[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego pewni. Indyk myślał i zdechł. Ruszymy na poszukiwanie dublonów.
Ruszyliśmy w drogę, lecz pomimo skwaru słonecznego i olśniewającego światła óien-
nego piraci już nie rozbiegali się na wszystkie strony i nie pohukiwali po lesie, ale trzymali
się jeden przy drugim i mówili przytłumionym szeptem. Postrach nieżyjącego korsarza
zaciążył nad ich duszami.
ii. zuki anie karbu  ł mi z rze ami
Częściowo pod przytłaczającym wpływem tego niepokoju, a częściowo w celu dania wy-
poczynku Silverowi i pomęczonym luóiom, cały odóiał przysiadł, gdyśmy doszli do
krawęói zbocza.
Wyżyna była nieco nachylona ku zachodowi, toteż z miejsca, w którym odpoczywali-
śmy, roztaczał się rozległy widok na wszystkie strony. Przed sobą, ponad wierzchołkami
drzew, wióieliśmy Przylądek Leśny z ęólą spienionej fali. Poza sobą nie tylko oglą-
daliśmy przystań w dole i Wyspę Szkieletów, lecz nadto dostrzegaliśmy  tuż ponad
przesmykiem i wschodnią niziną  wielką płaszczyznę pełnego morza na wschoóie.
Nad nami piętrzyła się Luneta, góieniegóie usiana rzadkimi sosnami, góieniegóie
zaś rozwierająca czarne czeluście. Nie dochoóił tu żaden odgłos oprócz huku odległych
bałwanów, dochoóącego ze wszystkich stron, oraz brzęczenia nieprzeliczonych owadów
w zaroślach. Nie było widać żywej duszy luókiej ani też zgoła żagla na morzu. Ogromna
przestrzeń widoku zwiększała jeszcze poczucie samotności.
Silver usiadłszy zaczął na podstawie kompasu czynić obliczenia.
 Są tu aż trzy  wysokie drzewa  odezwał się  prawie w prostej linii od Wyspy
Szkieletów.  Cypel Lunety , jak przypuszczam, oznacza ten niższy punkt. Odszukanie
tych rzeczy to óiecinna zabawka. Mam zamiar najpierw zjeść obiad.
Strach, Duch
 Nie czuję się dobrze!  mruczał Morgan.  Kiedy myślę o Flincie, tak się czuję,
jakby już było po mnie&
 Tak, tak! mój synku, błogosław swoją gwiazdę, że on już nie żyje!  odrzekł Silver.
 Był to bies wcielony!  zawołał trzeci opryszek z wzdrygnięciem się.  A ta
siność jego twarzy!&
r bert ui te en n Wyspa skarbów 96
 Występowała zawsze, kiedy rum poóiałał na niego  dodał Merry.  Siność!
tak, bywał naprawdę siny! Użyłeś trafnego wyrazu!
Odkąd napotkali szkielet i wpadli na wiążący się z tym temat, gwarzyli coraz ciszej
i ciszej, przechoóąc niemal w szeptanie, tak iż ich rozmowa ledwo zakłócała ciszę leśną.
Nagle z kępy drzew rosnących przed nami rozbrzmiał jakiś cienki, wysoki, drżący głos,
nucący znaną melodię i słowa:
Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni 
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Nie wióiałem nigdy luói tak przerażonych jak piraci w owej chwili. Sześć twarzy
naraz pobladło, jak gdyby ktoś na piratów rzucił urok. Niektórzy zerwali się na nogi, inni
uczepili się ich kurczowo. Morgan czołgał się po ziemi.
 To Flint, do&  krzyknął Merry.
Zpiew urwał się nagle, jak się rozpoczął, załamawszy się w środku nuty, jak gdyby
ktoś położył rękę na ustach śpiewającego. Rozlegając się daleko w czystym, słonecznym
przestworzu pomięóy zielonymi koronami drzew głos brzmiał nierealnie i łagodnie; tym
baróiej niesamowite wrażenie wywarł na mych towarzyszach.
 Chodzcie!  rzekł Silver usiłując wykrztusić słowo ze spopielałych warg.  Już
się to nie powtórzy. Idzmy dalej. Jestem odurzony rumem i nie umiem nazwać tego głosu,
ale to ktoś sobie z nas pokpiwa, ktoś mający ciało i krew! Możecie być tego pewni!
Duch, Podstęp
Gdy to mówił, powróciła mu znów odwaga, a równocześnie twarz ożywiła się ru-
mieńcem. Już i inni zaczęli dawać posłuch jego zachętom i nieco ochłonęli z przerażenia,
gdy wtem zabrzmiał znów ten sam głos. Tym razem już nie śpiewał, lecz oóywał się sła-
bym, oddalonym nawoływaniem, które jeszcze słabiej powtarzało echo wśród rozpadlin
Lunety.
 Darby M'Graw!  kwilił ten głos, gdyż to słowo może najlepiej określić ów
dzwięk.  Darby M'Graw! Darby M'Graw!
I tak dalej, jeszcze raz i znów, i znów, aż na koniec podnosząc się nieco wyżej i ci-
snąwszy przekleństwo, które pom3am, zajęczał:
 Przynieś mi rumu, Darby!
Zbójcy stanęli w miejscu jak wryci, a oczy wylazły im na wierzch głowy. Jeszcze
w długą chwilę potem, gdy głos przebrzmiał, oni jeszcze utkwiwszy zmartwiałe zrenice
w przestrzeń przed sobą, stali w milczeniu i osłupieniu.
 To zła wróżba!  westchnął jeden.  Odejdzmy!
 To były jego ostatnie słowa  jęczał Morgan.  Ostatnie słowa, jakie wymówił
na okręcie.
Dick otworzył Biblię i modlił się żarliwie. Ten chłopak był wychowany w dobrych
zasadach, zanim wyruszył na morze, góie pokumał się ze złym towarzystwem.
Jedynie Silver był nieprzekonany. Słyszałem, jak zęby ówoniły mu z trwogi, jednak
jeszcze się jej zupełnie nie poddał.
 Nikt na tej wyspie nie słyszał nigdy o Darbym  mruczał  nikt prócz nas, tu
obecnych!
A potem opanowawszy się z wysiłkiem, zawołał:
 Towarzysze, moja w tym głowa, by rozwikłać tę zagadkę. Nie dam się zapęóić
w kozi róg ani człowiekowi, ani diabłu! Nigdy nie bałem się Flinta za życia, toteż, do
kroćset, spojrzę mu w oczy i po śmierci. O ćwierć mili niespełna stąd znajduje się sie-
demset tysięcy funtów. Kiedyż to jaki  pan szczęścia odwrócił się od tylu talarów, bojąc
się zap3aczonego starego żeglarza z siną gębą i to jeszcze umarłego?
Lecz odwaga bynajmniej nie wstąpiła w serca jego towarzyszy, a jego zuchwałe słowa
raczej przyczyniły się do powiększenia strachu.
 Daj spokój, Johnie  rzekł Merry.  Nie wchodz w drogę duchowi!
Inni zanadto byli przerażeni, by mogli coś odpowieóieć. Już parę razy mieli ochotę
drapnąć; gdybyż starczyło im na to odwagi! Lecz lęk trzymał ich dokoła Johna, jak gdyby
jego śmiałość była im osłoną. On ze swej strony umiał nader zręcznie przezwyciężyć ich
słabość.
Duch, Cień, Dzwięk
 Duchowi? Być może  odparł.  Jedna rzecz wszakże jest dla mnie niejasna.
r bert ui te en n Wyspa skarbów 97
Przecież słychać było echo. Wszak nikt jeszcze nie wióiał ducha z cieniem, wobec tego
chciałbym wieóieć, skąd się wzięło przy nim echo? To z pewnością nie byłoby naturalne,
prawda.
Dowód ten wydawał się dość słaby, lecz nigdy nie można przewióieć, co zrobi wra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl