[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lilipucie plemię; pózniej zaś napotkał plemiona Uambuli,
Batinasów, Akkasów i Barunhów, których wzrost nie
przechodził stu trzydziestu centymetrów, a czasem tylko
dziewięćdziesiąt dwa, i którzy ważą najwyżej czterdzieści
kilogramów... A jednak plemiona te są inteligientne,
przemyślne, wojownicze i grozne, pomimo małego wzrostu
i małego kalibru broni, której używają. Plemiona,
zamieszkujące nad brzegami górnego Nilu, lękają się ich
bardzo.
Uniesiony bujną wyobraznią i pragnieniem szukania
nadzwyczajnych przygód, Maks Huber powtarzał sobie, że
w lesie Ubangi muszą znajdować się jakieś typy
szczególne, o których etnografowie nie mieli jeszcze
pojęcia. Może to byli ludzie, mający jedno tylko oko, jak
bajeczni cyklopi, lub nos przedłużający się nakształt trąby,
który dozwoliłby zaliczyć ich do rzędu gruboskórych?
Maks Huber pogrążył się tak w tych dumaniach
naukowo-fantastycznych, że zapomniał o swej roli
szyldwacha. Nieprzyjaciel mógłby się przybliżyć, a Maks
nie byłby zbudził Jana i Kamisa.
Nagle drgnął, poczuł że ręka jakaś dotknęła jego
Nagle drgnął, poczuł że ręka jakaś dotknęła jego
ramienia.
- Co to? - zapytał.
- To ja - odparł Jan Cort - czy wziąłeś mnie za
dzikiego mieszkańca Ubangi? Nie dostrzegłeś nic
podejrzanego?
- Nic...
- Teraz na ciebie kolej, abyś odpoczął, mój drogi
Maksie
- Dobrze, ale zdaje mi się, że moje marzenia senne nie
będą tak piękne i ciekawe jak te, które śniłem na jawie.
Nadspodziewanie noc ta naszym podróżnym przeszła
spokojnie.
Rozdział VI
Ciągle w kierunku południowo-zachodnim.
Nazajutrz, jedenastego marca, podróżujący gotowali
się znów do drogi. Miał to być drugi dzień ich przeprawy
przez puszczę.
Gdy wydostali się z pomiędzy korzeni drzewa
bawełnianego, obeszli najpierw dokoła polankę,
przysłuchując się śpiewom ptasząt, których trele mogłyby
zawstydzić niejedną włoską śpiewaczkę.
Przed wyruszeniem w drogę przezorność nakazywała
zjeść śniadanie, które składało się wyłącznie z zimnego
mięsa antylopy i świeżej wody, zaczerpniętej ze strumienia,
płynącego w pobliżu. Napełnili również wodą tykwę
Kamisa. Potym skierowali się na prawo od polanki, tam,
gdzie przebłyskiwały pierwsze promienie wschodzącego
gdzie przebłyskiwały pierwsze promienie wschodzącego
słońca.
Oczywiście ta część lasu była zamieszkała przez
grubszego zwierza, gdyż w rozmaitych kierunkach
krzyżowały się tu ścieżki wydeptane. Wistocie dostrzegli
bawoły, a nawet parę nosorożców w gęstwinie, które
trzymały się jednak zdaleka od ludzi. Ponieważ zwierzęta te
nie okazywały usposobienia wojowniczego, podróżni nie
zaczepiali ich, nie chcąc napróżno zużywać kul i prochu.
Szli tak do południa i uszli ze dwanaście kilometrów.
Jan Cort ubił parę dropi; są to ptaki z czarnym
upierzeniem, odznaczające się mięsem bardzo smacznym.
- Wolałbym jednak, aby mięso było pieczone, a nie
przypiekane na węglach - rzekł Maks Huber.
- Nic łatwiejszego! - odpowiedniał Kamis.
Oprawiony i oczyszczony drop nadziany został na
patyk i upieczony doskonale. Można sobie wyobrazić, z
jakim apetytem spożyli go nasi podróżni.
Kamis i jego towarzysze ruszyli w dalszą drogę, lecz w
warunkach daleko trudniejszych niż wczoraj.
Zcieżki zniknęły, trzeba było torować sobie drogę
wpośród kolących krzaków.
Przez kilka godzin padał deszcz ulewny, lecz gałęzie
tworzyły tak gęste sklepienie, że na ziemię ledwie kiedy
niekiedy upadła kropla. Skoro jednak podróżni wydostali
się na polankę, Kamis napełnił wodą deszczową tykwę,
prawie już zupełnie próżną. Od kilku godzin upatrywali
zródła i nie mogli go nigdzie znalezć. To było zapewnie
powodem, że i zwierząt mniej spotykali w tej stronie, a tym
samym i mniej ścieżek wydeptanych.
- Brak strumieni dowodzi, że nie zbliżamy się do żadnej
rzeki - rzekł Jan Cort, gdy zatrzymali się na wieczorny
odpoczynek. - Rzeka, którą widzieliśmy obok wzgórza, a
gdzie rozbiliśmy nasz namiot, skręca oczywiście na zachód,
nie wpływając bynajmniej do puszczy.
Pomimo to podróżni postanowili nie zbaczać z raz
powziętego kierunku drogi, który miał ich doprowadzić do
wybrzeża Ubangi.
- Zresztą - dodał Kamis oprócz strumienia, który
widzieliśmy onegdaj, możemy napotkać inny bieg wody.
Oby nas doprowadził do Ubangi!
Noc z jedenastego na dwunasty marca podróżni
spędzili pod olbrzymim jakimś drzewem, którego pień,
gładki od dołu, wznosił się na sto stóp ponad ziemią.
Czuwali, jak zwykle, na zmianę, a sen przerwało im
tylko kilka razy ryczenie bawołów i nosorożców. Nie
obawiali się usłyszeć ryku lwa w tym nocnym koncercie,
gdyż zwierzęta te nie mieszkają w lasach Afryki środkowej.
Przebywają one w południowej stronie Kongo i w
północnym Sudanie, to jest w okolicach Sahary. Zbyt gęsty
las nie odpowiada kapryśnemu charakterowi i
niepodległemu usposobieniu króla zwierząt. Potrzebuje on
większej przestrzeni, płaszczyzny zalanej promieniami
słońca, po której mógłby biegać i gonić swobodnie.
słońca, po której mógłby biegać i gonić swobodnie.
Nie słychać było również chrząkania hipopotama, które
sprawiłoby poniekąd pewną przyjemność naszym
podróżnym, gdyż obecność tych wielkich ziemnowodnych
zwierząt oznajmiałaby blizkość wody.
Nazajutrz czas był pochmurny, kiedy podróżni nasi
wyruszali w dalszą drogę.
Maks zabił antylopę wielkości osła. Był to gatunek
znany, pośredni pomiędzy osłem a koniem; barwa szerści
tej antylopy była szara, z czarną pręgą na grzbiecie, ogon
długi, zakończony kiścią czarnych włosów, rogi długości
metra, kończą się ładnie i przy obsadzie mają po
kilkanaście obrączek.
Nawet lew nie łatwo zwycięża to stworzenie; dziś
trafny strzał Maksa powalił je na ziemię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl