[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak to można nie kochać jej, a kiedy ja nie kochałem, to któż ją mógł kochać? - I zdjęła mnie
wielka litość, i wzniósłszy powieki długo wśród tłumu szukałem jej spojrzeniem, aż na koniec
z dala siedzącej dostrzegłem. Nie patrzyła na mnie - jakiś mężczyzna mówił do niej, ona słu-
chała i bawiła się niedbale zwojami białej gazy, co jej niby obłok przejrzysty od diamentowej
przepaski na głowie po ramionach i całej spadała kibici. - Była ona tak piękną, tak spokojną,
tak uważną na to, co jej prawił ów mężczyzna za patrycjusza przebrany, jak gdyby to nie ona
przed chwilą odezwała się bluznierczymi słowy, jak gdyby nie ona drażniła ze mną pieśniami
swych paziów. Zapomnienie maską niewinności przylgnęło do jej twarzy.
Nie mogłem na ten widok oburzenia mego powściągnąć - wstałem, poszedłem; tuż przy
niej stanąłem.
- %7łegnaj, pani - odezwałem się, lecz ona niecierpliwie brwi zmarszczyła i znak milczenia
mi dała.
A więc, pomyślałem sobie, nie witana, nie żegnana, zostań tutaj w zbytkach twoich - mię-
dzy mną a tobą na wieki wieków niepamięć zapadnie - i chciałem odejść, lecz ona, jakby zga-
dując zamiar mój, nie odwróciwszy się, nie spojrzawszy nawet, wzięła mnie za rękę, a młody
patrycjusz tymczasem rozwijał jej w naukowych wyrażeniach architektoniczne plany wzglę-
dem podzwignięcia i zastosowania do użytku lub ozdoby wszystkich ruin wiecznego miasta, a
ona podawała mu nowe pomysły, chwaliła, poprawiała go jak najbieglejsza w tej sztuce mi-
strzyni, a ja dziwiłem się trafności sądu i gruntowności jej nauki.
55
- Czegóż chciałeś, moje dziecko? - zapytała mnie wreszcie zupełnie niespodzianie wtedy,
gdy mi się zdawało, że już ani myśli o mnie i że przez zapomnienie tylko dłoni mojej nie wy-
puszcza.
- Przyszedłem pożegnać panią - odpowiedziałem, ale trochę mniej pewnym głosem i bez
oburzenia żadnego.
- Jak to, pożegnać? Czy słońce już zbyt jasno świeci, a moje lampy zbyt ciemno już płoną?
- O nie, pani, słońce jeszcze nie wstało, a wonna lamp twoich oliwa czystym światłem go-
reje, ale ja cię pożegnać przyszedłem, bo mi tu niedobrze, bo mi gorzko, smutno, duszno.
- Przyznaj się, że ci musiały moje małe szatanki dokuczyć.
- Prawda pani, dokuczyły okropnie, okropnie!
- To cóż, alboż ty słabszy od nich? czemu się nie zemściłeś? Mogłeś ich wybić, odpędzić
od siebie albo też im nawzajem moralną piosenkę zaśpiewać. Ja sama byłabym jej słuchała,
bo już tamte znam, a twojej ciekawą jestem.
- Nie pani, ja bym tu nigdy nie zaśpiewał żadnej piosnki mojej, nie wymówiłbym żadnego
słowa ze słów uczuciu święconych.
- A to dlaczego? Przez nieśmiałość, dumę, lękliwość, wzgardę czy nieufność?
- Przez pobożność jedynie, żeby relikwia mego serca nie przywiodła do nowego grzechu
ludzi, co szydzić i bluznić umieją.
- Więc to, jak widzę, doprawdy między wami od żartu aż do gniewu przyszło - no, uspokój
się, zawołam ja marszałka dworu i każę temu starszemu lucyperkowi dać rózgą, bo zapewne
on musiał cię w zły humor wprowadzić; ostre ma zęby, a jak nimi kąsać zacznie, to aż żywej
żółci dojmie czasem... Hej, panie Seweriuszu!...
- O, przez litość, nie żartuj tak pani.
- Ależ ja nie żartuję, ja się zupełnie, szczerze, prawdziwie bawię.
- To nie baw się pani mną - i chciałem rękę wysunąć, lecz mi ją silniej jeszcze jej drobne
palce ścisnęły.
- Słuchaj, Beniaminie - rzekła mi ze swoim czarodziejskim półuśmiechem na twarzy -
prześlicznie konno jezdzisz, piękny jesteś jak przypomnienie dawnych czasów, kiedy się na-
tura nie zubożyła jeszcze, kiedy musiało być mniej ludzi na świecie i kiedy każdy człowiek
był zbiorem owych pierwiastków siły, wdzięku i szczęśliwości, którymi się pózniej rozdrob-
nieni jego następcy dzielić musieli, jak dzieli trupem wylęgłe z niego robactwo - piękny je-
steś, sama ci to przyznaję, ale nie gniewaj się - ale... bardzo nudny także.
- Nie gniewam się i nie dziwię, pani się tylko gniewać i dziwić możesz, bo nie wiesz, kogo
w progi swoje przyjęłaś. Ten ubiór, co ci się wydaje zapewne chwilową igraszką upodobania,
jest właśnie jedyny, w którym stanąć przed tobą bez oszukaństwa mogłem. Góralem jestem -
biednym, ubogim chłopcem - zle mi wśród was, zle i wam być musi z przybyszem, co ani
pojąć, ani uznać nie chce tej saturnalii uczuć, rozumu, bogactwa - tych zbytków marnujących
naturę i człowieczeństwo. %7łegnaj, żegnaj pani na zawsze; widziałem obok ciebie nagroma-
dzone wschodnich powieści przepychy, widziałem tłumy strojnych i wesołych ludzi, widzia-
łem starców piętnastoletnich, co dla zabawy i wyśmiania twych gości przerzucali sobie w
najohydniejszych myślach i w najświętszych wyrażeniach jak w cackach do zepsucia prze-
znaczonych, jak w wyrzuconych na śmiecie klejnotach. Widziałem ciebie, pani, tak cudną i
zachwycającą, że w pierwszych chwilach upiłem się blaskiem twojego oblicza i myślałem
już, że tobie Aspazja na imię - ale widziałem ciebie kobietą, bogatą tylko, ucztującą, mądrą,
dowcipną, szyderczą i dlatego odchodzę - i odchodząc skarżę cię, pani, przed sumieniem
twoim, bo mogłaś być hojniejszą dla spotkanego na swej drodze prostaczka, mogłaś mu zo-
stawić objawienie swoje do najgorętszej życia modlitwy, mogłaś mu sprawdzić choć na
chwilę przyobiecany jego nadziejom ideał, los dał ci wszelką ku temu sposobność, ale ty, pa-
ni, skarby złota cisnęłaś na huczne biesiady, skarby umysłu na gawędki płonne, a piękność
twoją stawiłaś na zadziwienie tylko, więc też zbłąkany góral opuści twój zamek bez jałmużny
56
dobrego wspomnienia nawet, strząśnie pył z obuwia swojego i tylko opowiadając kiedy tę
nocną przygodę rodzeństwu albo towarzyszom swoim nazwie cię, pani: ta obca kobieta .
- Mylisz się, Beniaminie, nazwie mię zawsze: ta piękna kobieta i wróci, o, wróci do
mnie...
Jej głos był śpiewem, pocałunkiem, zaklęciem, a jednak puściła rękę moją - zapewne
chciała siły uroku próbować - ja się przed nią w milczeniu skłoniłem i wolnym krokiem ode-
szłem, przy samym progu raz tylko spojrzałem na nią jeszcze - siedziała nieruchoma, zamy-
ślona, bez uśmiechu, ale i bez smutku, jej
oczy szły niby za mną, ale jej oczy nie wołały mnie - piękny posąg, mistrzowska rzezba w
marmurze - spuściłem więc kosztowną podwoi zasłonę, a tylko było mi smutno jak po pierw-
szej w życiu omyłce. Z pośpiechem przebrałem się, podano mi mego konia, dosiadłem go i
pędziłem ku domowi. We mgle porannej kąpane czoło coraz bardziej chłodło z nocnych zja-
wisk i wrażeń. - Wstydz się, szaleńcze - mówiłem sam do siebie - wstydz się ty, co kochasz
Aspazję, a macasz jej obraz spojrzeniem pierwszej ładnej kobiety, która przypadkiem na twej
drodze staje - czyż w tobie tylko gra ciekawość życia? czyż niespokojność wyobrazni prze-
mawia jedynie? czy ty szukasz zdarzeń i okoliczności czy dobierasz opisowych wypadków do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]