[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozrzewnienie i tęsknota. Przypominała sobie jego
szczupłe, silne ciało i usta, które niemal parzyły jej
skórę. Przede wszystkim jednak zapamiętała czułość
i dobroć. Jeżeli był taki zły, to dlaczego zajmował się
dziećmi, pracował razem z nią w restauracji i pomógł
jej zaakceptować samą siebie?
Christopher nie zadzwonił ani nie napisał. Każdy
dzień milczenia potęgował jej tęsknotę. Chciała mieć
go blisko, dotykać, słyszeć jego głos. Czyżby zapo
mniał o niej? Nieubłaganie mijało upalne, duszne lato.
Rennie znalazła w piśmie ilustrowanym zdjęcie
Christophera z aktorką grającą w tym samym filmie.
Dallas podarła je na strzępy. Nie mogła zapomnieć
zielonych, drapieżnych oczu i kuszących ust, wydętych
jak u małej, niezadowolonej dziewczynki.
- Ciekawe, czy on też za nami tęskni - powiedział
Patrick. Siedzieli właśnie przy stole i jedli kolację.
Wszyscy wiedzieli, o kim mówił.
- Jasne - stwierdziła Stephie. Nabiła na widelec
jeden zielony groszek. Obserwowała go z bliska, robiąc
przy tym okropnego zeza.
- Nie pisze, nie dzwoni... - Patrick wypowiedział na
głos ciche obawy Dallas. - Już od miesiąca...
- Dobrze wiem, jak długo to trwa - wtrąciła
rozdrażniona Dallas. - Na pewno o nas zapomniał.
- Może czuje się urażony. - Blizniaczki ruszyły na
odsiecz Christopherowi.
- Gra mocnego człowieka i taki jest w rzeczywisto
ści. Nic go nie wzrusza - obstawała przy swoim Dallas.
Zdenerwowały ją porozumiewawcze spojrzenia mię
dzy dziećmi. - Popsujesz sobie wzrok, jeśli nie prze
staniesz gapić się w ten groszek. Odłóż go lub zjedz.
- Nie cierpię groszku. - Zbuntowana Stephie opuś
ciła widelec.
- Młodej damie nie wypada tak brzydko mówić
o jedzeniu.
- Nie należy też mówić zle o moim tacie. Dlaczego
go tak nienawidzisz?
- Co ci przyszło do głowy?! - Dallas była dotknięta
do żywego.
Nie udawali już, że jedzą. Patrzyli na nią, a ich oczy
były pełne oskarżeń. Samopoczucie Dallas pogarszało
się z każdą chwilą.
- Chcecie mi dać do zrozumienia, że jestem główną
winowajczynią?
- Nie. Skąd.
- Wobec tego jedzmy.
Ale nikt nawet nie sięgnął po widelec.
Począwszy od następnego dnia, Chhstopher zaczął
do nich często dzwonić. Ale rozmawiał tylko z dziećmi.
Bolał ją brak zainteresowania z jego strony. Odtrąciła
go i mogła mieć pretensję tylko do siebie.
Chyba nigdy nie potrzebowała go bardziej niż tego
rana. Dostała list z agencji adopcyjnej. Nie odważyła
się otworzyć koperty, póki Christopher nie zadzwonił
więczorem.
Kiedy usłyszała brzęczenie telefonu i radosne
okrzyki Patricka, sprawdziła, co jest w środku. Był to
list od małżeństwa, które adoptowało jej córkę. Wyra
żali w nim wdzięczność za dar, jakim było dla nich jej
dziecko. Zapewniali, że kochają dziewczynkę z całego
serca.
Do jej oczu napłynęły łzy. Z trudem czytała o zdol
nościach i osiągnięciach córki. Jak i ona, była najlepszą
uczennicą w klasie. Pisała wiersze, a w przyszłości
zamierzała studiować literaturę.
Dallas spojrzała na telefon obok łóżka. Christopher
jeszcze rozmawiał z dziećmi. Bardzo chciała podzielić
się z nim tymi radosnymi nowinami. Dotknęła słucha
wki, ale jej nie podniosła. Po co? Przecież jej nie kochał.
Kiedy parę minut pózniej Patrick wszedł do pokoju,
tonęła we łzach. Szybko cofnęła rękę, by nie widział, że
trzymała ją na telefonie. Spózniła się.
- Chcesz z nim porozmawiać, prawda?
Pokręciła przecząco głową.
- Podnieś słuchawkę - namawiał ją łagodnie.
- Nie mogę.
Patrick przemierzył sypialnię wolnym, statecznym
krokiem, jak mały mężczyzna. Zdecydowanym ru
chem podniósł słuchawkę.
- Ciocia Dallas leży w łóżku i płacze, bo tęskni za
tobą i czeka, żebyś wrócił.
- Nieprawda! - Dallas wyrwała mu słuchawkę.
- Powodem jest list z agencji adopcyjnej.
- Dzieciaki, wyłączcie się. - Jakie wiadomości?
Dobre czy złe?
Teraz powinna szybko przerwać połączenie. Dla
czego więc uczepiła się telefonu jak tonący brzytwy?
- Dobre - szepnęła w końcu.
- To wspaniale!
Nie mogła już dłużej ulegać słabości.
- Dallas, ja...
Bardzo ciekawiło ją, co miał jeszcze do powiedze
nia, ale nacisnęła widełki i w tej samej chwili zaczęła
żałować swojej decyzji.
Następny dzień był koszmarem. Wiedziała już, co
dzieje się z jej dzieckiem i rozmawiała z mężczyzną
swego życia. Kochała ich i utraciła. Miała szansę
odzyskać Christophera. Zepsuła wszystko przez włas
ną głupotę.
Gdyby tylko jeszcze raz zadzwonił, powiedziałaby
mu, jak jej jest przykro. Nie zadzwonił jednak. Dzieci
były zawiedzione, a ona załamała się zupełnie. Przy
tłaczała ją świadomość, że sama sobie jest winna. Przez
cały dzień nie opuszczał jej strach, że Christophcr
znajdzie pocieszenie w ramionach aktorki z fotosu.
Zapadła piękna, letnia noc. Od czarnego nieba
odcinał się jasny krąg księżyca. Położyła dzieci spać.
Zbyt boleśnie przeżywała swoją kieskę, by spokojnie
pójść do łóżka. Wyszła na samotny spacer po plaży.
Dochodziła do grobli, gdy spostrzegła dziwną zjawę.
Na białym koniu jechał rycerz z bajek Stephie. Za sobą
prowadził drugiego wierzchowca. Wiatr zwiał na czoło
jasne włosy jezdzca. Odrzucił je charakterystycznym
ruchem głowy, który znała tak dobrze.
Christopher!
Biegła do niego, ile sił w nogach. Cienka spódniczka
frunęła za nią na wietrze, a rozpuszczone włosy unosiły
się i opadały na plecy. Stanęła bez tchu tuż przed nim.
- Przepraszam - powiedziała ledwo dosłyszalnym
szeptem.
- Ja również.
- Kocham cię.
-Wiem.
- Tak? To jak mogłeś...
Pochylił się, by ją wsadzić na konia, ale kolczuga
krępowała jego ruchy.
- Włóż stopę w strzemię - poprosił. Kiedy to
zrobiła, pomógł jej wsiąść.
- Twoja kolczuga jest prawie czarna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]