[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mówcież, młode pędy szeleszczących w wietrze bambusów, góie się poóiał She-
re Khan?
Au! On jest tutaj! Ahuu! On tu leży! Pod kopytami Ramy leży tygrys kulawy!
Wstawajże, Shere Khanie! Wstawaj i rzuć się na łup, bo zwierzyna przed tobą!
Wstań i wp3 zęby w garóiele bawołów.
Cicho& on śpi! Nie budzmy go, bo jest potężny! Sępy spadły z wyżyn powietrz-
nych, by ujrzeć z bliska, jak silny jest Shere Khan. Mrówki czarne wyszły z głębi
ziemi, by się przypatrzeć tej sile!
Zwietny to orszak wióów, świetny, zaprawdę!
Allala& Nie mam się czym okryć! Sępy ujrzą, że jestem nagi& Wstyóę się,
baróo się wstyóę pokazać tym, co przybyli!
Musisz mi, Shere Khanie, pożyczyć swej szaty. Chcę mieć twą barwną, płomie-
nistą suknię w pasy bo idę na Skałę Rady!
Przysiągłem na bawołu, który mnie okupił! Zlub uczyniłem, a brak mi twej szaty,
by słowa dotrzymać!
Z nożem w ręku, z nożem myśliwskim, jakim posługują się luóie, schylam się,
by wziąć to, do czego mam prawo.
Spojrzyjcież, wody Wajgungi, jak to Shere Khan oddaje mi swą szatę, patrzcież
na dar miłości jego!
Ciągn3 mocno, Bracie Szary! Ciągn3, potężny Akelo! Trudno zdjąć suknię z She-
re Khana!
Stado luókie się gniewa! Miotają kamienie i plotą duby smalone! Robią głupstwa
jak óieci!
Polała się krew z ust moich, przeto odchoóę!
Choć noc óiś duszna, choć noc óiś długa, bieżmy prędko, bracia, i nie szczędzmy
sił. Odwróćmy oczy od świateł luókiego osiedla i dążmy tam, góie księżyc za góry
zapada.
Czy wiesz, Wajgungo, żem wygnany został z luókiego stada? Czy wiesz może,
dlaczego bali się mnie, chociaż nie uczyniłem im krzywdy?
Dlaczegóż ty również, wilcze stado, wypęóiłoś mnie?
Dlaczego zamknięta jest dla mnie puszcza& i wrota wioskowe& dlaczego?
Dlaczegóż, jako Mang, pomięóy zwierzem a ptakiem na gałęzi, tak ja wiszę po-
mięóy osiedlem luókim a knieją& Dlaczego?
Zawoóę tan na skórze wroga, ale serce me tłoczy ciężar ogromny. Zraniły mi
twarz kamienie, ciskane rękami braci&
Księga dżungli 44
I żal mnie nęka, i radość rozpiera, bo otom powrócił do dżungli na nowo. Dla-
czegóż radość i smutek razem się zbiegły?
Jedno i drugie toczy bój we mnie, niby dwa węże, walczące wiosną. Strumień się
sączy z ócz moich, a usta się śmieją radośnie& Dlaczego tak jest, dlaczego?
Dwu Maulich jest we mnie, zaprawdę dwu!
Skóra Shere Khana leży pod stopami mymi!
Cała dżungla wie, żem to ja zabił tygrysa!
Badajcież uważnie, o wilki!
Ahuu! Coś cięży mi głazem, coś strasznie ugniata& Cóż to jest& co to jest& ach,
nie wiem!
Zp3, mój synaczku, na ciszy łonie,
Księżyc już w ciemnej głębinie tonie&
Niechaj cię burza żadna nie trwoży,
Bo fale cichną w głębin podłoży.
Niech marzy słodko moja óiecina,
W przystani onej nie masz rekina&
Niech cię ta piosnka do snu utuli,
Zp3, mój synaczku, luli& ach& luli!
iało się to dosyć już dawno w miejscowości Nowostoczna, na północno-wschod-
niej krawęói przylądka Pawłowskiego, w samej cieśninie Behringa, wysoko na pół-
nocy pomięóy Syberią a Ameryką. Cała tę historię opowieóiał mi dudek polarny
Limerszyn, który złapał się przypadkiem w gęstwę lin okrętowych pewnego statku,
zdążającego ku Japonii.
Zabrałem go do kajuty, ogrzewałem i żywiłem przez kilka dni, aż przyszedł do
siebie na tyle, że mógł powrócić w strony ojczyste. Limerszyn, to mała ptaszyna,
dosyć śmieszna nawet, ale oónacza się niezwykłą prawdomównością.
Do Nowostoczny nie przybywa nikt dla przyjemności, a wyłącznie tylko przy-
naglony interesami, zaś jedynymi stworzeniami, jakie tam prowaóą swe interesy, są
foki. Podczas miesięcy letnich roją się setkami tysięcy w chłodnych nurtach morza,
a to ze względu, że żadna chyba miejscowość nie odpowiada tak potrzebom i nawyk-
nieniom fok.
Wieóiał o tym Aowca Morski, toteż gdy nastała wiosna, bez względu na to,
góie się znajdował w tej porze, ruszał prosto do Nowostoczny, prując fale niby łódz
torpedowa i spęóał tam całe lato na bohaterskich walkach z współbraćmi o lepsze,
bliższe morza miejsce na skałach.
Aowca Morski liczył już lat piętnaście. Była to ogromna, brunatna foka z długą
kryzą włosów na karku, przypominającą grzywę i potężnymi, groznymi kłami. Gdy
spoczywał wsparty na przednich płetwach, wysokość jego dosięgła czterech stóp; kto
by go ośmielił się zważyć, przekonałby się, że ciężar tego óielnego wojownika sięgał
siedmiuset funtów.
Ciało jego okrywały szerokie blizny, były to ślady ran, otrzymanych w ciągu lat
całych walk zaciętych, ale wspomnienia owe zagrzewały go do dalszych tylko bojów.
Ujrzawszy przed sobą nieprzyjaciela, wykręcał nieco w bok głowę, jakby nie chciał nań
patrzeć, za moment jednak rzucał się jak strzała i topił zęby w karku przeciwnika. Nie
mógł on nigdy uciec, choćby chciał, bo Aowca Morski nie dopuszczał do odwrotu
Księga dżungli 45
przed zupełnym pokonaniem, natomiast nad przeciwnikiem raz już zwyciężonym,
bohater nie pastwił się nigdy. Sprzeciwiałoby się to prawu foczego ludu, a prawo
szanował wielce Aowca Morski.
Walki toczyły się zresztą przeważnie tylko o pozyskanie miejsca na wybrzeżu,
w celu założenia domostwa sezonowego. Ponieważ jednak tego samego celu dopiąć
chciały tłumy fok, dochoóące w tym jednym miejscu do pięćóiesięciu tysięcy, prze-
to wybrzeże rozbrzmiewało przerazliwym koncertem gwizdania, ryku, beczenia, wy-
cia i w ogóle rozmaitych nienazywalnych wrzasków.
Kto by stanął na niewielkim wzgórzu, nazwanym Hutchinsons Hill, ujrzałby
w promieniu całych kilometrów walczące foki, a pośród obłoków piany morskiej,
rozb3anej płetwami, zobaczyłby niezliczone głowy zapaśników. Walka toczyła się
wszęóie, na stromych skałach, na ławicach piasku i na płaskich, bazaltowych gła-
zach, zmytych falami, a przeznaczonych dla młoói. Foki nie przestawały walczyć
z roku na rok, były bowiem równie bezrozumne i kłótliwe jak luóie.
Wczesną wiosną nie pokazywały się tu samice, obawiając się poniesienia szwanku
i przybywały dopiero na początku czerwca, zaś młode, dwa do czterech lat mające fo-
ki, żyjące jeszcze w stanie bezżennym, przedostawały się przez walczące szeregi w głąb
lądu i tam zabawiały się wesoło. Były ich całe stada, toteż niweczyły do cna całą ro-
ślinność wybrzeża, a  gołowąsów takich, czyli kawalerów w samej Nowostocznej
było około trzechset tysięcy sztuk.
Właśnie zakończył Aowca Morski zwycięsko sprawę z czteróiestym piątym prze-
ciwnikiem w tym sezonie, kiedy nagle wynurzyła się z fal łagodna małżonka jego,
zwana Foczychą, o tkliwym spojrzeniu.
Bez słowa chwycił ją zębami za kark, cisnął jak worek na zdobyte miejsce i dopiero
dokonawszy tej instalacji, warknął:
 Znowuś się musiała spóznić! Ha& góieżeś się to włóczyła? Gadaj!
Aowca Morski z zasady nie jadał nic podczas trzech miesięcy, spęóanych na
wybrzeżu, a przeto humor jego bywał często nie najlepszy. Foczycha nie myślała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl