[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świeciły gwiazdy, a od strony ciemnej ściany drzew dobiegały krzyki niewidocznych
stworzeń. Jedynym jasnym miejscem było oświetlenie wnętrza śluzy.
- To dobra planeta - powiedział kapitan, stając na końcu rampy. Hetman pokręcił
głową, wskazując na metalową pochylnię.
- Ciągle jeszcze jesteśmy na statku. Chodzmy na ląd, jeśli łaska.
Zgodzili się w końcu na skrawek ziemi blisko rampy, ale dostatecznie daleko od
statku, by uniemożliwić jakąkolwiek próbę uwięzienia nas. Hetman wyjął czek, wziął
stylograf i starannie podpisał. Kapitan podejrzliwie porównał podpis ze wzorem na czeku i w
końcu skinął głową. Szybko poszedł ku rampie, a gdy podnosiliśmy torby, nagle odwrócił się
i zawołał:
- Teraz są wasi!
Rampa zaczęła się unosić, a w ciemności rozbłysły potężne reflektory zalewając nas
oślepiającym blaskiem. Ruszyli ku nam uzbrojeni mężczyzni. To była pułapka!
- Wiedziałem, że coś jest nie tak - powiedział Hetman. Upuścił torbę i twardo spojrzał
na biegnących mężczyzn.
19
Z ciemności wynurzyła się zdumiewająca postać w czerwonym mundurze, z mieczem
u boku, i stanęła przed nami podkręcając wielkie, eleganckie wąsy. Wyglądał jak bohater z
filmu historycznego.
- Oddajcie wszystko, co macie. Wszystko. Szybko!
Dwaj umundurowani mężczyzni zbliżyli się, aby dopilnować, że spełnimy polecenie.
Mieli dziwne pistolety z wielkimi lufami na drewnianych łożach. Za nami usłyszałem zgrzyt
opuszczającej się znów pochylni, na której skraju stał kapitan Garth. Schyliłem się, by
podnieść torby i...
Z półobrotu rzuciłem się na kapitana i mocno go chwyciłem.
Rozległ się głośny brzęk i coś odbiło się od kadłuba statku. Kapitan zaklął i zamierzył
się do ciosu. Doskonale! Uchyliłem się, chwyciłem go za ramię i wykręciłem je do tyłu.
Zawył z bólu.
- Puść go! - powiedział jakiś głos. Spojrzałem nad ramieniem kapitana i zobaczyłem,
że Hetman leży na ziemi, a oficer trzyma stopę na jego piersi. Czubek miecza był przyciśnięty
do gardła Hetmana.
To był pechowy dzień. Zanim wykonałem polecenie, wolną dłonią ścisnąłem szyję
kapitana. Osunął się nieprzytomny, a jego głowa dzwięcznie odbiła się od rampy. Odsunąłem
się, a Hetman wstał niepewnie i otrzepując się z kurzu, zapytał naszego pogromcę:
- Przepraszam, szanowny panie. Czy mógłbym pokornie zapytać, jak nazywa się
planeta, na której się znajdujemy?
- Spiovente - mruknął tamten.
- Dziękuję. Jeśli pozwolisz, pomogę wstać mojemu przyjacielowi, kapitanowi
Garthowi, gdyż pragnę przeprosić go za porywcze zachowanie mojego młodego towarzysza.
Nikt go nie zatrzymał, wiec podszedł do kapitana, który właśnie odzyskał
przytomność.
I natychmiast znów ją stracił, bo Hetman kopnął go w skroń.
- Zwykle nie jestem mściwy - powiedział, odsuwając się i wyjmując portfel. Wręczył
go oficerowi i dodał: - Lecz tym razem chciałem dać wyraz moim uczuciom, zanim odzyskam
zwykły mi spokój. Rozumiesz oczywiście, dlaczego to zrobiłem?
- Sam zrobiłbym to samo - odparł oficer licząc pieniądze. - Ale koniec zabawy. Nie
ważcie się więcej do mnie odzywać, bo zginiecie.
Odszedł, a z ciemności wynurzył się inny mężczyzna trzymający dwa czarne
metalowe pierścienie. Hetman stał nieruchomo i nie opierał się, gdy jeden z nich zatrzaśnięto
mu na kostce. Nie wiedziałem, co to jest, ale nie podobało mi się to. Postanowiłem, że nie
dam sobie tak łatwo tego założyć.
Jednak dałem. Lufa pistoletu znacząco dzgnęła mnie w plecy i nie protestowałem, gdy
także moja kostka została uwięziona. Człowiek, który założył pierścień, podniósł się i spojrzał
mi w oczy. Stał tak blisko, że owiał mnie jego zgniły oddech. Był brzydki jak noc, a
pomarszczona, przecinająca twarz blizna nie dodawała mu urody. Dzgnął mnie palcem w
pierś i powiedział:
- Jestem Tars Tukas, służę naszemu potężnemu lordowi Capo Docci. Nie wolno wam
jednak zwracać się do mnie po imieniu, macie nazywać mnie panem".
Zwróciłem się do niego, używając słów znacznie stosowniejszych niż pan". Wtedy
nacisnął guzik na metalowym pudełku, które wisiało mu u pasa.
Nagły ból zamroczył mnie. Ocknąłem się na ziemi. Spojrzałem w bok i zobaczyłem
Hetmana, który leżał obok mnie jęcząc cicho. Pomogłem mu wstać. Tars Tukas nie powinien
był tego robić. Hetman przecież miał już swoje lata. Tars uśmiechnął się krzywo.
- Jak się nazywam? - zapytał.
Oparłem się pokusie, ze względu na Hetmana.
- Pan.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]