[ Pobierz całość w formacie PDF ]

katną twarz, ręce okrywały jasnokremowe rękawiczki.
- Ależ będą zawiedzeni, gdy się dowiedzą, że to tylko twoja krewna, zubożała
wdowa, która przyjechała ze wsi - odcięła się złośliwie. - A ostatnią rzeczą, o jakiej ma-
rzę, to być tematem plotek londyńskiego towarzystwa. - Aż się wzdrygnęła na tę myśl.
Było na to trochę za pózno. Dominic wiedział, że powszechnie plotkowano o za-
maskowanej kobiecie, która w ubiegłym tygodniu śpiewała w klubie U Nicka. Oczy-
wiście nie obawiał się, żeby któryś z bywalców klubu rozpoznał w jasnowłosej damie
siedzącej skromnie w kariolce obok niego ową zamaskowaną czarnowłosą syrenę, która
dostarczała im tak miłej rozrywki. Wielu z tych dżentelmenów pozdrawiało Dominica,
gdy mijali go w swoich powozach, a ich spojrzenia kierowane z zachwytem ku to-
warzyszącej mu piękności aż nadto wyraznie mówiły, że nie wiedzą, kto zacz.
- Piękna kobieta, zubożała czy nie, zawsze jest obiektem plotek - powiedział.
Caro popatrzyła na niego spod długich rzęs, zauważając przy tym, z jaką łatwością
prowadził narowiste siwki alejkami parku. Zwróciła również uwagę na pełne uwielbienia
spojrzenia kobiet, rzucane w jego kierunku, po czym przenoszone chłodno na nią. Nie-
wątpliwie zazdrościły jej, że to ona siedzi w powozie obok hrabiego Blackstone'a, pożą-
danego przez wszystkie panny kawalera do wzięcia.
Od dawna marzyła o tym, żeby ubrana w piękny strój jechać eleganckim powozem
przez londyński park z zabójczo przystojnym mężczyzną u boku. Jednak w tych dziew-
częcych marzeniach dżentelmen pałał ku niej bezgraniczną miłością, a wiedziała, że ze
strony Dominica nigdy jej to nie spotka.
R
L
T
Wprawdzie okoliczności, w jakich się poznali, pozostawiały wiele do życzenia, ale
jeśli lady Caroline Copeland i lord Dominic Vaughn spotkaliby się w eleganckim lon-
dyńskim salonie, z pewnością zachowywałby się wobec niej bardziej powściągliwie.
Tyle że teraz nie była lady Caroline Copeland, a swobodne postępowanie hrabiego
w stosunku do niej tylko odzwierciedlało ten fakt.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym już wrócić do Blackstone House
- powiedziała.
Dominic rzucił na nią okiem.
- Jeśli ci zimno, obok jest pled - powiedział.
- Nie w tym rzecz. Po prostu wolałabym już wrócić - powiedziała spokojnym, ale
zdecydowanym tonem.
Dominic przełożył lejce do prawej ręki, a lewą uniósł brodę Caro, żeby spojrzeć jej
w twarz. Miał wrażenie, że pobladła w czasie przejażdżki, a błysk w jej oczach nie był -
o ile się nie mylił - błyskiem typowego dla niej buntu.
- Czyżbyś miała się rozpłakać? - Spytał z niedowierzaniem.
- Skądże! - Szybko się odwróciła. - Chcę wrócić do domu, to wszystko. Miałam na
myśli Blackstone House, rzecz jasna - dodała z zakłopotaniem.
Dominic dobrze wiedział, co Caro miała na myśli. To dziwne, ale w ciągu tych
wszystkich lat, od kiedy został hrabią Blackstone'em, nigdy tak naprawdę nie uważał
żadnej z rodowych rezydencji czy posiadłości za swój dom. Jakżeby mógł, skoro wszyst-
kie przypominały mu rodziców, którzy zmarli, gdy miał zaledwie dwanaście lat?
A wraz z tymi wspomnieniami przychodziło koszmarne wspomnienie roli, jaką
odegrał w tej tragedii... w ich śmierci! Na ogół nie dopuszczał do siebie tych wspomnień,
ale teraz prześladowały go uparcie...
- Oczywiście. - Zawrócił powóz w drogę powrotną. - Caro, może przed kolacją
pójdziesz do swego pokoju i odpoczniesz?
- Po prostu znudziła mnie przejażdżka po parku, Dominicu. Nie jestem niedołężna
- obruszyła się.
Hrabia uśmiechnął się na tę ripostę, a wszelkie symptomy zbliżającego się płaczu
znikły, gdy panna Morton podniosła na niego wzrok.
R
L
T
- Zapewniam, Caro, że nie wziąłbym cię na spacer, gdybym widział w tobie niedo-
łężną matronę.
- To dlatego, że tylko młode kobiety, które uważasz przy tym za piękne, mają
wstęp do twego powozu? - Wydęła pogardliwie usta.
Dominic miałby ochotę scałować tę pogardę z jej ust. Do diabła, gdy tylko ją ujrzał
w nowej różowej sukni i kapeluszu, nie marzył o niczym innym, jak tylko o pocałunkach.
Wyglądała tak zachwycająco, że zaparło mu dech w piersiach.
- Dotychczas żadna kobieta, ani piękna, ani pozbawiona urody, nie towarzyszyła
mi w powozie podczas przejażdżki po parku - wyznał po chwili milczenia.
- Czy ma mi to pochlebiać? - spytała wyraznie zaciekawiona.
- A pochlebia? - odpowiedział pytaniem.
- Ani trochę - odrzekła ze zwykłą sobie uszczypliwością. - Puszysz się przed tymi
wszystkimi - zerknęła wokół - dżentelmenami z towarzystwa, odgrywasz rolę, naprowa-
dzając ich na pewien koncept, który wzbudza w nich zazdrość, a wszystko po to, by pod-
budować swoją reputację zdobywcy - mówiła ze złością.
- Jakiż to koncept, jeśli wolno spytać? - Teraz to on był wyraznie zaciekawiony.
- A taki, że w nocnych ciemnościach powiodłeś do łoża hebanową szansonistkę od
Nicka, a w blasku słońca obwozisz w kariolce nieznaną nikomu złotowłosą.
- Niewątpliwie - zgodził się z jawną ironią.
Oczy Caro przybrały odcień ciemnej zieleni. Dalej chciała perorować, narzekać i
oskarżać hrabiego, lecz zamiast tego zawołała:
- Uważaj, pies!
Puszysty biały psiak wbiegł niemal pod kopyta koni, a za nim rzuciła się młoda
dziewczyna w słomkowym kapeluszu, kompletnie nie zważając na własne bezpieczeń-
stwo. Ledwie zdołała uniknąć stratowania przez stające dęba siwki. Udało się jej prze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl