[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Azy napłynęły mu do oczu.
- Kiedy tylko zechcesz.
Dziecko także miało minę, jakby miało się zaraz
rozpłakać. Seth zapłacił i pierwszy wyszedł z ka
wiarni.
- Wkrótce do ciebie zadzwonię, Amelio. Do
zobaczenia, Marise - powiedział spokojnie, żeg
nając się.
Patrzył za nimi, jak odjeżdżają. Marise nie poma
chała mu.
Siadając za kierownicą ukochanego czerwonego
porsche, uświadomił sobie, jak bardzo jest wyczer
pany. Aatwiej było dokonać fuzji dwóch korporacji,
niż dotrzeć do siedmioletniej dziewczynki, która
tego nie chciała.
Czy kiedykolwiek mu się uda?
Miał zamiar wrócić do siebie i spędzie wieczór
na słuchaniu nagrań Amelii. Pewnie go to tylko
rozrzewni, ale co z tego?
Napawał się właśnie oszałamiającą wirtuozerią
koncertu skrzypcowego Paganiniego, gdy zadzwo
nił telefon.
- Dobry gust muzyczny - przywitała go Amelia.
- Najlepszy. - Uświadomił sobie, że uśmiecha
się rozanielony i dodał: - O co chodzi?
Zaległo krótkie milczenie.
- Nie chcę, żebyś obwiniał się za to, co się
dzisiaj stało - powiedziała sztywno.
- Chyba raczej za to, co się nie stało. Owszem,
czułem się pózniej fatalnie. To wymaga czasu,
Amelio. To wszystko.
Przedłużająca się cisza.
- Może chciałbyś spędzić przyszły weekend
u nas w domu? - spytała.
Kompletnie go zaskoczyła.
- Poważnie? - wyjąkał.
- Tak.
- Skąd ta zmiana?
- Nie mogę dłużej stawać między wami, Seth.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakuje
Marise ojca. Czuję się winna...
- To ja powinienem się tak czuć.
- Chyba twoja matka. - Po chwili milczenia
kontynuowała: - Obserwowałam cię dziś. Tak bar
dzo się starałeś dotrzeć do Marise, a jednak ani razu
nie przekroczyłeś jej granic. Będziesz bardzo dob
rym ojcem.
Po raz drugi tego dnia poczuł łzy pod powiekami.
- Chciałbym, żeby Marise zgodziła się z tobą
mruknął.
- Może jak tu przyjedziesz, będzie lepiej.
- Marise i wielkie poczucie winy, czy tylko
dlatego mnie zapraszasz?
- Ja... nie wiem.
- Przyznaj się.
- Nie wiem, co o tobie myśleć - zaczęła. - A jed
nocześnie mnie intrygujesz. Nie powinnam chyba
tego mówić, ale... naprawdę cię lubię, Seth.
Poczuł, że ktoś zdejmuje mu z piersi wielki ciężar.
- Ja też cię lubię - wymamrotał.
- Skoro jesteśmy rodzicami Marise, to chyba
dobrze, co? - W jej głosie pobrzmiewała prawdziwa
radość.
- Więc koniec walki?
- Pod warunkiem, że zawsze będziesz robił to,
co chcę.
- Jakie widzisz szanse?
- Minimalne - roześmiała się.
- Chciałbym, żebyś tu była. Pokazałbym ci, jak
bardzo cię lubię.
Serce waliło jej jak młotem.
- Na farmie nie będziemy mogli...
- Więc będę musiał zwabić cię do siebie. Z sy
pialni wychodzi się wprost do ogrodu na dachu.
- Czy jest w niej łóżko?
- Widzę, że przechodzisz do spraw zasadni
czych. Kiedy mam przyjechać w weekend?
- Może w sobotę rano? O której zechcesz.
W sobotę rano miał spotkanie w Teksasie.
- O wpół do dziesiątej - powiedział.
- Kawa będzie czekała. - Głos jej zadrżał.
-Mam nadzieję... to znaczy, chciałabym... do diab
ła, nie wiem, co chcę powiedzieć.
Czuł dokładnie tak samo, tyle że nie miał zamia
ru tego przyznać.
- Do zobaczenia w sobotę - zakończył.
Jak jedna kobieta i jedna dziewczynka mogły tak
nim wstrząsnąć?
Wciąż jeszcze kontrolował swoje życie, do cholery.
Przerwał adagio Paganiniego i włączył Armst-
ronga. W poniedziałek z samego rana musi za
dzwonić do Teksasu.
O drugiej w sobotę po południu Seth zaczął się
zastanawiać, po co właściwie przyjechał. Posiad
łość była piękna, dom przytulny i wygodny. Niania
miała wolne. Amelia przywitała go w drzwiach
z kubkiem kawy w ręku. Wygląda na zmęczoną
i zdenerwowaną, pomyślał, lecz nic nie powiedział.
Marise była uprzejma i daleka niczym deszczowe
lasy Borneo. Seth starał się być dla niej miły, ale nie
naciskał jej. Siedząc w popołudniowym słońcu na
tarasie, usłyszał dochodzące z górnego piętra głosy.
- Chcę iść popływać, mamo - powiedziało
dziecko.
- Nie mogę teraz przerwać, Marise.
- Będziesz tak grała do wieczora - nadąsała się.
- Dlaczego nie poprosisz ojca, żeby z tobą po
pływał?
- Na pewno nie wziął spodenek.
- Zapytaj.
- Nie chcę!
Amelia westchnęła.
- Więc musisz na mnie poczekać.
Pięć minut pózniej mała wyszła na taras. Seth
uśmiechnął się do niej.
- Cześć, co słychać?
Skubiąc dolną wargę, wymamrotała:
- Chcesz popływać?
- Bardzo chętnie. Tylko się przebiorę i już
idziemy.
Buzia się jej rozjaśniła.
- Fajnie!
Pobiegł na górę, ciesząc się tym małym zwycięst
wem. Gdy znalazł się z powrotem na tarasie, już
czekała w jasnorożowym kostiumie i z mnóstwem
nadmuchiwanych zabawek w ramionach.
Rzucił ręcznik na krzesło i zdjął koszulkę.
- Kto ostatni, ten jest zgniłym jajem! - zawołał
wesoło.
Marise nie odrywała wzroku od jego żeber.
- Kto to zrobił?
Blizna była wciąż jeszcze mocno czerwona. Seth
przysiadł na brzegu basenu i gestem zaprosił ją obok
siebie.
- To był wypadek. Byłem w Afryce.
- Ojej, widziałeś lwy?
Zaczął jej opowiadać różne historie. Przerywała
mu pytaniami, śmiała się z żartów, przysunęła się
bliżej, gdy opisywał spotkanie z lwem i małym
stadem słoni.
- Fajnie opowiadasz - skonstatowała z zadowo
lonym westchnieniem, gdy skończył.
Czując się, jakby właśnie otrzymał nagrodę Nob
la, zapytał:
- Idziemy do wody?
- Pokażę ci, jak pływam na plecach - zapropo
nowała nieśmiało.
Amelia obserwowała z góry, jak ojciec z córką
pluskają się w basenie. Wcześniej patrzyła, jak
siedzą razem na brzegu. Taka zmiana, pomyślała.
Była szczęśliwa, że Seth i Marise stopniowo
zbliżają się do siebie.
Seth wyszedł z basenu, otrząsając mokre włosy.
Promienie słońca podkreślały długą linię jego ple
ców. Amelia poczuła, jak rodzi się w niej pożądanie.
Pochylił się i wyciągnął z wody Marise, po czym
ostrożnie postawił ją na brzegu. Zmiała się z czegoś,
co jej powiedział.
Amelia otarła oczy chusteczką. Jak miała się sku
pić na pracy, gdy świat falował jej przed oczami?
wiczyła jeszcze przez kilka godzin, częściowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]