[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pan pojęcia "zakładnik" w odniesieniu do siebie, ale proszę pomyśleć w kategoriach swojego osobistego
bezpieczeństwa. Pozostali: złożyć broń na podłodze. Nie zamierzam zabijać waszego dowódcy, ale zrobię
to, jeżeli będę musiał.
Nikt jednak się nie poruszył, a półokrąg wymierzonych w niego błyszczących luf dwunastu laserów dziwnie
współgrał z widokiem trzymających je, wyposażonych w membrany ramion.
- Powiedziałem: złożyć broń na podłodze - powtórzył nieco ostrzej Jonny. - Nie zapominajcie, że nie
możecie mnie trafić, dopóki nie zabijecie swojego komandora.
Troft lekko poruszył się w jego uścisku.
- Moje życie ani trochę ich nie obchodzi - odezwał się monotonnie translator. - Nie jestem komandorem
domeny-statku, a tylko inżynierem od napraw, przebranym w mundur komandora. Przyznaję, że to
podstępna sztuczka, ale nauczyliśmy się jej od ludzi.
Jonny poczuł, jak zasycha mu w ustach. Przesunął wzrokiem po twarzach stojących półkolem Troftów i
odnalazł potwierdzenie tych słów w zdecydowaniu, z jakim mierzyli w nich obu z laserów.
- To kłamstwo. - Nie wierzył we własne słowa, lecz musiał powiedzieć cokolwiek. - Jeżeli nie jest
komendantem, dlaczego nie zaczęliście jeszcze strzelać?
I na to pytanie potrafił sobie odpowiedzieć: chcieli pochwycić go żywcem. Historia - a przynajmniej jego
własna historia - właśnie się powtarzała... a wiedział, że w porównaniu z czasami Adirondack znał teraz o
wiele więcej bardzo cennych tajemnic, których za żadną cenę nie mógł ujawnić wrogom. Chrys - tchnęła
jakaś oderwana cząstka jego umysłu, kierując to słowo ku niebu, kiedy przygotowywał się do ostatecznej
walki...
- Nie będą strzelali - odezwał się trzymany przez niego Troft. - Jesteś przecież żołnierz-koubra ze świata-
Aventiny, a więc jeżeli cię zabiją, będziesz walczył tak długo, dopóki nie pozabijasz wszystkich na
pokładzie.
Jonny uniósł brwi.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Nie musisz wypierać się tego, co jest prawdą. Wszyscy u nas słyszeli o tym raporcie.
O jakim raporcie? Jonny już otwierał usta, aby o to zapytać... kiedy nagle zrozumiał.
MacDonald. W jakiś sposób musieli dowiedzieć się o MacDonaldzie.
Popatrzył jeszcze na półokrąg Troftów, widząc teraz wyprężone membrany na ich ramionach w innym
świetle, Przedtem sądził, że utrzymuje je w tej pozycji determinacja, a może także wściekłość. Teraz jednak
lepiej rozumiał, czym było to uczucie: zwykłym, nie ukrywanym przerażeniem. D'arl miał rację - pomyślał
tym samym oderwanym fragmentem swojego umysłu - oni naprawdę się nas boją.
- Nie zamierzam nikogo zabijać - powiedział cicho. -Chcę tylko uwolnić naszych ludzi i dokończyć to, co
zamierzałem zrobić.
- W jakim celu? - odezwał się ten sam monotonny głos, tym razem dochodzący od strony tunelu.
Jonny odwrócił głowę i zobaczył jeszcze jednego będącego w średnim wieku Trofta powoli zbliżającego się
w jego stronę. Był ubrany w mundur identyczny z tym, jaki miał na sobie osobnik, którego trzymał Jonny.
- W celu ochrony mojego świata, panie komandorze -powiedział Jonny. - Za pomocą politycznych środków,
o ile to możliwe, albo wojskowych, jeżeli nie będzie innego wyjścia.
Zbliżający się Troft wydał z siebie kilka szybkich pisków, a po jego słowach wymierzone dotychczas w Jon-
ny'ego lasery powoli zwróciły się ku ziemi. Nie spuszczając wzroku z komandora, Jonny uwolnił swojego
więznia i odsunął się na bok. Już się za nim nie chował. Może wszystko to był podstęp mający na celu
uśpienie uwagi Kobry, ale drzemiący w Jonnym polityk uznał, że powinien odpowiedzieć jakimś
świadczącym o dobrej woli gestem.
- Czy są jakieś szansę na to, żebyśmy doszli do porozumienia? - zapytał komandora.
- Być może - odparł tamten. - Oszczędził pan życie Troftów znajdujących się w centrum dowodzenia pana
statku, chociaż mógł pan ich bardzo łatwo zabić. Dlaczego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]