[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tańczy na sznurkach, sięgających wstecz przez dziesięć tysięcy lat.
Może, gdybyś się przespał. . . zaczął Dyvim Tvar.
Nie zasnę jeszcze przez wiele nocy przerwał mu Elryk. Twój brat
nie umrze jednak, Cymoril. Gdy odbędzie już swą karę, wygnam go. Odejdzie
samotnie do Młodych Królestw i nie będzie mu wolno zabrać jego magicznych
56
ksiąg. W krajach barbarzyńców będzie musiał radzić sobie sam. Sądzę, że nie jest
to zbyt surowa kara.
Jest zbyt łagodna zaprotestowała Cymoril. Każ go zabić, dobrze
ci radzę, panie! Wyślij zaraz żołnierzy. Nie zostawiaj mu czasu na to, by mógł
zastanowić się, jak pokrzyżować ci plany.
Tego się nie boję odparł, podnosząc się z trudem. Był bardzo zmęczo-
ny. Chciałbym zostać sam. Nim rozpocznie się uczta, muszę przemyśleć kilka
spraw.
Wrócę do swej wieży i przygotuję się na wieczór skłoniła się Cymoril.
Ucałowała lekko blade czoło Elryka, a on spojrzał na nią z ogromną miłością.
Pogładził czule jej włosy i policzek.
Pamiętaj, że kocham cię, Elryku szepnęła.
Dopilnuję, byś bezpiecznie dotarła do domu, pani zwrócił się do niej
Dyvim Tvar. Musisz też wybrać nowego dowódcę swej straży. Czy mogę ci
w tym pomóc?
Byłabym ci wdzięczna, Dyvim Tvar.
Zostawili Elryka, który patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem. Ręka, któ-
rą od czasu do czasu podnosił do swej białej twarzy, drżała lekko, w dziwnych
purpurowych oczach malowała się udręka.
W jakiś czas potem wstał i wolno, ze spuszczoną głową poszedł do swych
apartamentów, odprowadzany przez strażników. Przystanął przed wejściem na
schody prowadzące do biblioteki. Instynktownie szukał pociechy i zapomnienia
w wiedzy. W tej chwili jednak poczuł nieoczekiwaną nienawiść do wszystkich
tych zwojów i ksiąg. Winił je za swe śmieszne niepokoje o moralność i spra-
wiedliwość ; za uczucie winy i rozpaczy, jakie przepełniały go tylko dlatego, że
postanowił postępować jak prawdziwy władca Melnibon.
Przeszedł więc nie zatrzymując się obok drzwi do biblioteki i poszedł do
swych komnat. Ale nawet tutaj nie czuł się dobrze. Te pokoje były skromne, suro-
wo umeblowane. Nie było tu luksusu, bogatej gamy barw i mieszaniny dziwacz-
nych wzorów, tak lubianych przez wszystkich Melnibonan, poza jego ojcem.
Teraz kazałby zmienić te meble najszybciej, jak to możliwe. Poddałby się woli
duchów, które tu rządziły.
Przez jakiś czas krążył po pokojach, próbując pozbyć się litości, która kazała
mu oszczędzić Valharika i Yyrkoona. Należało zabić ich od razu lub zesłać obu
na wygnanie i skończyć wreszcie z tą sprawą. Nie mógł już cofnąć swej decyzji.
Wreszcie rzucił się na sofę przy oknie, z którego roztaczał się widok na miasto.
Po niebie wciąż sunęły ciemne chmury, ale teraz prześwitywał zza nich księżyc.
Wyglądał jak srebrne oko groznej bestii, która przyglądała się cesarzowi, jakby
napawając się klęską jego sumienia. Elryk wtulił głowę w ramiona.
Zbliżała się północ. Słudzy przyszli oznajmić mu, że dworzanie gromadzą się
w sali tronowej, gotowi do uczty. Pozwolił, by ubrali go w ceremonialne żół-
57
te szaty i nałożyli mu na głowę smoczą koronę. Tak przystrojony wrócił do sali
tronowej, gdzie powitały go głośne wiwaty, bardziej szczere i spontaniczne niż
kiedykolwiek przedtem. Przyjął powitanie, po czym usiadł na Rubinowym Tro-
nie, spoglądając ponad stołami ustawionymi w sali pod nim. Niewolnicy postawi-
li przed nim niewielki stolik, przynieśli też dwa dodatkowe krzesła, gdyż Dyvim
Tvar i Cymoril mieli zasiąść przy nim. Nie było ich jeszcze. Nie przyprowadzo-
no też zdrajcy Valharika. A gdzie jest Yyrkoon? Właśnie teraz powinni stać tu
pośrodku sali.
Doktor Jest już tam był. Podtrzymywał ogień w małym piecyku, na którym
stały naczynia do gotowania, wypróbowywał i ostrzył swoje noże. Salę wypełnia-
ły podekscytowane głosy. Dwór czekał na zabawę. Przyniesiono już jadło i trunki,
lecz nikt nie ośmieliłby się ich skosztować, dopóki nie uczynił tego cesarz.
Elryk skinął na dowódcę straży.
Czy księżniczka Cymoril i Dyvim Tvar przybyli już do Wieży?
Nie, panie.
Cymoril rzadko się spózniała, a Dyvim Tvar nie spózniał się nigdy. Czyżby
nie odpowiadał im ten rodzaj zabawy?
A co z więzniami?
Posłano po nich, panie.
Doktor Jest spojrzał wyczekująco, jego chude ciało zastygło w oczekiwaniu.
Wówczas to Elryk usłyszał wybijający się ponad szmerem rozmów dzwięk. Dziw-
ny, jęczący dzwięk, który zdawał się dobiegać ze wszystkich stron wieży. Pochylił
głowę i wsłuchał się weń uważnie.
Teraz usłyszeli go i inni. Ucichły rozmowy, dworzanie zaczęli nasłuchiwać.
W całej sali zapadła cisza i dzwięk stał się głośniejszy. Nagle drzwi do sali trono-
wej rozwarły się i na progu stanął Dyvim Tvar. Oddychał z trudem, jego ubranie
było porwane, z głębokich ran na całym ciele sączyła się krew. Tuż za nim do sali
dostała się mgła kłębiąca się mgła o okropnej barwie ciemnej purpury i ostrego,
nieprzyjemnego błękitu. I to mgła wydawała ów jęczący dzwięk.
Elryk zerwał się z tronu i odepchnął stół. Jęcząca mgła pełzła po posadzce,
jakby chciała dosięgnąć Dyvima Tvara.
Elryk zbiegł po schodach i chwycił przyjaciela w ramiona.
Dyvim Tvar! Co to za czary?
Na twarzy Dyvima Tvara malowało się przerażenie. Nie mógł mówić, strach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]