[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w towarzystwie Dionizosa i uczestniczą w jego orgiach, są przecież służebnicami
zarówno pożądania, jak i śmierci. Na wazie apulij- skiej ze zbiorów British Museum dwie
Syreny grają na podwójnym flecie, podczas gdy Dionizos unosi w górę gałąz winnej latorośli
i róg z winem. Po każdej jego ręce tańczą dwa satyry. Na odwrocie tej samej wazy dwie Sy-
reny grają wesoło na fletach i przypatrują się obojętnie, jak satyr próbuje zgwałcić oporną
menadę.
Dopiero w średniowieczu mit nordycki mieszając się ze starożytnym obdarzył Syreny
rybim ogonem i zamienił je w coś na kształt nimfy morskiej. Syrena, o której pisze Dante,
była jednak daleka od obrazu Syren Matthew Arnolda, była surowa i przerażająca.
Nazwa Syren może pochodzić od tego samego pnia, co nazwa Syriusza, gwiazdy
palącej" lub błyszczącej". Sy- riusz, najjaśniejsza gwiazda nieba, wznosi się, kiedy słońce
wstępuje w znak Lwa, w najgorętszym okresie lata. Homer nazywa go gwiazdą póznego lata,
a także złą gwiazdą", ponieważ jego heliakalny wschód zwiastował nie tylko upały, lecz
również burze i zmiany pogody, występujące jesienią na Morzu Zródziemnym. Rzymianie
nazywali go Canis pies i także łączyli go z tą właśnie porą roku, co zachowało się w
naszym określeniu kanikuły.
W takich gorących, dusznych chwilach, kiedy lato przechodzi w jesień, Odyseusz wpłynął do
zatoki Salerno i usłyszał śpiew Syren ze skał Galii. Nad nieruchomym lustrem morza,
matowym jak puszek na winnym gronie, unosił
się syreni śpiew". %7łeglarze, którzy mieli zatkane uszy, nie zważali na wysiłki Odysa,
zmierzające do wyrwania się z pęt, Perimedes zaś i Eurylochos, posłuszni poleceniom,
jeszcze mocniej przywiązali go do masztu. Wioślarze obrócili łódz na południe, biorąc kurs
na Wyspy Liparyjskie. Dopiero kiedy już byli daleko od zaklętych wysepek, wyjęli wosk z
uszu i uwolnili Odyseusza z więzów. Usłyszał śpiew Syren i uszedł z życiem. Myślę, że
nigdy nie zapomniał tego śpiewu.
XVIII. CO ZPIEWAAY SYRENY IE wierzę, by wszystkie Syreny umarły, bo Odyseusz
się im wymknął. Wieki minęły od jego podróży,
- a w Neapolu wciąż czczono Partenope, Dziewiczą Twarz, i urządzano dla niej wyścigi z
pochodniami. W pobliżu Cieśniny Messyńskiej i w innych częściach Wielkiej Grecji kult
Syren utrzymywał się jeszcze długo. Co prawda straciły one, jak się zdaje, swój złowrogi
charakter, z wiekiem stały się łagodniejsze i mniej żarłoczne. Wergi- liusz nazywa je w
Eneidzie tymi, co ongiś były okrutne". Można stąd wywnioskować, że w I stuleciu p.n.e. nie
miały już zwyczaju zwabiać i gubić żeglarzy. Wergiliusz, który nade wszystko kochał Neapol
i jego zatokę i którego ciało pogrzebano koło Puteoli (Pozzuoli), na pewno znał Syreny. W
jego Eklogach zdaje się pobrzmiewać ich głos: Jakie dary mam ci przynieść w zamian za
pieśń tak piękną jak twoja? droższą mi ponad westchnienie budzącego się wiatru, droższą
nad brzeg, o który bije fala, droższą nad szelest potoków biegnących przez skaliste doliny".
Nie sądzę, by Syreny umarły całkowicie, ich śpiew został tylko przytłumiony przez zgiełk
świata. Podobnie jak stare obrazy, zaciemniły je wieki werniksu, dymu i nowych malowideł.
Ale promienie rentgenowskie mogą wiele wykryć, a troskliwy konserwator przywrócić
światu. Jakie
pieśni śpiewały Syreny albo jakie imię przybrał Achilles, gdy ukrył się między kobietami "
to trudne pytania, lecz wolno nam snuć przypuszczenia" (Sir Thomas Browne). Wolno nam
rzeczywiście, bo znamy treść ich śpiewów. Obiecywały wszystkim słuchaczom zakazany
owoc z Drzewa Poznania i tak jak w mitologii hebrajskiej ktokolwiek spożył ten owoc,
musiał umrzeć. Ich ofiary nie umierały od razu, jak inni ludzie. Ginęły powoli. Usychały, aż,
jak mówi Homer, zamieniały się w butwiejące skóry". Przekonywały się, że życie jest
tragedią, która może się skończyć tylko w jeden sposób. Tylko bogowie znoszą ciężar tej
wiedzy, jako że są nieśmiertelni i stoją ponad nią.
I już nie znamy słów ich prawie,
Bo czas je zatafł; żaden człowiek
Już nie zobaczy w ciemnych falach
Tych śpiewających kobiet morza...
Nigdy nie widziałem Syren, ale wydaje mi się, że je słyszałem. Zdarzyło się to dawno
temu, jesienią 1943 roku. Alianci zajęli Sycylię, Włochy skapitulowały, następną fazę drugiej
wojny światowej otworzył pierwszy zmasowany desant sił alianckich na kontynencie
europejskim. Inwazja ta, nosząca kryptonim Avalanche" (Lawina), miała na celu zajęcie
portu Salerno i lotniska Montecorvino. Odbyło się to 9 września 1943 roku.
Jednym z okrętów patrolujących wejście do zatoki Salerno był niszczyciel H. M. S.
Exmoor, na którym wówczas pełniłem służbę. Nie mogę dokładnie podać, kiedy wydarzyło
się to, o czym zaraz opowiem, ale na pewno nie pózniej jak dwa-trzy dni po lądowaniu w
Salerno. Niestety nie wolno nam było wtedy prowadzić dzienników, ale sądząc z
niezliczonych wspomnień wojennych admirałów, generałów i marszałków lotnictwa, zakaz
ten nie obowiązywał wyższych szarż alianckich sił zbrojnych.
Miałem psią wachtę" od północy do czwartej nad ranem. Noc była wyjątkowo
spokojna. Wcześniej toczyły się walki gdzieś koło Salerno, ale w tej chwili panowała
cisza. Znajdowaliśmy się prawie dwadzieścia mil od przyczółka, na północnym odcinku
obrony przeciwko łodziom podwodnym.
Skierowaliśmy się dla przeprowadzenia obserwacji radarowej ku małej grupie wysepek;
były to właśnie Wyspy Galii. Następnie zawróciliśmy i wypłynęliśmy znowu parę mil w głąb
morza. Musieliśmy podejść bardzo blisko wysp, gdyż właśnie ich trzymałaby się
nieprzyjacielska łódz podwodna, licząc na to, że echo od wysp i otaczających je skał ochroni
ją przed naszymi podwodnymi uszami". Także torpedowcom wyspa ta mogła służyć jako
miejsce zbiórki i osłona przed błyskawicznym atakiem na statki zakotwiczone w zatoce.
Przyjemna była wachta w tym leniwym powietrzu, przesyconym aromatem Południa. Na
poręczach mostku osiadła rosa, mały drewniany pokład wokół żyrokompasu pociemniał od
wilgoci. Nie pamiętam, przy którym zakręcie naszego zygzakowatego kursu po raz pierwszy
usłyszałem ten dzwięk. Wiem jednak na pewno, że było to tuż przy Wyspach Galii, gdyż
widziałem je doskonale w świetle księżyca. Sądzę, że mijała druga w nocy, kiedy osiąg-
nęliśmy końcowy punkt naszego odcinka patrolowego. Zwykliśmy wtedy na krótki czas
wyłączać maszyny, podczas gdy urządzenia radarowe przeczesywały obszar wokół wysp.
Nasze uszy, podobnie jak nasze oczy, były wtedy bardzo czujne. Ale od tego czasu moja
pamięć straciła na ostrości. Dlatego przytaczam tu notatki z 1948 roku, zrobione pięć lat po
owym wydarzeniu.
Ta melodia pełzła ku mnie po wodzie... Słyszałem coś, co brzmiało jak śpiew. Nie mogę
tego opisać dokładnie, ale dzwięk był cichy i dosyć daleki można by to nazwać śpiewem
samej przyrody, przypominającym głos fal i wiatru. A jednak nie był ani jednym, ani drugim,
miał w sobie coś ludzkiego, coś, co niepokoiło i wzburzało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]