[ Pobierz całość w formacie PDF ]
76
Zebrałem co solidniej wyglądające pudła, tworząc z nich piramidę. Zajęło mi
to trochę czasu, gdyż z uwagi na kurz nie mogłem ich ciągnąć po podłodze. Gdy
zakończyłem prace budowlane, nie odczuwałem już żadnego zimna. Prawdę mó-
wiąc było mi gorąco. Myśl o zbliżającym się pościgu dodawała mi skrzydeł.
Drzwi o trzystopowej średnicy, a raczej klapa w dachu, umieszczone tuż przy
górnym wierzchołku dachu, były zamknięte na głucho, ale na szczęście nie mia-
ły zamka. Gdy je otworzyłem, posypała się całkiem niezła ilość rdzy. Ostrożnie
zdrapałem ją śrubokrętem, po czym starłem z krawędzi. W przeciwnym razie śle-
py by zobaczył, że były ostatnio otwierane. Miałem nadzieję, że tutejszy wozny
nie będzie się fatygował na strych. Uchyliłem klapę szerzej i wytknąłem głowę
na zewnątrz. Oczywiście na całym dachu nie było ani jednego miejsca, za którym
lub w którym mógłbym się schować.
Nie przejąłem się zbytnio tym wszystkim. Wbiłem przy drzwiach duży
gwózdz i obwiązałem go liną. Tę o wytrzymałości pięciuset kilogramów, mają-
cą odpowiednią średnicę. Dlatego też taką wybrałem.
Po tym zabiegu spokojnie pozanosiłem pudła na miejsca, po czym uważnie
zbadałem podłogę, zacierając ślady mojej działalności. Przy jednym z pudeł był
śliczny odcisk mojej stopy, przewróciłem je więc na bok. Zamaskowałem parę
mniej wyraznych śladów w podobny sposób, po czym złapałem linę zwisającą
z dachu. Wyłączyłem światło upewniwszy się uprzednio, czy młotek i gwozdzie
są na miejscu i usłyszałem jak ktoś z tyłu w ciemnościach dobiera się do zamka.
Nie wiem, czy gdziekolwiek uwzględniają rekordy we wspinaczce na cztero-
jardową linę, ale jestem pewien, że osiągnąłem jeden z lepszych czasów. W jednej
chwili byłem na górze, a w następnej leżałem płasko na dachu wyciągając linę.
Zamykałem klapę, gdy na dole zabłysło światło.
Przeszukaj prawą stronę, Bukai usłyszałem bezbarwny głos. Zaglądaj
za pudła, otwieraj te, w których może się ukryć człowiek.
Ostrożnie spuściłem klapę, omal nie tracąc przy tym palców. To, że wlezą na
dach, nie ulegało wątpliwości. Wejdą wszędzie tam, gdzie może wejść człowiek.
Toteż ja musiałem być tam, gdzie nie może.
Odkryta powierzchnia dachu nie była zbyt sprzyjającym miejscem do ukry-
cia się, a w odległości pięciu jardów znajdowała się jego krawędz. Postanowiłem
zbadać, co jest po drugiej stronie i odkryłem, że metal powleczony jest cienką
warstwą lodu. Poślizg był gwałtowny i po chwili zatrzymałem się z nogami dyn-
dającymi poza dachem. Pamiętając, że moment otwarcia klapy jest coraz bliższy,
powoli podciągnąłem się do szczytu i wyjrzałem.
Oczywiście druga strona dachu była równie beznadziejnie gładka jak tamta.
Odwiązałem linę i ruszyłem pełznąc po szczycie i robiąc co się da, aby nie zje-
chać na krawędz, bo oznaczało to pewny, acz niezbyt przyjemny sposób skręcenia
karku.
77
Zlizgawica na dachu dawała mi do wiwatu, aż dach się skończył, a ja, spoglą-
dając przez ramię, widziałem klapę doskonale, co znaczyło, że sam byłem równie
dobrze widoczny. Lina pomogła mi poprzednio i będzie to musiała zrobić po-
nownie. Powoli wyciągnąłem młotek i wsunąłem gwózdz w zaczep. Jeśli dach
był cienki, to mógł zadziałać jak pudło rezonansowe, ale musiałem ryzykować.
Jednym muśnięciem wbiłem gwózdz w szczyt dachu i okręciłem linę grabiejący-
mi palcami. Zawiązałem na niej pętlę, w której umieściłem nogę i zsunąłem się
z dachu.
Klapa odskoczyła z głośnym hukiem. Wisiałem cicho, słysząc wyraznie roz-
mowę.
Widzisz kogoś, Bukai?
Nie. Mogę wracać?
Zwietnie, di Griz! Znowu ich przechytrzyłeś!
Nie. Przejdz się po dachu i sprawdz.
To były automaty nie ludzie! %7ładen inteligentny człowiek nie wylazłby na
ten dach. Wiedziałby, co go może spotkać. Te cymbały wypełniają instrukcje na
ślepo.
Odgłosy sapania i skrzypienia przybliżały się, a moja lina drgnęła, gdy ktoś
za nią pociągnął. Spojrzałem w górę i zobaczyłem pozbawione wyrazu oblicze,
wychylające się nad krawędz dachu jakieś pół jarda nad moją głową.
Rozdział 15
Jego oczy malowniczo się rozszerzyły, gdy mnie zobaczył. Obrócił głowę
i krzyknął:
Ahiru!
Wyciągnąłem rękę, aby się go pozbyć, ale w tym momencie się poślizgnął.
Pierwszy raz zobaczyłem jakikolwiek wyraz na twarzy tubylca autentyczne
przerażenie. Drapiąc dach zjechał za krawędz i zniknął. Poza odgłosem uderzenia
ciała o ziemię nie było żadnego innego dzwięku.
Wisiałem na linie czekając, co będzie dalej. Poprzez uchylone drzwi doszło
mnie przyciszone pytanie.
Czy Bukai powiedział coś?
Moje imię.
Gdy się ześlizgiwał?
Tak.
To niedobrze.
Nie, lepiej, że jest martwy. Człowiek, który okazuje emocje. . . Drzwi
zamknęły się.
Przyjemniaczki. Bukai miał miłych kumpli. Zanim do reszty przymarzłem
do liny, zdecydowałem, że pora się ruszyć przy pustym dachu i zamkniętych
drzwiach z pewnością na górze było bezpieczniej i przyjemniej niż tu. Zrobiłem
to jeszcze ostrożniej, niż schodząc przed oczyma miałem twarz Bukai i to było
wystarczającym powodem.
Na dachu spędziłem długie jak wieczność dziesięć minut. Po czym, szczękając
zębami, zabrałem się do zejścia na strych. Miałem nadzieję, że jest pusty, ale tak
właściwie to zaczynało mi być wszystko jedno.
Na szczęście był pusty.
Są granice wysiłku i napięcia, jakie może znieść człowiek. Ja swoją osiągną-
łem na strychu. Ledwie zamknąłem klapę, zwaliłem się na podłogę i zasnąłem.
Nie wiem, jak długo spałem. Kiedy się obudziłem, nie wiedziałem, jak się ma-
ją sprawy za drzwiami i jaką właściwie mamy porę doby. Pozostawało jedynie
sprawdzić. Ostrożnie uchyliłem drzwi. Korytarz był pusty, a za oknem nadal pa-
nowała noc.
79
Miałem więc ponownie szczęście, a ponieważ sen mnie odświeżył, ruszyłem
do gabinetu Hanasu, uważając na wszystko dookoła jak za najlepszych czasów.
Wszędzie panowała cisza i ciemność, jednak spod drzwi gabinetu widać było
smugę światła.
Sam Hanasu siedział za biurkiem, najwyrazniej czekając na mnie. Wślizgną-
łem się do wnętrza.
To ty odezwał się odstawiając szklankę z wodą.
Pić mi się chce oznajmiłem sięgając po nią.
To trucizna stwierdził beznamiętnie. Nie miałem pojęcia, kto pierw-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]