[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pirackim.
Wrócił do mapy.
Sternik, jak długo płynęliśmy kursem na północ?
Dwadzieścia osiem godzin, z marszową prędkością dwanaście węzłów.
Proszę przyspieszyć i trzymać kurs dziewięćdziesiąt.
Jest, kurs dziewięćdziesiąt.
Reinhardt wyszedł z centrali i zszedł na dół. Wahał się przez chwilę, ale w końcu pchnął drzwi
kapitańskiej kajuty i wszedł. Wciśnięta pod ścianę koja, kilka półek, na ścianie mosię\ny wieszak
z mundurem wyjściowym, obok ubranie sztormowe. Niemal nieu\ywane. Usiadł za biurkiem i
odpiął pas z kaburą. Pistolet kapitański wyglądał dziwnie obco, jakoś zagranicznie. Trochę
przypominał FN-kę, a trochę amerykańskiego automatycznego colta, ale nabito na nim
cechyniemieckie. P-35. Nie słyszał o takiej broni. Wpisane w trójkąt litery FB na okładzinach
rękojeści te\ nic mu nie mówiły. Spodziewał się raczej walthera. Wysunął magazynek, po czym
przeładował dwukrotnie dla bezpieczeństwa i wrzucił pistolet do szuflady razem z kaburą.
Papiery na biurku kapitana le\ały starannie posortowane i pospinane, niektóre wło\ono do
specjalnych przegródek. Na wojnie najwa\niejsza jest sprawozdawczość, Reinhardt .
Przy przymocowanym stalową taśmą kubku na ołówki i pióra stał maleńki szklany pingwinek.
Pingwinek zaniepokoił Reinhardta. Nie pasował do lodowatego belfra. Co to było? Pamiątka?
Amulet? Nie chciał wiedzieć.
Przypomniał sobie o makatce i zajrzał do koi.
Zacisnął szczęki i wziął kilka głębokich oddechów, po czym kciukiem i palcem wskazującym
usunął przypadkową wilgoć z kącików oczu.
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a potem ostro\nie wydłubał pinezki, zło\ył makatkę
na czworo i pieczołowicie wło\ył do walizki z kapitańskimi rzeczami osobistymi. Razem z
dziecięcym rysunkiem przedstawiającym \aglowiec, z podpisem Tatuś wraca do Helgi . Razem
ze zdjęciami Rittera trzymającego na kolanach dwie sześcioletnie dziewczynki, Rittera w
krótkich spodenkach bawiącego się z du\ym wilczurem oraz kędzierzawej, ciemnowłosej kobiety
jadącej na rowerze przez łąkę, siedzącej na oplecionej ró\ami werandzie albo stojącej na pla\y z
ogromną piłką w rękach. Nawet niebrzydka. Pospolita, ale zgrabna. I wyraznie młodsza od
Starego. Pomiędzy materacem a ścianą koi znalazł jeszcze jeden cienki plik zdjęć
przedstawiających tę samą kobietę, ale zupełnie innych. Stała naga z jedną nogą opartą o taboret i
bezwstydnie rozchylała swoje wdzięki prosto do obiektywu albo le\ała na łące, albo...
Wrzucił je wszystkie do kuferka i zatrzasnął zamki. A potem siedział przy biurku z kamienną
twarzą.
Przestań udawać człowieka, przeklęty skurwielu wycedził z goryczą. To tutaj, to była
twoja prawdziwa twarz. Nie odbierzesz mi mojego osądu, skurwysynu. Ani nie odbierzesz mi ju\
mojego okrętu.
Potem posiedział jeszcze przy biurku, patrząc przed siebie, i w końcu powiedział z uczuciem:
gówno .
Otworzył drzwiczki i wyszedł do mesy.
* * *
Lotnik! Nadchodzi! Kierunek osiemdziesiąt! wrzeszczano na pomoście.
Ale, panie Oberleutnant, to nie jest samolot!
Ogromna kobieta galopowała na dzikim, prychającym pianą rumaku, naga, tylko w kolczudze i
z rozwianymi rudymi włosami pod miskowatym hełmem. Znajdowała się na wysokości dwustu
metrów i przecinała ich kurs przed dziobem.
Scheie! warknął Reinhardt i zsunął czapkę na tył głowy. Jak mnie to wkurza! Flak*
alarm przeciwlotniczy, szykować się do salwy według rozkazu! Na razie czekać!
Szczęknęły zamki, obie lufy dwudziestek uniosły się i zaczęły się obracać.
Ja pierdzielę...! wyrwało się komuś na pomoście.
Spokój wycedził Reinhardt. Czekać!
Ktoś przełknął ślinę. Działko obracało się, kanonier siedział z nogą uniesioną nad pedałem
spustu, czekając na rozkaz. Druciany krą\ek kolimatora sunął przez niebo, prowadząc sylwetkę
galopującej wojowniczki.
Minęła ich, po czym wydała z siebie przerazliwy wrzask, który przygiął ich wpół. Brzmiał jak
dzwięk syreny nurkującego sztukasa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]