[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starania. Gdyby w ogóle była zainteresowana. Zresztą dała mu jasno do zrozumienia, że
chętniej przyjęłaby zaloty od kogoś w rodzaju Drydena, kogoś, przy kim nie czuła się
zagrożona.
Jake westchnął ciężko i podniósł wzrok na gwiazdziste niebo. Nie, Sabrina nie ucieszy się, że
ta noc tak się skończyła, zwłaszcza że już się przekonała, o jaką stawkę on gra, i jakie to dla
niej ryzyko.
Pomyśli o tym rano. Ogarnęła go senność. Był zadowolony, zaspokojony. Cholera jasna! Jakie
to miłe uczucie. I miła jest świadomość, że zaśnie obok kobiety, która potrafi wyrwać go z
kleszczy paniki.
Nazajutrz o świcie Sabrinę obudził zupełnie nowy lęk. Bardzo kobiecy, odwieczny lęk,
dodatkowo podsycany dręczącymi ją od dawna obawami.
Powoli otworzyła oczy. Znajdowała się w pułapce, częściowo przygnieciona nogą Jake a.
Oboje leżeli wciąż na szerokim szezlongu, ale najwyrazniej w jakimś momencie Jake przyniósł
z łóżka koc i okrył ich. Koc chronił ich przed chłodnym porannym powietrzem.
Przez kilka pełnych napięcia sekund Sabrina trwała nieruchomo, patrząc na ocean, który w tym
dziwnym świetle wczesnego ranka miał ten sam enigmatyczny odcień szarości, co oczy
Jake a.
To już drugi taki poranek z rzędu. Na moment zamknęła powieki, zdjęta przerażeniem. Nie do
wiary. Już drugi ranek z rzędu budzi się w ramionach Jake a. Ale dziś jest inaczej. Wczoraj
mogła to jakoś wytłumaczyć, usprawiedliwić. Tak po prostu wyszło, ale nie stało się nic
ostatecznego. Za to dzisiejszy ranek przynosił ze sobą poczucie klęski.
Mój Boże. Jak mogła do tego dopuścić? Jak mogła odstawić na moment wszystkie te mozolnie
budowane bariery? Przespała się z mężczyzną, którego zna od dwóch dni!
Nie pojmowała tego. Nie mogła się pozbierać. Martwiła się o niego, współczuła mu całym
sercem. To dlatego minionej nocy wyszła do niego na balkon. Wspomnienia napłynęły szeroką
falą, jakby chciały podsunąć choćby najsłabsze usprawiedliwienie. Ale żadne z wyjaśnień nie
przyniosło jej pocieszenia.
Została z nim wczoraj nie dlatego, że mu współczuła, ale dlatego, że go pożądała.
Kiedy to do niej dotarło, ogarnął ją wielki niepokój. Ostrożnie uwolniła się spod ciężaru Jake a.
Gdy już stanęła na nogi, wymknęła się z balkonu, speszona swoją nagością. Znalazłszy się w
pokoju, odwróciła się jeszcze i spojrzała na śpiącego Jake a zlękniona i bezbronna. Leżał
rozciągnięty na szezlongu, przykryty do połowy kocem. Jego klatka piersiowa i mocne ramiona
kontrastowały z kwiecistym pokryciem materaca. Miał zamknięte oczy i nawet nie drgnął, gdy
Sabrina pospieszyła do swojego pokoju. Jake śpi, pomyślała, wciągając dżinsy, a potem
bluzkę z dekoltem w łódkę w fioletowe, czerwone i żółte paski. On śpi! Czy to dzięki niej?
Do diabła, jakie to ma znacznie? Zniesmaczona wsunęła stopy w sandały, chwyciła klucz i
szybkim krokiem wyszła z pokoju. Niewiele myśląc, szła cichym korytarzem, aż znalazła
schody prowadzące prosto na plażę.
Lekki wiatr od morza targał jej włosy, poruszał jasnymi kosmykami.
Nie zwracała na to uwagi. Uniosła twarz, oczarowana hawajskim porankiem, i puściła się
biegiem do brzegu. Tam zatrzymała się, wzięła kilka głębokich oddechów, po czym nerwowo
ruszyła po twardym mokrym piasku.
Z rękami w kieszeniach dżinsów szła w stronę odległego końca plaży.
Zciągnęła brwi. Była spięta. Całe jej ciało emanowało napięciem.
I co teraz zrobić, do jasnej cholery? Bóg jeden wie, co pomyśli sobie Jake, gdy się obudzi.
Zresztą zgadywała, co sobie pomyśli, i założyłaby się, że miała rację.
Otóż Jake wyciągnie z tego wszystkiego następujący wniosek: że dzisiejszej nocy na balkonie
rozpoczął się ich długi, prawdziwy romans. A także, że podejmując pracę ochroniarza, na czas
wykonywania obowiązków zyskał równocześnie towarzystwo do łóżka.
Też mi ochroniarz! Miała rację, zastanawiając się złośliwie, kto ją obroni przed mężczyzną,
który ma ją chronić. Wystarczy zobaczyć, co się stało. Sabrina mocno przygryzła wargę,
przypominając sobie minioną noc.
Dlaczego zachowała się tak niewiarygodnie głupio?
Jeśli zostaniesz na balkonie chwilę dłużej, będziemy się kochać, oznajmił jej bezczelnie. A
ona została. Boże dopomóż, została! Niezależnie od składanych sobie obietnic, została z nim
po tym, jak dał jej szansę na powrót do pokoju. Będąc mężczyzną, pomyślała z wściekłością,
Jake zapamięta ten drobny szczegół bardzo dobrze.
- Niech to cholera! - rzuciła głośno, kopiąc pękniętą muszlę. - Co ja teraz zrobię?
Ale powoli, po kolei. Musi pohamować swoje wzburzenie, żeby zapanować nad sytuacją.
Jedna namiętna noc w ramionach prawie obcego mężczyzny nie znaczy, że stale będzie mu
uległa. W końcu miała wystarczająco twardy charakter. Czyżby nie nauczyła się niczego o
mężczyznach?
Potrafią być zabawni, bywają miłym, a nawet interesującym towarzystwem. Ale jeśli chodzi o
odpowiedzialność i zobowiązania, nie można im ufać. To fakt, o którym trzeba pamiętać.
Minionej nocy Jake nawet nie udawał zaangażowania. Nie padły żadne banalne słowa, które
dałyby jej poczucie, że wszystko jest w porządku.
Sabrina potrząsnęła głową z bezgranicznym zdumieniem. Nie spodziewała się, że tak łatwo da
się uwieść. Zresztą nawet gdyby to przewidywała, zakładałaby pewnie, że da się porwać
słowom miłości i bezgranicznego oddania. Romantycznym obietnicom.
Cóż, w tej kwestii, powiedziała sobie ponuro, Jake nie skłamał. Ale przecież nie musiał
uciekać się do kłamstwa. Ona sama podała mu się jak na talerzu.
- Cholera, cholera, cholera!
Wściekła, usiadła na skale, jednej z wielu na odległym krańcu plaży.
Automatycznie powiodła zrozpaczonym wzrokiem wzdłuż brzegu, w stronę okazałego hotelu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl