[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze nie odezwała, jedynie czasem do matki, a i to z rzadka. Ale niemową nie jest.
Upośledzona też raczej nie. Tylko nieśmiała taka i zle wychowana.
Tak mówią sąsiedzi.
*
- Moim zdaniem to może być autyzm - uznała Ada. - Dzieckiem powinien zająć
się psycholog. Jest zwyczajnie zaniedbane. No i słodkiego życia nie ma. Może kiedy
pójdzie do szkoły, ktoś się nią wreszcie zainteresuje?
*
Małgosia była drobna, chuda, malutka jak na swój wiek. Miała jasny warkoczyk i
wielkie, niebieskie, poważne oczy. Drobna buzia była stale umorusana, ręce i kolana
także. Pożal się Boże, jak to dziecko chodziło ubrane! Zbyt ciasne, dziurawe sweterki
i opadające spódniczki, bo za luzne, buciki chyba po mamusi. Zresztą najczęściej, od
wiosny do jesieni, mała biegała boso! Jak u Konopnickiej.
Taka współczesna sierotka Marysia.
Wiecznie błąkała się sama po wsi i po lesie. Inne dzieci nie chciały się z nią
bawić; nic zresztą dziwnego, skoro się do nich nie odzywała. Poza tym Małgosia
unikała ludzi. Przyjazniła się tylko z wiejskimi psami i kotami, a one do niej lgnęły.
Często widywałem, jak kuca przy jakimś płocie i godzinami głaszcze wyliniałe
kocury albo nawet najbardziej złośliwe kundle. Próbowałem podsłuchać, czy może do
zwierzaków coś mówi, ale była czujna. Nie dawała się podejść.
Gdy zagadało się do niej, sprawiała wrażenie, jakby chciała natychmiast uciec.
Patrzyła nieufnie, wylękniona, szeroko otwartymi oczami, a w odpowiedzi co
najwyżej skinęła lub pokręciła głową. I to był jedyny kontakt.
***
Polubiłem Małgosię. Była zupełnie nie z tej ziemi. Przypominała mi postacie ze
starych baśni, te wszystkie małe sierotki i dziewczynki z zapałkami. Nie sądziłem, że
można jeszcze spotkać takie dzieci. W dzisiejszych czasach, kiedy dzieciaki żądają
pod choinkę komputerów i skuterów, kiedy trzęsą światem i rządzą głupimi
dorosłymi, a czasem nawet zabijają swoich kolegów&
A tu mała, bosa dziewczynka, którą kochają zwierzęta i po kryjomu na pewno
odwiedzają krasnoludki i inne dziwne stworki. Z nimi być może rozmawia. My
jesteśmy z innej bajki.
Kiedy mówiłem o tym Adzie, śmiała się i kręciła głową.
- Strasznie jesteś naiwny, Michałku - podsumowała. - Mało w życiu widziałeś.
Ale to dobrze&
Babcia od jajek powiedziała mi, że mała chodzi do lasu i karmi chlebem sarny i
jelonki, a one podchodzą do niej i wcale się jej nie boją! Tak samo zające i ptaki. A
nawet dziki. Sama tego nie widziała, ale ludzie tak mówią. Może i naiwniak ze mnie,
jednak zawsze wierzyłem w to święcie. Naprawdę, coś takiego było w tym dziecku&
Tak mała strzyga.
Nie żeby się chwalić, ale odnosiłem wrażenie, że i Małgosia trochę mnie polubiła.
Już nie uciekała w popłochu na mój widok. Czasem nawet obdarzała przelotnym
uśmiechem. Nawiązało się między nami nieokreślone, nieuchwytne - i siłą rzeczy
niedomówione - porozumienie.
***
Dręczył mnie los dziecka, postanowiłem więc porozmawiać z matką małej. A
przynajmniej spróbować. Bo to nie było łatwe; kobieta nie utrzymywała kontaktów z
resztą wsi. Trudno ją było spotkać w ogródku (którego nie miała) albo na podwórku,
które wyglądało jak zawalony rupieciami śmietnik. Kiedy pod jakimś wymyślonym
pretekstem próbowałem złożyć jej wizytę, nie reagowała, nie odpowiadała na
stukanie, nie otwierała drzwi. Ale pewnego razu zobaczyłem ją z daleka od domu.
Zawołałem, ona jednak zerknęła na mnie spode łba i nie odezwała się ani słowem.
Trafiła na zdeterminowanego; ani myślałem odpuścić.
- Proszę pani! Halo! Chciałbym&
- Spierdalaj - usłyszałem bełkotliwą odpowiedz.
O ile można to było uznać za odpowiedz.
Zaniemówiłem, a ona wykorzystała moment, by zniknąć w domu, zatrzaskując za
sobą drzwi na skrzypiących zawiasach.
Nie zrezygnowałem i nadal czekałem na okazję. Aż w końcu się nadarzyła.
Pewnego popołudnia, przechodząc obok lepianki, zobaczyłem, jak przez furtkę
wypada Małgosia i pędem, nie oglądając się, biegnie w stronę lasu. A zaraz za nią
wybiega jej matka, jak zwykle zataczająca się i pijana w sztok.
- Wracaj tu, gówniaro! Sły& Słyszysz?! - wrzasnęła, po czym potknęła się na
schodku i wyłożyła jak długa.
Zwichrowana furtka, której dziewczynka nie zamknęła za sobą, kołysała się,
wisząc na jednym zawiasie. Wykorzystałem to i pomogłem się kobiecie podnieść.
Niezdarnie gramoliła się z ziemi.
- Proszę się mnie przytrzymać - powiedziałem, wyciągając do niej rękę, a drugą
usiłując ją podzwignąć. W tej samej chwili ugryzła mnie w nią tak mocno, że na
skórze pojawiła się kropelka krwi.
- Co pani robi?! - krzyknąłem, wyrywając dłoń.
Kobieta z trudem się wyprostowała, kołysząc niebezpiecznie w przód i w tył.
- Czego pan tu chce& chcesz? - warknęła ochryple. Plątał się jej język. - Spadaj.
- Chciałem tylko pomóc.
- Won!
Głową muru nie przebijesz. Już miałem zrezygnować, ałe kiedy postąpiłem dwa
kroki w stronę furtki, usłyszałem:
- Hej, pa& panie!
- Tak? - Odwróciłem się, udając obojętność.
- Dasz pan piątaka? Mmm& miałam wysłać smarkatą ppo& po mleko na kreskę,
ale mi zwia& zwiała.
- Po mleko, tak?
Patrzyła, uśmiechając się głupkowato.
- Przecież pani córka nie mówi?
- A tam, nie mówi! - żachnęła się, strzykając mi przy okazji śliną w twarz. - Kiedy
chce, tto& to się dogada!
Zawahałem się.
- Chodzmy, zaprowadzę panią do środka i dostanie pani tego piątaka na, hm,
mleko - oznajmiłem polubownie, biorąc ją łagodnie pod rękę. Gdy to usłyszała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]