[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziemię, wijąc się i jęcząc głośno.
RS
45
Gdy Joey się do niej zbliżał, Laurence przemienił się w jakiegoś gada
walącego ogonem w agonii.
Materac ugiął się pod ciężarem Joeya, który pochylił się nad nią.
- Heather.
Wspaniałe usta Joeya zacisnęły się w wyrazie surowej dezaprobaty. Siłą
oderwała myśli od gadziego ogona i skupiła wzrok na twarzy Joeya, a
zwłaszcza na kształcie długiego, wąskiego nosa i rozszerzonych z gniewu
nozdrzach. Zmarszczyła nos z powodu odoru, który kojarzył się jej ze
starą wełną trzymaną od zbyt dawna w cedrowej szafie.
Kontury ukochanej twarzy zatarły się. Patrzyła na niego, nie widząc.
Jakby przez niego.
Spróbowała się odezwać, ale zabrakło jej tchu.
- Och, Joey.
Zamiast jego imienia wydała z siebie słabe kwilenie. Samotna łza
spłynęła po policzku. Nie czuła niczego.
Gdy zaczęła drżeć i szczękać zębami, przyciągnął ją do siebie i przytulił
do muskularnej piersi. Kołysał do przodu i do tyłu, starając się przekazać
jej ciepło swojego ciała.
- No, już, już. Przestraszyłaś się. Wszystko będzie dobrze.
Delikatnym, kojącym ruchem starł swoją dłonią z jej lodowatych
policzków wszystkie łzy. Z nie mniejszą troską zsunął skórzaną kurtkę z
potężnych ramiona i otulił ją nią. A potem, jakby ważyła tyle co kociak,
wziął na ręce i wyniósł na zewnątrz, w aksamitną czerń, w las z ich
dzieciństwa, pachnący jałowcem i polnymi kwiatami.
Ostrożnie posadził ją przed sobą na siodełku motocykla. Usiadł za nią i
nadepnął mocno na coś, aż zaryczał wielki silnik. Jego wibracje sprawiły,
że jej ciało zadrżało i zaczęło wracać w nie życie.
To były najcudowniejsze dzwięki, jakie kiedykolwiek słyszała.
Wtulona w jego muskularne ramiona i smukłe, męskie ciało, poczuła się
znowu bezpieczna.
Od lat powtarzała sobie, że miłość do Joeya była oznaką słabości.
Narkotyk pomógł jej pozbyć się wstydu. Liczyło się tylko nieprzytomne
szczęście z powodu bycia tym, kim naprawdę była - dziewczyną Joeya.
- Zamknij oczy - rozkazał.
Ruszyli wyboistym szlakiem pomiędzy ciemnymi drzewami. Jej
złociste włosy wiatr zwiał do tyłu, na jego ramiona.
RS
46
Heather była teraz bezpieczna. A przynajmniej było jej ciepło i
przytulnie, jak motylowi w wygodnym kokonie. Gdzieś szumiała
klimatyzacja.
Byli w jakiejś opuszczonej chacie na ranczu Joeya. Zdjął z niej swoją
kurtkę i zostawił ją na werandzie. %7łeby się przewietrzyła, szepnął z
konspiracyjnym uśmieszkiem, gdy otulał ją kocem.
Niewiele więcej pamiętała z tego, co powiedział czy zrobił, ale mogła
teraz otworzyć oczy. Powieki już nie były palącymi, ciężkimi pokrywami.
Przez brudne tafle okien widziała ogromny księżyc, który wisiał nad
czubkami drzew niczym srebrny dysk.
Dokąd ją przywiózł?
Tam, gdzie chce być, dumała sennie, jak zaklęta księżniczka z bajki.
Tam, gdzie zawsze chciała być. W miękkim, ciepłym łóżku. Z Joeyem.
Ocalił ją.
Ale gdy sięgnęła ręką w jego kierunku, bo chciała musnąć z miłością
smagły policzek, jego czarne oczy otworzyły się i zmierzyły ją
ostrzegawczo.
Dlaczego jest taki spięty? Co się stało? Wciąż kręciło się jej w głowie,
więc nie potrafiła zrozumieć jego dziwnej reakcji.
Leżeli nieruchomo, zwróceni ku sobie, owinięci w koce. Przez chwilę,
która zdawała się wiecznością w tym jakby nierealnym świetle księżyca,
pożerali się nawzajem wzrokiem, przypominając sobie swoje rysy,
zapamiętując najdrobniejsze zmiany.
Heather spotykała się z innymi mężczyznami, próbując o nim
zapomnieć. Przez całe łata poczucie winy kazało jej okłamywać siebie i
innych, twierdzić, że o nim zapomniała. Okłamywała swoich rodziców,
Julię i Laurence'a. Jak również Nicky'ego, nic mu nie mówiąc o jego
rodzicach.
Teraz, gdy przyglądała się rysom niebezpiecznie interesującej twarzy
Joeya, dostrzegła, jak wiele musiał wycierpieć.
Z jej powodu.
Pragnęła mu powiedzieć, że nigdy nie przestała o nim myśleć. Chciała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]