[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starannie zatarł za sobą wszelki ślad pobytu, albo znalazł się tu przypadkiem i na krótko.
Szukano więc samochodu.
ROZDZIAA 8
Ciepła kwietniowa pogoda od kilku dni zapewniała, że już po zimie; śnieg dawno
stopniał, błoto obeschło. Księżyc powoli wypełzał na niebo, jakby zawstydzony, że jest go
tylko połowa.
Minęła północ. Czarne volvo pędziło pustą szosą, mijając stare przydrożne topole i
uśpione wioski. Samotny kierowca od czasu do czasu spoglądał we wsteczne lusterko,
porównywał nazwy miejscowości z mapą, rozłożoną na drugim siedzeniu, zwalniał trochę, by
zapalić papierosa, i znów dodawał gazu.
Około pierwszej nad ranem zbliżył się do niewielkiego miasteczka. Odczytał na
tablicy: Stara Górka , wjechał na ulicę, która prowadziła ukosem do rynku. Dostrzegł
światła w oknach jednego z budynków i dwa samochody przed otwartymi drzwiami. Chciał
skręcić lub wycofać się, ale już było za pózno. Milicjant z lizakiem w ręku nakazywał
zatrzymanie się. Kierowca, po sekundzie wahania, zahamował. Zresztą nie miał wyjścia,
liczył tylko na efekt tego, co zrobił parę godzin wcześniej.
Starszy szeregowy podszedł do wozu, zajrzał do środka. Zobaczył mężczyznę o
siwych włosach i takiej brodzie, w okularach o złoconej oprawie. Volvo miało tablicę
rejestracyjną ze znakami Wielkiej Brytanii.
- English? - spytał milicjant, przyzwyczajony do zagranicznych turystów. Pomyślał, że
wcześnie w tym roku zaczynają się zjeżdżać.
- British - mruknął kierowca, poprawiając pytanie.
- Dobra, jedz pan - odparł starszy szeregowy, nie siląc się już na obcy język. Niedbale
przyłożył rękę do czapki, zawrócił do komisariatu. Volvo ruszyło i zniknęło tak szybko, że
nie zdążył nawet wejść do budynku.
W dyżurce siedział sierżant sztabowy, pisał list do dziewczyny, która mieszkała
strasznie daleko, aż czterdzieści kilometrów stąd. Sierżant podejrzewał, że nie była mu
wierna, jednakże nie miał dowodów. Może by i znalazł się niejeden, ale komendant stale
powtarzał, iż dowód jest bez znaczenia, jeżeli ludzie w niego nie wierzą. A sierżant nie
wierzył. W każdym razie nie chciał.
- Co tam było? - spytał, na widok wchodzącego kolegi.
- Jakiś Anglik, kurza jego twarz. Jeszcze sezon się nie zaczął, a oni już są.
- Czym jechał? - Sierżant nie był ciekawy, musiał jednak trochę odpocząć od listu,
przemyśleć argumenty dla niewiernej.
- Takie stare volvo.
- Volvo?
Nagle sierżant zmarszczył brwi, spojrzał na radiogram z Warszawy. Czarne, trochę
zniszczone volvo, numer rejestracyjny...
- Stare, mówisz? Czarne?
Starszy szeregowy usiadł, rzucił czapkę i lizak na stół.
- Nie mówiłem, że czarne. Skąd wiesz?
- I kierowca sam, bez pasażera?
- Sam.
- Brodaty, wąsaty?
- Byłeś tam? - zdziwił się milicjant. - Czy widziałeś przez okno?
- Człowieku! Okulary miał?
- Miał.
- I ty mówisz, że Anglik? Taki on cudzoziemiec, jak ty szach perski!
- Nie Persja, tylko Iran. Nie szach, tylko Chomeini - pouczył kolegę. - O co chodzi?
Ale sierżant już wykręcał numer telefonu Wojewódzkiego Urzędu Spraw
Wewnętrznych.
- Z oficerem dyżurnym! - krzyczał, bo zle było słychać. - Tu komisariat w Starej
Górce, sierżant sztabowy Bednarz... Bednarz, nie rymarz, przecież mówię! Czarne volvo,
stare, z samotnym kierowcą przejechało tędy... Tak, brodaty, w okularach... Ale podaje się za
Anglika i wóz ma brytyjskie znaki rejestracyjne... Nie, nie sprawdzaliśmy, cholera! Może
dziesięć minut temu... Prosto, na Olsztyn...
Odłożył słuchawkę i spojrzał na milicjanta z wyrzutem.
- Widzisz, coś narobił? To mógł być ten, jak mu tam, Jaszewski, poszukiwany. Trzy
zabójstwa. Warszawa się za nim urywa, a ty go puszczasz!
- A czy ja mogłem wiedzieć? Po angielsku gada, znaki brytyjskie, czy to jedno volvo
po Polsce jezdzi? Skąd wiesz, że to on?
- Powiedziałem, że mógł być on. Już tam w Olsztynie go dostaną i sprawdzą. Jeżeli
Anglik, pojedzie sobie dalej. Ale jeżeli to był on i myśmy mogli go zatrzymać... - Sierżant aż
poczerwieniał z irytacji. - Aeb ci ukręcę! - zagroził. - Rano przyjdzie komendant, dopiero się
nasłuchasz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]