[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poczuła piekące ciepło na policzkach. Uśmiechnęła się, mając
nadzieję, że zaproszenie jest czytelne. To nie była jej specjalność.
Ale będzie, nic straconego.
Gdy odwrócił głowę do Tiki, poczuła się jak osierocona. Ale
tylko na moment.
- Wybaczysz nam? - spytał i odwrócił się z powrotem do
Sary. - Zatańczymy?
Już nie widziała twarzy Tiki, tylko jego oczy.
- Z przyjemnością.
Martika wychyliła następne kamikadze" *.
- Jeszcze raz to samo - powiedziała do Taylora.
Przewrócił oczami, ale poszedł spełnić jej życzenie.
Co za pieprzony tupet! Sama sobie wychowała tę niewdzię
czną sukę. Z panienki z farmy w jakimś Fairfield zrobiła
prawdziwą klubową maniaczkę, i takie dostała podziękowa
nie? Sara dobrze wiedziała, że ona jest zainteresowana tym
facetem. W tych sprawach obowiązują pewne zasady. Wy
rwanie przyjaciółce kogoś, kto wpadł jej w oko, to zwykłe
kłusownictwo. Gorzej, to zdrada. Tańczyć z tym facetem tuż
przed jej nosem!
To był chwyt poniżej pasa. Martika nauczyła Sarę wszyst
kiego, co wiedziała o uwodzeniu facetów, o nocnym życiu L.A.
Teraz Sara udaje, że to jej impreza, jej przyjaciele, i że jest lepszą
partią, bo jest młodsza, bo zrobiła sobie te cholerne złote
pasemka i ma na sobie ciuchy, w które Martika nie wcisnęłaby
się nawet w jej wieku...
Pohamowała się w środku tyrady. Okej. To zaczynało być
przerażające. Czy naprawdę właśnie to ją tak denerwowało?
- Widziałaś gdzieś Luisa? - Podszedł do niej Taylor. - Szu
kam go w tym cholernym bajzlu i...
- Gówno mnie to obchodzi.
- Co w was wszystkich wstąpiło? Kit zniknął, Luis pewnie
wyszedł obrażony, a ty jesteś na jednej z najlepszych imprez,
* Kamikadze" - koktajl na bazie wódki, z sokiem cytrynowym i in
nymi trunkami, np. likierem pomarańczowym.
jakie trafiły ci się w życiu, i siedzisz tu z miną Joan Crawford,
która zobaczyła Grincha. Co się z tobą dzieje?
- Jestem... Sara mnie wkurza. Już prawie miałam Raoula,
a ona wyciągnęła go do tańca. - Rewizjonistyczne ciągoty, to
pewne, ale ona nie miała zamiaru się w tym wszystkim babrać.
Wychyliła cytrynowozielonego drinka, którego wręczył jej Tay
lor, i z głośnym brzdękiem odstawiła na stół szklankę. - Nic to.
Nadrobię stracony czas pózniej.
Alkohol solidnie uderzył jej do głowy, więc dopiero po
minucie zdała sobie sprawę, że Taylor ma zakłopotany wyraz
twarzy - co u niego nie wróżyło nic dobrego.
- Co? No co? - Uszczypnęła go tak, że się skrzywił. - Gadaj.
- Myślę, że powinnaś sobie odpuścić dzisiaj Raoula - powie
dział, z teatralną gorliwością zbierając przed sobą wszystkie
szklanki. - Bo coś mi się zdaje, że on właśnie pojechał do domu
z Sarą.
- Pojechał do domu... z Sarą? - To się nie mieści w głowie!
- Co masz na myśli? Odwozi ją do domu czy co?
Taylor chrząknął subtelnie.
- Myślę, że oni nie mają w planie wyłącznie jazdy samo
chodem.
Zamrugała nerwowo. Raoul, model z reklam bielizny, poje
chał do domu z Sarą, panienką z farmy. %7łeby się z nią przespać.
- Co za zdzira!
Taylor zakrył jej usta ręką, tłumiąc resztę soczystego komen
tarza. W końcu jęknęła z bezsilności.
- Tika, ty byś zrobiła to samo.
- To mnie się należał ten facet!
- Och. - Uniósł arystokratycznie brew. - I kiedy w ponie
działek zacznie się szkoła, diabli wezmą twoją reputację w całej
Słodkiej Dolinie. - Pokręcił głową. - Opanuj się, kwiatuszku. Ja
jestem dumny, że nasza dziewczynka awansowała w łańcuchu
pokarmowym od robienia za pucybuta jakiegoś pierwotniaka
do pieprzenia się z modelem z reklamy bielizny. Zaszczepiliś
my w niej poczucie klasy, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę. Myślałam, że przyjazń to coś więcej.
- Jasne. A fakt, że boski, dwudziestokilkuletni model z re
klamy bielizny wybrał twoją młodszą, trochę surową przyja
ciółkę, nie ma tu nic do rzeczy.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Ciągle chodzi tylko o ciebie, skarbie - powiedział ze
śmiechem.
Zobaczyła, że Luis idzie w ich stronę. W pierwszym odruchu
chciała ostrzec Taylora, ale była tak wkurzona, że okrutna
strona jej charakteru okazała się silniejsza.
Taylor odwrócił się i w tym samym momencie Luis wymie
rzył mu silny policzek.
- Ty draniu!
- Co? Co ja takiego zrobiłem?! - krzyczał Taylor, zasłaniając
się przed gradem ciosów.
- Pieprzyłeś się z tym didżejem!
- Nieprawda! Postawiłem mu tylko drinka!
- Koniec z nami, Taylor. Koniec! - Zaczął wymyślać mu po
hiszpańsku i w końcu odszedł.
Taylor ruszył za nim, najwyrazniej zapominając o problemie
Martiki. Zazgrzytała zębami. Cieszyła się, że Taylor zostanie
ukarany za samo podejrzenie, że jest zazdrosna o swoją prote
gowaną, ale wciąż czuła krążącą w niej truciznę. Musiała się
jakoś wyładować, uspokoić. Buzujący w niej alkohol sprawiał,
że każdy pomysł wydawał się dobry.
Potrzebowała relaksującego pieprzenia, tak jak narkoman na
głodzie potrzebuje działki. Czuła, że tutaj już nic nie zdziała.
Poszła na parking, wsiadła do samochodu i pojechała do
Probe". Swojego klubu. Tam był jej wybieg.
Wmieszała się w rozedrgany, dyszący tłum na parkiecie.
Ludzie tańczyli jak oszalali, transowy rytm działał jak plemien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]