[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nawet nie mogę wam powiedzieć, ile dla mnie znaczą ci giganci w latających talerzach.
Zaczęli nas teraz palić żywcem i puszczać na nas gazy. Człowiek patrzy, jak zdychają, i
nawet nie może założyć maski przeciwgazowej, bo jej nie wyfasował. W ogóle ich nam nie
przydzielili, ale nie będę na nią czekał. Zrobię teraz to, co do mnie należy.
%7łałuję, że mogę oddać za mój kraj tylko jedno życie .
Taśma obracała się dalej, lecz nic więcej nie zostało nagrane.
Burton wyłączył magnetofon.
- Wariat - zawyrokował. - Skończony wariat.
Stone pokiwał głową.
- Niektórzy z nich zginęli od razu, a reszta... postradała zmysły.
- Wracamy chyba do tego samego zasadniczego pytania. Dlaczego? Czym właściwie
się różnili?
- Może odporność na tę zarazę jest rozmaita - odparł Burton. -
Niektórzy są na nią bardziej podatni niż inni. Nie wszyscy ulegają jej wpływowi,
przynajmniej przez jakiś czas.
- Wiesz - poinformował go Stone - wedle sprawozdań o przelotach i filmów jeden
człowiek przeżył. Jakiś mężczyzna w długiej koszuli nocnej.
- Myślisz, że wciąż jeszcze żyje?
- Cóż, zastanawiam się - powiedział Stone. - Jeśli bowiem niektórzy żyli
wystarczająco długo, żeby dokonać nagrania na taśmę, czy zdołać się powiesić - można
zadawać sobie pytanie, czy komuś nie udało się wytrzymać jeszcze dłużej. Warto postawić
sobie pytanie, czy w tym miasteczku może być jeszcze ciągle ktoś żywy.
Właśnie wtedy usłyszeli czyjś płacz.
Zrazu wydawało im się, że to odgłos wiatru, był tak wysoki i cichy.
Wsłuchali się jednak i z początku ogarnęło ich zaskoczenie, a pózniej zdumienie.
Płacz nie ustawał, przerywany jedynie niegłośnymi czknięciami.
Wybiegli na zewnątrz.
Odgłos był słaby i trudny do zlokalizowania. Gdy znalezli się na ulicy, odnieśli
wrażenie, że stał się głośniejszy, to pobudziło ich do działania.
Wtedy niespodziewanie dzwięk się urwał.
Dwaj mężczyzni zatrzymali się, łapczywie chwytając ciężko pracującymi płucami
powietrze. Zatrzymali się na środku zalanej słonecznym światłem opustoszałej ulicy i
spojrzeli po sobie.
- Powariowaliśmy? - spytał Burton.
- Nie - odpowiedział Stone. - Nie zdawało się nam, słyszeliśmy to.
Zaczęli wyczekiwać. Przez kilka minut panowała absolutna cisza.
Burton powiódł wzrokiem po ulicy, domach, furgonetce z maską dżipa zaparkowanej
daleko od nich przed domem doktora Benedicta.
Usłyszeli go ponownie. Teraz ktoś bardzo głośno zanosił się płaczem.
Obydwaj pobiegli w stronę domu, skąd ów głos dochodził. Na chodniku przed domem
leżeli kobieta i mężczyzna, ściskając się za piersi. Stone i Burton wbiegli do domu. Płacz stał
się jeszcze głośniejszy, jego pogłos rozchodził się po pustych pokojach.
Niezgrabnie rzucili się na górę i wpadli do sypialni. Wielkie podwójne łoże, nie
zaścielone. Garderoba, lustro, szafka.
I mała kołyska.
Nachylili się i ściągnęli kocyki z bardzo zaczerwienionego, bardzo nieszczęśliwego
niemowlęcia. Dziecko natychmiast przestało płakać po to, by przyjrzeć się ich twarzom,
osłoniętym kombinezonami z tworzywa sztucznego.
Zaraz potem poczęło beczeć znowu.
- Wystraszyliśmy je doszczętnie - orzekł Burton. - Biedactwo.
Zręcznie wziął je na ręce i zaczął kołysać. Dziecko ciągle płakało.
Szeroko rozdziawiało bezzębne usteczka, na jego czole, nad zaczerwienionymi
policzkami, wyraznie występowały żyły.
- Pewnie jest głodne - stwierdził Burton.
Stone zmarszczył czoło.
- Jest dość małe. Chyba nie ma więcej niż parę miesięcy. To on czy ona?
Burton odwinął kocyk i zajrzał w pieluszki.
- On. I trzeba mu zmienić pieluchy. I nakarmić. - Rozejrzał się po pokoju. - W kuchni
pewnie jest mieszanka...
- Nie - zdecydował Stone. - Nie nakarmimy go.
- Dlaczego?
- Nic nie zrobimy z tym dzieckiem, dopóki nie zabierzemy go z miasteczka. Może
spożywanie pokarmów nasila proces chorobowy; być może ludzie, których nie ogarnął tak
silnie lub tak szybko, ostatnio nic nie jedli. Może w diecie dziecka jest coś, co je chroni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl