[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziewczyny.
Przeniósł spojrzenie niżej i oddech uwiązł mu w gardle. Blask kominka pozwalał dostrzec
pod suknią zarys smukłych nóg. Była szczupła, proporcjonalna. Istne wcielenie elegancji
i wdzięku. Pragnął jej, owszem, ale było w tym coś, co wykraczało poza doznania czysto
fizyczne. Coś wznioślejszego. Bliskość, za którą tęsknił od tak dawna.
Mogła być jego natchnieniem, kimś, kto by go uczył myśleć. Kimś, kto nie tracił rezonu,
obojętne, jak głośno by na niego krzyczano. Kimś, kto potrafiłby zrozumieć wszystkie
jego problemy, komu mógłby się zwierzyć.
Nie spodziewał się znalezć nikogo takiego pośród ruder, w których żył. Za bardzo się
różnił od wszystkich z tej dzielnicy. Inaczej niż Nate czy nawet O'Dell był przybyszem z
zewnątrz. Nawet jako mały złodziejaszek, podobny do Eddiego, szybko pojął, że przyjmą
go tutaj i zaakceptują tylko wtedy, gdy im się do czegoś przyda. Teraz był ich przywódcą.
Ale nigdy nie stał się jednym z nich. Oddałby za nich wszystkich życie, ale żaden z
30
kompanów nie rozumiał tego, co go dręczyło. Czerpał pociechę z książek, lecz książki
nie mogły go wysłuchać. Ta dziewczyna, obojętne, kim była, okazała się wcieleniem
piękna i wdzięku. Właśnie tego brakowało w jego mrocznym brutalnym świecie.
Ona wręcz błyszczy, pomyślał oszołomiony, zatrzymując się tuż przed nią. Nie cofnęła
się, nie odrzuciła też głowy w tył, żeby spojrzeć mu w oczy. Patrzyła na jego obnażoną
pierś. Wpatrywał się w każdy kędziorek jej złocistych włosów. Mógł wyczuć ciepło jej
oddechu na swojej skórze.
Poczuł skurcz serca. Ostrożnym ruchem, tak by jej nie zrobić nic złego, uniósł obie ręce i
powoli przesunął dłońmi po gładkich jak atłas ramionach. Drgnęła, gdy jej dotknął, choć
zrobił to bardzo delikatnie. Usłyszał, że oddycha z trudem. Ponownie pogładził jej
ramiona, od marszczonych rękawków i dekoltu aż po piersi. Mógł wyczuć jej puls, gdy
delikatnie dotknął końcami palców białej szyi. Długie rzęsy opadły w dół, a różowe,
połyskliwe wargi się rozchyliły.
Boże, jaka ona jest piękna, pomyślał. Spojrzał na jej skupioną twarz, tak niewinną, wręcz
proszącą, by ją uwiódł. Na piękne, wyczekujące usta. Już się nad nimi pochylał, lecz
zamarł w pół drogi.
Williamie Spencerze Albright, powiedział sobie szorstko, nie waż się!
Była wrażliwa, a przecież niejednego dziś doświadczyła. Nie mógł jej wykorzystywać.
Dobry Boże, przecież ona właśnie uciekła z domu! Wiedział z własnego doświadczenia,
że potrzeba jej kogoś, komu mogłaby zaufać, a nie dręczącego ją obcego prostaka. Myśl
o tej naiwnej ślicznotce zabłąkanej wśród ulic Londynu szczerze go zaniepokoiła. Nie
miała pojęcia, w jakich jest opałach.
O dziwo, znalazł w sobie dość siły, żeby dotknąć ustami jedynie jej gładkiego czoła i
powieść palcami po policzku. Przymknął oczy, postanawiając przekonać ją, że nie jest
barbarzyńcą. Kiedy było trzeba, wciąż jeszcze potrafił zachować się jak dżentelmen.
Nagle dziewczyna przysunęła się do niego.
Wtuliła się w jego ramiona, wsparła policzek na piersi z westchnieniem tak cichym, że
ledwie je dosłyszał. Przypominała wędrowca zadowolonego, że znużony podróżą,
powrócił w końcu do domu.
Drgnął, kiedy pogładziła wytatuowanego smoka, wpatrując się w niego z fascynacją. Nie
mógł się oprzeć pokusie. Zwinnymi palcami wyszukał szpilki do włosów w kształcie
gwiazdek, które podtrzymywały niesforne, jasne loki. Wysunął je z błyszczących pasm.
Nie miała nic przeciwko temu i z zadowoleniem przymknęła oczy. Wyjmował szpilki,
jedną po drugiej, póki lśniąca kaskada włosów nie opadła na delikatne ramiona.
Ujął kilka skręconych loków w palce i rozwinął je ostrożnie. Rozpuszczone włosy sięgnęły
jej aż do łokci. Wciąż jeszcze je podziwiał, gdy uniosła powieki. Odchyliła głowę i
uśmiechnęła się do niego. Oczy jej błyszczały.
- Co pan robi?
Spojrzał na nią. Nie wierzył, że kiedykolwiek będzie miał szansę kochać się z nią. Puścił
lok.
- Ja tylko... bawiłem się nimi - szepnął ochryple. Włosy opadły na ramiona, odzyskując
zaraz swój poprzedni, spiralny kształt. Odwzajemnił uśmiech i ujął jej małe delikatne
dłonie. -Jest pani - szepnął, unosząc jej palce do ust i całując każdy po kolei - ponętniej
31
sza i piękniejsza nawet niż obraz Canaletta.
Uśmiechnęła się ponownie z wdzięcznością w oczach, które błyszczały jak
rozgwieżdżona noc.
- Jednakże - ciągnął dalej - przyszło mi na myśl, że dopuściłem się ogromnego
zaniedbania, ofiarowując pani gościnę.
Doprawdy? Nie zauważyłam. Uśmiechnął się krzywo, słysząc tę odpowiedz.
Istne z pani półdiablę.
Bynajmniej. Proszę spytać mojej guwernantki.
Chociaż kusiło go, żeby scałować ten lisi uśmieszek z jej warg, oparł się pragnieniu.
-Jest pani niebezpieczną osobą - mruknął, prowadząc ją ku sekretarzykowi. Podsunął jej
krzesło.
Usiadła. Jej ruchy były pełne wdzięku i godne damy; nawet sposób, w jaki skrzyżowała
nogi i skryła drobne stopy pod krzesłem. Patrzył na nią ledwie chwilę, a już się dziwił, że
w ogóle pozwoliła mu się dotknąć. Nie mógł w to uwierzyć.
Podobam się jej, pomyślał. I nagle poczuł przypływ dzikiej radości, zniknął gdzieś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]