[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To się nazywa stajnia, Francesco. Uważasz, że to rozsądne pozwo
lić mu tam chodzić? Przy tym stanie płuc...
- Niby dlaczego miałoby nie być rozsądne? - spytała.
- Te okropne, pełne przeciągów stajnie... A konie to narwane be
stie. Drinka, Francesco? - wskazał kryształową karafkę z whisky.
- Z przyjemnością - powiedziała Francesca. - O Bernarda nie po
trzebujesz się martwić. Szkapy Lily dawno przestały być dla kogokol
wiek zagrożeniem, a Bernard przepada za jazdą. To jedyna dyscyplina
sportu, z jakiej może czerpać radość, o ile wiem.
109
- Gdybym ja też mógł czerpać z tego radość... - mruknął Avery,
wyczarowując w wyobrazni obraz Lily Bede, cwałującej przez pole
z rozwianymi czarnymi lokami.
Sięgnął po karafkę z trunkiem. A zatem, cokolwiek wyzwalało
skurcz płuc u Bernarda, nie była to bliskość koni. Być może, gdyby się
wspólnie z Bernardem zastanowili, zdołaliby odkryć, w jakich warun
kach atak jest najbardziej prawdopodobny. Wówczas chłopak mógłby
postępować tak, jak nauczył się postępować Avery: unikać miejsc czy
sytuacji, które powodowały tę straszliwą duszność.
- Avery - spytała powoli Francesca - czy to konie wywołują u cie
bie ataki duszności?
No tak, zapomniał o Francesce... Skulona na ciężkim ogromnym
meblu, wyglądała w swoich połyskliwych pastelowych draperiach jak
jesienny motyl: przyblakły, nieco wystrzępiony, ale wciąż piękny.
- Czasami - powiedział wymijająco. - Nie warto o tym mówić.
Wystarczy, że nie zbliżam się do tych bestii. No, a teraz o niej.
- O niej? - Twarz Franceski przez chwilę straciła wyraz. Wreszcie
rozjaśniła się. - A! O niej. A o co chodzi?
Avery zawahał się. Sam nie był pewien, jak bardzo chciałby otwo
rzyć się przed kuzynką. Nikt inny spośród znanych mu osób nie miał
lepszych niż Francesca kwalifikacji, by właściwie ocenić skłonności
Lily. Jej biegłość w sprawach ciała była niekwestionowana, i to już
w czasach, kiedy zaliczał się jeszcze do dzieci.
- Camfield - powiedział w końcu, wręczając jej szklaneczkę whi
sky z wodą sodową.
- Martin Camfield? - Francesca wzięła drinka. - Co Martin Cam
field?
- Jaki jest charakter relacji łączącej go z panną Bede?
Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.
- No cóż... Pan Camfield niewątpliwie ma wielkie poważanie dla
inteligencji Lily.
Avery rozluznił się. Jeśli najsilniejszym uczuciem, jakie zdołał wzbu
dzić w sobie Camfield dla kobiety takiej jak Lily, było poważanie dla jej
inteligencji, to człowiek ten jest albo homoseksualistą, albo eunuchem.
Każda z tych okoliczności nie stanowiła dla Avery'ego zagrożenia.
Uśmiechnął się.
- Bądz też pan Camfield chciałby, żeby ona tak myślała.
Uśmiech Avery'ego zgasł.
- Być może Martin Camfield jest dostatecznie mądry, żeby zdać
sobie sprawę, że dla kobiety takiej jak Lily bardziej atrakcyjny będzie
110
mężczyzna, który docenia jej umysł, niż ktoś, kto po prostu strzela za nią
oczami.
- Ja nigdy nie strzelałem za nią oczami.
Francesca sprawiała wrażenie zaskoczonej.
- Avery, przecież ja wcale nie powiedziałam, że strzelałeś!
- Chciałem tylko, żeby było jasne, że ja nie należą do tego typu
mężczyzn.
- Wielka szkoda - rzekła Francesca i wlała w siebie dobrą połowę
zawartości szklanki.
- A co z Lily?
- Z Lily?
- Z nią i z nim.
Francesca westchnęła.
- Wolałabym doprawdy, żebyś nauczył się mówić trochę bardziej
opisowo. Trudno zrozumieć coś z monosylab, Avery. Nawet już jako
chłopak miałeś ten zwyczaj... To szalenie utrudnia komunikację. A prze
cież twoja proza jest wręcz natchniona! Język, którego używałeś w li
stach do Lily, doprawdy aż się skrzył od metafor. No, spróbuj jeszcze
raz, mój drogi: cóż takiego chciałbyś wiedzieć o niej i o nim"?
Avery'emu zrobiło się gorąco.
- Czy ona zachęca Camfielda?
- Oczywiście, że tak. - Francesca postawiła pustą szklankę na pod
łodze. - Co ci się stało, Avery? yle się czujesz?
Wizja Lily w ramionach Camfielda - albo jeszcze gorzej, Camfielda
w ramionach Lily - sprawiła, że Avery poczuł wręcz fizyczny ból. Z wy
siłkiem rozluznił zaciśnięte szczęki.
- Czuję się doskonale. Po prostu niemile zaskakuje mnie odkrycie,
że kobieta o takiej inteligencji jak Lily poniża się do manipulowania
mężczyzną w tak bezwstydny i ordynarny sposób.
- Bezwstydny? Ordynarny? - Francesca zmarszczyła brwi. - Są
dzisz, że co ja właściwie sugerowałam na temat postępowania Lily?
- %7łe używa swoich kobiecych sztuczek, aby omamić mężczyznę,
tak żeby tańczył, jak mu zagra.
- Rozumiem. - Francesca pokręciła głową. - Mężczyzni są dopraw
dy fascynujący... Czy wolno mi spytać, do jakiego to tańca miałaby skła
niać Lily Martina Camfielda za pomocą swoich niecnych sztuczek?
- Nie wiem - odparł Avery rozdrażniony. - Skąd miałbym wiedzieć,
do czego on jest jej potrzebny?
Francesca odchyliła się na oparcie sofy z wyrazem głębokiego na
mysłu.
111
- Cóż - powiedziała powoli - zależy jej, żeby kupować od niego
nasiona po dobrej cenie. Przyznam, że nigdy nie przyszłoby mi do gło
wy, że można sprzedawać swoje kobiece względy w zamian za dziesię
cioprocentową obniżkę ceny nasion, ale jeśli to właśnie robi, uważam to
za szalenie przedsiębiorcze...
- Nie wygłupiaj się!
- Ja? - Francesca wstała. - Myślę, że to ty wyciągasz pochopne
wnioski. Powiedziałam tylko, że Lily flirtuje z Martinem Camfieldem,
a nie że z nim śpi, ty głupcze. Zdajesz sobie sprawę, że to różnica?
- Jeśli przestaniesz być tak cholernie ubawiona tym, co przeżywają
zwykli śmiertelnicy, i zaczniesz odpowiadać zwyczajnie i prosto na moje
pytania, wtedy i ja przestanę wyciągać pochopne wnioski - odparował.
Słowa te wywołały potężny efekt. Uprzejmy wyraz twarzy France-
ski gwałtownie zniknął. Pod warstewką pudru pojawił się rumieniec
gniewu.
- Czy Lily zrobiła coś, co skłania cię do przypuszczeń, że jest ona...
no... swobodna w udzielaniu swoich łask?
- Rozmawiasz z dżentelmenem, Francesco - odparł chłodno.
- Aha. Ale nie rozumiem, Avery, czy ona i ty... dlaczego ty nie... -
przyjrzała mu się bacznie. - Nie ufasz jej... względom?
- O ile - rzekł Avery - istniałyby w ogóle jakieś względy, którym
mógłbym nie ufać - a jako dżentelmen nie życzę sobie mówić na ten
temat - to tak, nie miałbym do nich ani krzty zaufania. Byłbym szalony,
gdybym miał. Jeśli kobieta najwyrazniej mnie nie cierpi, przez cztery
lata wymienia ze mną listowne zniewagi, nie czyni tajemnicy z faktu, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]