[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wa prycza przykryta kilkoma kocami i parę półek zastawionych łopatkami,
narzędziami i doniczkami z sadzonkami w różnych stadiach wzrostu.
82
Kit położył Kate na pryczy, wyprostował się i sięgnął po gliniany dzbanek
u swych stóp. Powąchał zawartość, napełnił kamionkowy kubek i podał Kate.
- Proszę się napić.
Wzięła kubek z wdzięcznością i połykała łapczywie czystą chłodną wodę,
nie przejmując się, że kapie jej po brodzie. Strasznie chciało jej się pić. Skoń
czywszy pić, oddała mu kubek i z zakłopotaniem otarła rękawem mokrą brodę
i usta. Wyjrzała przez górną połowę drzwi, którą Kit zostawił otwartą, na
zielony gąszcz róż.
- To jest niezwykłe.
Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
- Myśmy to zbudowali - mruknął, jakby odgrzebując w pamięci coś dawno
zapomnianego.
- Kto?
- Ja razem z Ramseyem i Dandem... i Douglasem. - Popatrzył na nią. -
To tutaj się wychowałem. Tu nauczyłem się mówić, czytać, pisać. I tu nas
szkolono.
- Ale nie na księży - przypomniała.
Rozśmieszyło go to.
- Nie. Nawet ojciec Tarkin nie pogodziłby się z pomysłem zrobienia z księ
ży skrytobójców.
- Skrytobójców? - Oniemiała.
Wzruszył ramionami.
- A jak nazwać kogoś, kogo się wyszkoliło po to, by go użyć jak broni?
Jak pani myśli, co mieliśmy tak naprawdę zrobić w Malmaison?
Nim zdążyła odpowiedzieć, już go nie było.
Skrytobójca.
To nie była jej sprawa. Ani straszne słowo, jakim się nazwał, ani nawie
dzony wyraz jego oczu, ani gorzkie rozbawienie, z którym obserwował, jak
się od niego odwraca.
Bogu dzięki, że to powiedział, pomyślała rozzłoszczona. Ona wyobraża
go sobie jako oswojone jagnię, choć na każdym etapie ich podróży dostar
czał jej dowodów, że jest wilkiem. Już nigdy o tym nie zapomni. Napięcie
ostatnich dni, brak snu i głód sprzysięgły się, by zmienić jej mimowolną
zależność od MacNeilla w coś... Nie! Nic zmieniło się w mniej niż nic.
83
Christian MacNeill wkrótce zniknie z jej życia. Nie musi rozmyślać o jego
przeszłości ani przyszłości. [ nie powinna. Ma się zająć własną historią i przy
szłością.
Stukanie w ścianę szopy przerwało jej rozmyślania. Rozejrzała się i zobaczy
ła dwóch mnichów przygarbionych po obu stronach kufra Grace, sapiących z wy
siłku przy wnoszeniu ciężkiego bagażu. Kompletnie zapomniała o kufrze Grace.
Doprawdy, omal nie zapomniała, po co w ogóle odbywa tę podróż i jakie ma być
jej upragnione zakończenie. Dobrze zrobi, jeśli sobie przypomni.
Mnisi zerknęli na nią ukradkiem, upuścili kufer przy drzwiach i umknęli.
Wciąż czując się słaba, opadła na poduszkę. Musi wrócić do sił, a potem
ruszyć dalej do zamku Parnell. Zwariowana podróż stanie się anegdotą, któ
rą uraczy markiza w trakcie jakiegoś obiadu w niedalekiej przyszłości.
Zastanowiła się, czy Kit coś jadł...
- Pani Blackburn? - Potężny brat Fidelis ukazał się w otwartych drzwiach
w towarzystwie zasuszonego białowłosego starowiny, który, jak podejrze
wała Kate, prowadził infirmerię, ponieważ przyniósł ze sobą różne przykro
pachnące mikstury. Uznali widać, że zapadła w drzemkę, bo uciekli, pierw
szy mamrocząc słowa przeproszenia z uśmiechem zakłopotania, drugi bur
cząc pod nosem jakieś złośliwości.
Zaraz potem zjawił się nerwowy mały człowieczek, wcisnął w jej dłonie
talerz gorącej duszonej wołowiny i wycofał się za drzwi, gdzie czekał przy
sadzisty mnich. Wygłodniała, z trudem zmusiła się, by powoli spożywać
smakowitą strawę. Gdy skończyła, świat wydał jej się lepszy i postanowiła
zapytać któregoś z następnych odwiedzających, dokąd poszedł Kit. Wkrót
ce pojawiła się następna dwójka, by zabrać pusty talerz, ale zanim Kate zdą
żyła zadać im pytanie, rzucili się pospiesznie do ucieczki.
Przez chwilę usiłowała zrozumieć, co się dzieje, ale gdy wreszcie to poję
ła, uśmiechnęła się szeroko. Przysyłano ich parami, by mogli się wzajemnie
ochraniać. Przed nią! Nadzwyczajne! To zajmie chyba oddzielny rozdział
w jej książce: Szokowanie mężczyzn żyjących w celibacie. Nie mogła opa
nować chichotu.
Kiedy brat Marcin i brat Fidelis zjawili się ponownie, tym razem, by zmie
rzyć jej puls i ocenić jej bladość, spuściła nogi z pryczy. Obaj mnisi odsko
czyli od niej, jakby miała jej wyrosnąć druga głowa.
- Proszę leżeć i wypoczywać, młoda damo! - skrzypiącym głosem zale
cił stary brat Marcin, chowając się za brata Fidelisa, który starał się wyglą
dać w sposób wzbudzający respekt. Niestety, zatroskana twarz przeczyła
wszelkiej grozbie, którą sugerowała jego postura.
84
- Czuję się dużo lepiej - powiedziała, chociaż naprawdę zdawało jej się,
że zamiast stawów ma galaretę, i drapało ją w gardle. - Chciałabym zoba
czyć się z panem MacNeillem.
- Przyjdzie, jak będzie pora - wykrztusił brat Marcin zza pleców brata
Fidelisa. Ten ostatni uśmiechnął się niewyraznie.
- Będę zatem musiała go poszukać.
- Nie może pani. Nie wolno! To wbrew regule!
- Nie jestem mnichem, więc wasza reguła do mnie się nie stosuje.
- Reguła stosuje się do każdego! Poza tym pan MacNeill jest zajęty przy
gotowaniami do odjazdu.
- Co? - Nagle znikła cała jej beztroska. On ją opuszcza?
- Tylko na parę dni - powiedział brat Fidelis uspokajająco. - Dopóki nie
wydobrzeje pani na tyle, by móc podróżować. Ma pewne, hm... naglące
sprawy, których musi dopilnować.
- Jakie naglące sprawy? - spytała.
- Tego nie potrafię powiedzieć, pani Blackburn. Ale wiem, że poprosił
opata, żebyśmy się panią zaopiekowali pod jego nieobecność.
- Doprawdy? - spytała, dziwnie dotknięta, co było absurdalne, bo cóż
innego mógł zrobić, jak nie poprosić opata? Nie mógł przecież zostawić im
jej na progu i odjechać, jakby była podrzutkiem. Choć w gruncie rzeczy,
dlaczego nie?
- Ano tak- bąknął bezcielesny głos zza zwalistego Fidelisa. - Odjechał
jak wariat. Oto co świat mu zrobił.
Kate miała już dosyć złośliwych docinków starego mnicha.
- Nie zgadzam się prowadzić rozmowy z kimś, kogo nie widzę - burknę
ła, zaglądając za brata Fidelisa.
Brat Marcin wyskoczył z przeciwnej strony, ująwszy się kościstymi dłoń
mi pod wychudzone boki. '
- Dlatego wystrzegamy się towarzystwa kobiet, bracie Fidelisie - oświad
czył ponuro. - Pięć minut w towarzystwie jednej z nich i widać aż zbyt wy
raznie, jak są zatwardziałe i krnąbrne, samowolne i przekorne. Czyż nie?
- Nie całkiem.
- Co? - Brat Marcin zmierzył swego towarzysza spojrzeniem, które wy
raznie podawało w wątpliwość jego lojalność.
- Złożyłem śluby, kiedy umarła moja matka. Miałem wtedy dziesięć lat. -
Okrągła twarz brata Fidelisa przybrała rozrzewniony wyraz. - Mama bardzo
mi się podobała. Miała włosy tak ciemne jak ta oto młoda dama. Zapomnia
łem, jakie były ładne.
85
Kate uśmiechnęła się triumfalnie do starego mizoginisty, który bez słowa
podkasał habit i wypadł z szopy, zostawiając brata Fidelisa sam na sam z nią.
Wobec ucieczki towarzysza odwaga brata Fidelisa osłabła. Zaczął przesu
wać się chyłkiem ku drzwiom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]