[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będziemy ich widzieli dokładnie i postąpimy stosownie do okoliczności.
Sądząc z krótkich, urywanych słów, które zamieniali ze sobą, nie wątpiliśmy już, że mają
wylądować za chwilę. Rzucili nawet linę na cypel przesmyku, który służył nam za punkt
obserwacyi. Jeden z marynarzy zeskoczył na ziemię i zapomocą tej liny ciągnął ku sobie
statek. Wreszcie usłyszeliśmy skrzyp zarzucanej kotwicy. W kilka sekund pózniej na piasku
wybrzeża rozległy się kroki dwu ludzi, którzy kierowali się w stronę lasu, szukając drogi przy
świetle okrętowej latarni.
Czyżby więc zatoka Black-Rock była miejscem wypoczynku dla Grozy ?& Po co ci
ludzie szli do lasu?& Czy mieli tam składy żywności i materyałów, skąd czerpali zapasy w
razie potrzeby?& Widocznie tak byli przekonani o pustce tej okolicy, że nie zachowywali
zwykłych ostrożności.
Co robić? zapytał Wells.
Zaczekać ich powrotu, a wtedy&
Nie dokończyłem. Zwiatło latarni padło na twarz jednego z ludzi& w którym poznałem
tajemniczego szpiega z ulicy Long-Street!& Poznałem go najwyrazniej& On więc był tym
królem przestrzeni, on pisał oba listy& przypomniały mi się grozby& lecz te się odnosiły do
Great-Eyry!& Po raz nie wiem już który zadawałem sobie pytanie, nie umiejąc na nie znaleść
odpowiedzi: jaki związek istnieje między Great-Eyry a Grozą ? W kilku słowach
odpowiedziałem Wellsowi o dręczącej mnie zagadce.
Istotnie, to bardzo dziwne odparł.
Tymczasem obaj marynarze znikli w lasku.
Gdybyż tylko nie natrafili na nasz brek i konie! szepnął Wells.
Niema obawy& pocóż się mają zapuszczać tak daleko?&
Gdyby jednak?
W takim razie pośpieszą z powrotem, a my przetniemy im drogę do statku.
Na jeziorze panowała cisza głęboka. Wyszedłem z ukrycia i zbliżyłem się do miejsca,
gdzie wbito kotwicę& Statek utrzymywany przez linę, kołysał się lekko. Na Grozie pusto
było i ciemno. %7ładnego światełka, żadnej istoty ludzkiej! A gdyby też wskoczyć na pokład i
tam oczekiwać powrotu kapitana?&
Panie Strock& panie Strock& usłyszałem przytłumiony szept Wellsa.
Wróciłem pośpiesznie i przykucnąłem obok niego. A więc już zapózno!& Sposobność
opanowania statku minęła!& człowiek z latarką i towarzysz wracali już na brzeg. Oczywiście
w lesie nie zauważyli nic podejrzanego. Każdy z nich niósł w ręku dużą pakę. Weszli na
przesmyk i zatrzymali się na samym cyplu.
Kapitanie! rozległ się jakiś głos.
Tutaj brzmiała odpowiedz.
A więc jest ich trzech szepnął mi do ucha Wells.
Kto wie, a może czterech, pięciu, lub sześciu odpowiedziałem również cicho.
Położenie stawało się trudniejszem. Z liczną załogą nie damy sobie rady!& Najmniejsza
nieostrożność zgubić nas może& Co mają zamiar robić ci ludzie?& Czy zaniosą paki na
pokład i odpłyną zaraz, czy też czekać będą świtu?& Lecz z chwilą, gdy statek odpłynie, dla
nas będzie stracony!& Gdzież go szukać będziemy? Czy druga sposobność nadarzy się
jeszcze?&
Jest nas czterech zwróciłem się do Wellsa. Nie podejrzewając niczego& możemy
wpaść na nich niespodziewanie i uwięzić
Chciałem już przywołać agentów, lecz Wells pochwycił mnie za ramię:
Cicho! słuchaj pan! szepnął.
Jeden z marynarzy zapomocą liny holował statek do brzegu.
Czy wszystko w porządku? rozległ się
głos z pokładu.
Tak, kapitanie!&
Zostały jeszcze dwie paki?
Tak, kapitanie, dwie.
A więc pójdziecie raz jeszcze i będziemy mieli wszystkie zapasy na Grozie
Nie myliliśmy się zatem! Mieliśmy do czynienia z Królem przestrzeni!
Tak, kapitanie!
Dobrze, odjedziemy jutro o wschodzie słońca!
Było zaledwie trzech ludzi.
Dwaj pójdą do lasu po paki& następnie zaniosą je na pokład i położą się spać& Czyż nie
będzie to wyborna chwila do napadu?& Zdecydowaliśmy się na ten plan, uspokojeni, że
Groza zostanie w zatoce do rana.
Było już w pół do jedenastej. Na piasku znowu rozległy się kroki ludzi, idących do lasu.
Skoro tylko znikli w cieniu drzew, Wells poszedł uprzedzić agentów, a ja prześliznąłem
się na przesmyk
Stanąłem na samym cyplu. Przede mną lekko kołysała się Groza . Przypominała ona
nieco statek, kursujący po zatoce Bostońskiej. Nie miała ani komina, ani masztu, ani lin, ani
żagli.
Wróciliśmy na dawne miejsca i obejrzeliśmy nasze rewolwery.
Upłynęło pięć minut. Lada chwila oczekiwaliśmy powrotu ludzi z pakami. W godzinę po
ich wejściu na statek, kiedy prawdopodobnie wszyscy ułożą się do snu, wskoczymy na pokład
i uwięzimy śpiących. Byleby tylko nie zdążyli podnieść kotwicy, albo zanurzyć się w głębiny,
wtedy bowiem dostalibyśmy się w ich ręce.
Nigdy w życiu nie doznawałem tak silnego wzruszenia i niecierpliwości&
Zdawało mi się, że ludzie ci nie wyjdą z pomiędzy zarośli, że coś ich tam zatrzymało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]