeznaczona na ucztę ludożerców, oczekując na śmierć i to jaką śmierć!
Małpi Tarzan, wyprężając muskuły, próbował uwolnić się z więzów, te jednak, na rozkaz
Rosjanina, zostały tak ściśnięte, że nawet potężna siła olbrzyma nic im poradzić nie mogła.
Oto szła ku niemu śmierć.
Nieraz już zaglądał w oczy tej wielkiej, straszliwej łowczyni ludzkiego życia, a spotykał ją
zawsze z uśmiechem.
I dziś byłby się zapewne uśmiechał, gdyby nie trwoga i niepokój o los najdroższych mu istot.
- Janina - myślał - nigdy się nie dowie, w jaki sposób życie zakończył. Dzięki Bogu, znajduje się
ona w bezpieczeństwie, w wygodach, otoczona zacnymi przyjaciółmi, którzy będą jej pociechą w
strapieniu.
Ale chłopiec!...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]